Stowarzyszenie Srok: Two for Joy Zoe Sugg 7,4
W końcu otrzymaliśmy zakończenie fascynującej historii Audrey i Ivy, Illumen Hall i każdego, kto do niej uczęszcza i kto zamieszany był w intrygę całej powieści. Jako że jest to moja opinia drugiego tomu, będącego zwieńczeniem całości, postaram się przedstawić tę część jak najbardziej oględnie, bez zbędnych spoilerów. Jedynie subiektywne wrażenia i odczucia po lekturze, to jak na mnie wpłynęła i jakie uczucia po sobie pozostawiła.
Gdy skończyłam czytać „One for sorrow” to nie byłam do końca zachwycona tą książką. Bardzo dużo mi tam brakowało jeżeli chodzi o prowadzenie akcji, brakowało w niej takiego wyczucia chwili, świadomości, z jaką prędkością powinny się dziać kolejne wydarzenia, tak, żeby jak najlepiej oddziaływały na czytelnika. Nie mogłam przekonać się do wątku romantycznego, a także do jednej z bohaterek.
Jednocześnie, nie potrafiłam się od niej oderwać, nie mogąc doczekać się, aż w końcu wyjaśni się, o co w niej chodzi.
Bardzo mocno liczyłam na to, że drugi tom, „Two for joy” naprawi wszystko, co moim zdaniem nie zagrało w tej książce, czy jednak tak się stało? Częściowo tak. Ale nie do końca. Najlepszą częścią całości są dwa ostatnie rozdziały, a także niesamowity klimat, który tak silnie mnie złapał, że obie części przeczytałam z zapartym tchem, drżąc w oczekiwaniu, ignorując wiele momentów zgrzytu.
Mimo że dosłownie przepadłam w szkole Illumen Hall, to długo podczas lektury uważałam, że drugi tom jest słabszy od pierwszego. Pokładałam w nim ogromne nadzieje i miałam wrażenie, że upadały kolejne mury. Był nawet taki moment, kiedy podczas lektury drugiej części, pomyślałam, że nie wszystkie książki powinny dostać wznowienie. W tym napływie irytacji pomyślałam wtedy, że ta dylogia zabrała miejsce jakieś innej, naprawdę wyjątkowej historii. Nie jestem dumna z tych myśli, bo to, że nie do końca odnalazłam się w tej historii, nie oznacza, że ktoś inny, młodszy, nastolatek, również się w niej nie odnajdzie.
To zdecydowanie nie są złe książki, są na swój sposób niezwykle wyjątkowe, inne i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Po prostu nie jestem targetem tej opowieści. Myślę, że gdybym czytała ją te 10 lat temu, mając te 16 lat, to byłaby w mojej topce i totalnie bym ją pokochała. Nie dosyć, że dzieje się w niej naprawdę dużo, to jeszcze silnie angażuje. Nie zabraknie w niej również ważnych motywów, o których pisałam w recenzji pierwszego tomu. Znęcanie się, samobójstwo, żałoba, zaufanie. Nie jest to płytka historia, z której nie da się wynieść dosłownie żadnych wartości.
Wydaje mi się, że to książki, które właśnie najlepiej sprawdzą się w przypadku czytelnika młodego, lepiej z nim będą współgrać, lepiej będą na niego oddziaływać. W przypadku starszego czytelnika, bez względu na to, czy lubi takie motywy, czy nie, historia ta będzie wzbudzać zbyt wiele obiekcji, a czasami także i sprzeciw. Będzie się on irytował zachowaniem dziewczyn, będzie doszukiwał się w tej książce dużo więcej, niż czytelnik młodszy, będzie widział każde niedomówienie, każdą skazę, ciężko będzie odnaleźć mu przyjemność w lekturze. Chyba że podejdzie do niej całkowicie bez żadnych oczekiwań, bez żadnych wymagań, z całkowicie czystą głową. Zdecydowanie są to książki dla młodszego odbiorcy.
Bohaterki się rozwijają, a akcja coraz szybciej zbliża się ku końcowi. W pewnym momencie poczułam ogromne znużenie tą historią, bardzo chciałam już jak najszybciej ją skończyć. Całe to misternie budowane napięcie przez 500 stron wypyrkało w pewnym momencie, gdy autorki, zamiast skupić się na dążeniu do potężnego wybuchu, zaczęły zajmować się wszystkim innym, tylko nie zagadką. Pod koniec książki naprawdę nie interesuje czytelnika żadne wielkie szkolne wydarzenie. Czekamy jedynie na moment konfrontacji, chcemy już wiedzieć, o co chodzi. Nie potrzebujemy zbędnego przedłużania.
W pewnym momencie moja uwaga trochę odfrunęła i dopiero końcówka ponownie przyciągnęła mnie do Illumen Hall. Dużo lepiej zagrałaby ta historia, gdyby autorki ją skróciły i porządnie ją dopracowały. Bo potencjał, którym nęciły w przypadku pierwszego tomu, tutaj nie wiele pomógł, bo nie został wykorzystany odpowiednio. Zabrakło tutaj jeszcze silniejszych emocji i napięcia.
Nie było jednak źle, wbrew temu jak może wybrzmiewać mój wywód.
I teraz mój wywód brzmi, jakby drugi tom i zwieńczenie tej historii było dla mnie rozczarowaniem. Jakbym na każdym kroku potykała się o kolejne słowa i nie potrafiła przez te ciągłe upadki czerpać przyjemności z tego biegu w stronę zakończenia. Nie, to nie prawda. W jakiś sposób rzeczywiście jestem zawiedziona, nie mogę powiedzieć, że było inaczej. Ale z drugiej strony odnalazłam w tej historii coś takiego, co dało mi mnóstwo radości, odczuwałam silne emocje, zaangażowałam się dosłownie całą sobą i całą siebie oddałam tej książce.
„Two for joy” to książka, która nie odstaje swoją jakością od „One for sorrow”. Jest to zakończenie na podobnym poziomie, które pozostawia czytelnika z szokiem wymalowanym na twarzy, z setką myśli, które krążą po głowie. Już dla samego pomysłu i klimatu warto sięgnąć po te książki, a gdy do tego dodamy jeszcze ogromny plot twist na końcu!, to było niesamowicie dobre.
„Stowarzyszenie srok” było dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem, którego na pewno szybko nie zapomnę. Wryła się w moją głowę i już tak tam zostanie. Tak, ta historia nie została się moją ulubioną, odnalazłam wiele rzeczy, które nie do końca mi współgrały, które gryzły się ze sobą, ale jednocześnie dostałam od niej tak wiele. Pozwoliła mi się zatracić, zapomnieć na chwilę o otaczającym mnie świecie. Dużą zasługę ma tutaj oprócz samego pomysłu i klimatu, także prosty, ale też i przyjemny styl autorek. Nie jest to wymagająca lektura, a daje naprawdę mnóstwo emocji i odrobinę dzikiej wręcz satysfakcji.
Czego na pewno możesz spodziewać się po „Stowarzyszeniu srok”?
Świetny klimat mrocznej szkoły z internatem, przyjaźń dwóch całkowicie odmiennych od siebie dziewczyn, które robiły wszystko, aby rozwiązać tę sprawę. Pędzącą akcję, która momentami sprawiała, że włoski stawały mi dęba. Jednak najlepsze co otrzymasz od autorek, to zwrot akcji, który jest tak ogromnym zaskoczeniem, że nie będziecie w stanie łatwo się z niego otrząsnąć!
Byłam pewna, że przewidziałam zakończenie i nie będzie w tej kwestii już żadnych zaskoczeń. Odczuwałam ogromną złość na autorki, za to, że poszły po najmniejszej linii oporu, byłam zła, że nie dały z siebie czegoś więcej. Dwa ostatnie rozdziały odwróciły wszystko do góry nogami. Czytałam je z szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się, jak ja mogłam się tego nie domyślić. To zakończenie całkowicie zmieniło moje podejście do tej książki. Bardzo mocno poprawiło moją opinię o niej.
Gdyby nie ta końcówka, to „Two for joy” nie byłaby dla mnie satysfakcjonującym zakończeniem całości. Wydawała się za bardzo oczywista, zbyt przewidywalna, zbyt prosta, zbyt płytka. Gdybym miała pisać tę opinię bez znajomości zakończenia, to nie byłaby ona pewnie zbyt pozytywna. Ten plot twist był tak dobry, tak potężny, niczym bomba, która rozwala wszystko w dobry mak.
Nie żałuję, że dałam szansę tym książkom. Mimo że daleko im jest do ideału, to bawiłam się przy nich naprawdę dobrze. Zdecydowanie je polecam, ale dla młodszego odbiorcy, ale dla osób, które szukają czegoś naprawdę bardzo, bardzo lekkiego i niewymagającego. Jeśli jednak szukasz w książkach czegoś więcej, to lepiej będzie sobie te pozycje odpuścić.