Emma Haughton dorastała w Sussex; po stażu au pair w Paryżu i kilku beznadziejnych próbach podróżowania z plecakiem po Europie, studiowała angielski na Uniwersytecie Oksfordzkim, a następnie studiowała dziennikarstwo. W swojej karierze dziennikarskiej pisała wiele artykułów do ogólnopolskich gazet, w tym regularne artykuły dla sekcji Times Travel.
Autorka takich książek jak „Mrok” i „Now You See Me”.
Kate podejmuje decyzję o wyjeździe do placówki badawczej na Antarktydzie, gdzie przez rok będzie pełniła rolę lekarki. Choć stara się uciec od swoich demonów, okazuje się, że Antarktyda nie jest tak odległa, by nie dotarły tam za nią.
"Mrok" mogę określić jako ten dreszczowiec, który doskonale buduje klimat i wciąga już od pierwszych stron. Osadzenie akcji w stacji badawczej na Antarktydzie okazało się świetnym pomysłem, który owocuje przez całą historię. Wyobraźcie sobie mroczną, pogrążoną w zimie Antarktydę, na której dochodzi do zbrodni i społeczność składającą się z kilkunastu osób zamkniętych w ścianach stacji i niemogących od siebie uciec.
Powieść podzielona jest na dość krótkie rozdziały, co zdecydowanie nadaje jej dynamiki. Oprócz wątku głównego, jest kilka pobocznych historii, które mają mniejszy lub większy wpływ na główną linię fabularną. Autorce bardzo dobrze udało się oddać klimat niewielkiej społeczności i problemów życia codziennego, które mogą się pojawić i prędzej czy później się pojawiają.
Choć główna bohaterka nieco drażniła mnie swoim brakiem zaradności, "Mrok" ogólnie oceniam jako książkę bardzo dobrą. Nie brakuje w niej zaskoczeń i ciekawych wątków, a mroczny klimat Antarktydy jest świetny.
Wiecie co jest najgorsze w zastoju czytelniczym? Mieć zastój czytelniczy czytając serio dobrą książkę!
Początek historii był raczej średni, jednak z każdym kolejnym rozdziałem powieść nabierała tempa. Niestety, czytałam ją głównie w pociągach. Nie obwiniam za to książki, gdyż to nie pierwszy mój zastój. Po prostu, tak czasami bywa, że mimo miłości do literatury wolimy spędzić wolny czas zupełnie inaczej. Tak było tym razem, więc pociągowe podróże były dla mnie wybawieniem.
Główna bohaterka postanowiła wyjechać na Antarktydę, by uciec przed dręczącymi ją demonami przeszłości. Jadąc pociągiem bez włączonego ogrzewania, totalnie rozumiałam opisy dotyczące chłodu przenikającego przez kolejne warstwy ubrań. Może właśnie to spowodowało, że czytając tę książkę czułam się jak członkini ośrodka badawczego, a fabuła powieści potrafiła wciągnąć mnie bez reszty.
Nie jestem osobą, która uwielbia lato i zdecydowanie wolę chłodniejsze pory roku. Po przeczytaniu tej książki wiem jednak, że wieczna zima i mrok także nie działałyby na moją korzyść. Szczególnie, gdy w mroku kryje się ktoś, kto pozbywa się „kłopotliwych” osób, a ich śmierć pozoruje na nieszczęśliwe wypadki. Tym kimś jest osoba z zespołu badawczego, a ty nie masz drogi ucieczki. Bo jak uciec z Antarktydy, skoro najbliższy transport pojawi się dopiero za kilka miesięcy?
Książka potrafi trzymać w napięciu. Razem z początkowo irytującą bohaterką, starasz się rozwiązać tajemnicę wypadku jej poprzednika, oraz śmierci sugerującej nagłe samobójstwo. Zaczynasz się zastanawiać, czy głos z zaświatów dobrze wytypował odpowiedzialnego za jego śmierć i kto usuwa ledwo odkryte dowody? I najważniejsze: jak funkcjonować w grupie, w której każdy może być mordercą?