Fajerwerki Ida Żmiejewska 8,6
Coś się kończy, coś się zaczyna… Dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. Wystarczająco silne, by wzlecieć samodzielnie w przestworza. Choć na ich barkach wciąż wiele trosk, mają odwagę, by ruszyć do przodu, by uwić swoje własne miejsce na ziemi, mając cały czas na uwadze, że obok jest rodzina. A ta, chociaż poraniona przez bolesne wydarzenia, wciąż silna, stanowi i stanowić będzie największą opokę dla każdego z „piskląt”…
Mówi się, że nieważne jak się zaczyna, ale jak się kończy. A Ida Żmiejewska, mimo rewelacyjnych poprzednich tomów, kończy w iście mistrzowskim stylu swoją, i naszą, przygodę z serią „Zawierucha”, serwując nam emocjonalne fajerwerki i narażając tym samym serce czytelnika na wiele eksplozji. A to dlatego, że w ostatniej części dzieje się chyba najwięcej, a my z drżąc z niepewności, śledzimy z zapartym tchem rozwój wydarzeń.
Jeśli miałabym wybrać finał serii, który w ostatnim czasie był dla mnie najlepszy, to z całą pewnością wybrałabym właśnie „Fajerwerki”. Tak się pisze zakończenie, proszę Państwa! Autorka wrzuca nas w wir fabuły, kreśląc rozwiązanie wszystkich wątków, zwłaszcza tych, na których rozwikłanie musieliśmy czekać od pierwszego tomu. Bo wreszcie dowiadujemy się, kto stał za tym, co spotkało ojca Kellerówien i jest to nie lada zaskoczenie. A przynajmniej było nim dla mnie. Ostatni tom serii jest świetną klamrą, która spina całą opowieść o tych wyjątkowych kobietach. Siostrach, które wiele przeszły, ale mimo przeciwności losu, wychodziły obronną ręką z wielu opresji. Choć już nie takie same, bardziej doświadczone, z wyraźnymi bliznami na sercu i duszy, wciąż niczym taran parły do przodu. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby nie ciotka i przede wszystkim babka. A ta ostatnia stanowi najmocniejszy fundament i spoiwo, które scalało rodzinę nawet w najtrudniejszych momentach. Dlatego bardzo liczyłam, że jeśli nie wszystkie, to choć część z bohaterek doczeka się happy endu.
Lektura tej książki dostarczyła mi wielu emocji. Były momenty, kiedy zauważałam u siebie wypieki na twarzy, zaciśnięte w pięści dłonie, jakby gotowe do walki, albo… żeby komuś po prostu „przyłożyć”. A wierzcie mi, że choć w książce Idy Żmiejewskiej jest wiele porządnych postaci, w tym męskich, to w każdym „stadzie” znajdzie się i czarna owca, którą należy pogonić. Nie powiem, był moment, w którym autorka złamała mi serce, ale z drugiej strony, gdyby odmalowała w finałowej części wyłącznie sielankę, to po pierwsze, nie byłaby sobą, a po drugie, zakończenie nie byłoby tak emocjonalne i wiarygodne.
Nie sposób w tym miejscu nie docenić warstwy historycznej powieści, która nienachalnie wpleciona w rzeczywistość bohaterek, zdaje się niedostrzegalna. Ale ona jest i z jednej strony, determinuje codzienność postaci, wszak autorka doskonale opisuje ich losy na tle ważnych dla Polski wydarzeń, a z drugiej, trochę udzielają nam się ich emocje, zwłaszcza te związane z upragnioną niepodległością, która w końcu nadchodzi. Choć żal, że nie każdy mógł jej doczekać…
Podsumowując:
Doskonałe zakończenie, które, choć zastaje czytelnika ze złamanym sercem i żalem, że to już koniec, jednocześnie rekompensuje mu wszystko. Pisałam to przy poprzednich tomach, ale powtórzę też i teraz, że to jednak z najlepszych sag rodzinnych z historią w tle, jakie przyszło mi przeczytać w ostatnim czasie. Dlatego kto nie zna, niech nadrabia. Na moją odpowiedzialność — podziękujecie mi później. Jestem przekonana, że dacie się porwać tej fascynującej opowieści, świetnie skrojonej, jeszcze lepiej napisanej i pełnej emocji, z kumulacją zwłaszcza w finałowym tomie. No i pokochacie bohaterów, no może nie wszystkich, ale wierzę, że będziecie kibicować tym wyjątkowym, silnym kobietom, które wiele przeszły, by zaznać szczęścia. Polecam!