-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać362
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2022-09-08
Przeczytane, choć bardziej adekwatnie byłoby powiedzieć, że przejrzane, bo jest to bardzo bogato ilustrowany album. Książka budząca absolutny zachwyt swoim dopracowaniem, małe dzieło sztuki na prywatnej półce. Moja wersja to XL, która powinna zadowolić nawet najbardziej wybrednych fanów twórczości Klimta, choć jest jeszcze wersja XXL (niestety nie na mają kieszeń ;)) Jest to praca wysoce specjalistyczna, więc język do łatwych nie należy, ale rekompensują to przepiękne reprodukcje. Na końcu wykaz wszystkich dzieł Klimta (również tych, które niestety nie przetrwały), zarówno tych w kolekcjach prywatnych, jak i ogólnie dostępnych do podziwiana w muzeach na całych świecie. Na razie widziałem jeden obraz na żywo, "Die Jungfrau" Dziewicę w Narodni Galerie w Pradze (niestety drugi znajdujący się w zbiorach muzeum był na wystawie w Stanach), ale jednak Gustav Klimt to przede wszystkim Wiedeń, którego galerie mam nadzieję w niedalekiej przyszłości odwiedzić. Pracę polecam wszystkim entuzjastom tego malarza. Taschen to strzał w dziesiątkę. Warto.
Przeczytane, choć bardziej adekwatnie byłoby powiedzieć, że przejrzane, bo jest to bardzo bogato ilustrowany album. Książka budząca absolutny zachwyt swoim dopracowaniem, małe dzieło sztuki na prywatnej półce. Moja wersja to XL, która powinna zadowolić nawet najbardziej wybrednych fanów twórczości Klimta, choć jest jeszcze wersja XXL (niestety nie na mają kieszeń ;)) Jest...
więcej mniej Pokaż mimo to"Kaputt" było według mnie dużo bardziej dopracowaną pozycją literacką, która całkiem zasłużenie przyniosła Malapartemu sławę, nawet wybaczając autorowi predylekcję do konfabulacji. W "Skórze" mamy zapadające w pamięć passusy, tak bluźniercze, ekstremalne i groteskowe, gdzie niedowierzanie miesza się z czarnym jak smoła humorem ("Czarny wiatr", "Dziewica neapolitańska" czy "Przyjęcie u gen. Corka"), ale też sporą ilość przekombinowanych i zbytnio infantylnych fragmentów. Podobnie jak w przypadku "Kaputt", dzieło Malaparte wymyka się jakiejkolwiek klasyfikacji: bo nie jest to reportaż per se, stricte literaturą piękna również bym tego nie nazwał, zapewne coś pomiędzy. Obrazy miasta, ludzi są tak przejaskrawione i naturalistyczne, że nasuwa się nie tylko malarstwo Boscha, ale też Pietera Bruegla (starszego), coś pomiędzy "Triumfem śmierci" i "Dulle Griet", zresztą wspomnianym przez samego autora pod koniec. Bardzo specyficzna proza, która zniesmacza i szokuje (oczywiście, jeśli chociaż w części z owych historii jest ziarno prawdy).
"Kaputt" było według mnie dużo bardziej dopracowaną pozycją literacką, która całkiem zasłużenie przyniosła Malapartemu sławę, nawet wybaczając autorowi predylekcję do konfabulacji. W "Skórze" mamy zapadające w pamięć passusy, tak bluźniercze, ekstremalne i groteskowe, gdzie niedowierzanie miesza się z czarnym jak smoła humorem ("Czarny wiatr", "Dziewica neapolitańska"...
więcej mniej Pokaż mimo toBardzo interesująca monografia Wehrmachtu pióra anglojęzycznego historyka. Niby człowiek wszystko już na temat wydarzeń II wś czytał, ale autor prezentuje dość świeże spojrzenie, nie tylko historyczne, ale także analityczne, poruszając się po temacie ze sporą erudycją. Przede wszystkim mamy tu niezwykle celne rozbicie w drobny mak fałszywej i mitomańskiej narracji generacji niemieckiej, jakoby Hitler był głównym i jedynym winnym (in absentia) upadku sił zbrojnych i całego konstruktu Trzeciej Rzeszy. Ponadto, Wehrmacht, jak się okazuje, również nieźle ubrudził sobie ręce podczas działań wojennych, samemu będąc sprawcą różnych masakr i zbrodni wojennych (przede wszystkim krwawa taktyka wielkich operacji Grosseunternehmen na froncie wschodnim i na Bałkanach) i nie tylko biernym obserwatorem Holokaustu, ale biorąc w nim czynny udział. Bardzo ciekawe były fragmenty nt. warunków okupacyjnych na Zachodzie, Wschodzie, ale również w Europie Południowo-Wschodniej (ogólnie dzisiejsze kraje bałkańskie, Grecja i Włochy), który to teatr jest dużo rzadziej opisywany.
Bardzo interesująca monografia Wehrmachtu pióra anglojęzycznego historyka. Niby człowiek wszystko już na temat wydarzeń II wś czytał, ale autor prezentuje dość świeże spojrzenie, nie tylko historyczne, ale także analityczne, poruszając się po temacie ze sporą erudycją. Przede wszystkim mamy tu niezwykle celne rozbicie w drobny mak fałszywej i mitomańskiej narracji generacji...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-09
2024-01-27
Brawurowy i fascynujący opis początków nowej i rodzącej się w chaosie republiki. Na szczególną uwagę zasługują tu starcia starego cesarskiego porządku reprezentowanego przez rozżalonych wojskowych oraz hordy byłych żołnierzy i najemników z Freikorpsów z komunistycznymi bojówkami KPD dążącymi zgodnie z wytycznymi Lenina do światowej rewolucji. Chwała autorowi, że nie przemilcza faktu, iż Republika Weimarska de facto przejęła długi wojenne wobec zwycięskich mocarstw, i dzięki hiperinflacji wyłgała się od niebotycznych kwot zaciągniętych od społeczeństwa za pośrednictwem obligacji przeznaczonych na wysiłek wojenny. Natomiast kolejne spłaty reparacji zgodnie z planem Younga były tak naprawdę uiszczane środkami z pożyczek zaciągniętych za oceanem (co oczywiście runęło niczym domek z kart wraz z "czarnym czwartkiem" na Wall Street). Zresztą gospodarczy boom, rozwój niemieckich miast, realizowanie wielkich projektów budowlanych, życie elit republiki ponad stan, za wszystko to płaciła Ameryka za pośrednictwem zadłużających się u niej niemieckich banków jako pośredników w tym procederze. Jahner trochę przemilczał fakt, że Niemcy przodowały w rozwoju nowych technologii, co pomogło im potem w zbudowaniu nowoczesnej armii, oczywiście z obejściem traktatu wersalskiego, którego postanowienia gros społeczeństwa uważało za niezasłużoną i zbyt drastyczną karę. Oczywiście radykalne elementy jak NSDAP zbijały na tym niezadowoleniu kapitał, ale przecież to kanclerz Cuno nadwerężał państwowy budżet płacąc odszkodowania właścicielom wielkich koncernów z Zagłębia Ruhry oraz powstrzymującym się od pracy robotnikom. Co więcej, społeczeństwo popierało sabotaż wobec francuskiego okupanta, który jako zwycięzca wojenny miał prawo domagać się chociaż części finansowego zadośćuczynienia, którego Niemcy płacić nie zamierzali. Przez całą książkę wyczuwalna jest sympatia autora do SPD i władz republiki, oczywiście nie stroni on od krytykowania takich czy innych posunięć, częstych roszad gabinetowych (12 kanclerzy w ciągu zaledwie 14 lat), to jednak próbuje skwapliwie scedować winę za dojście Hitlera do władzy na prezydenta Republiki, sędziwego feldmarszałka von Hindenburga i nadużywania przez niego instrumentu dekretu nadzwyczajnego w obliczu niemożności stworzenia stabilnej koalicji przez SPD i wielkiego kryzysu, do którego przecież ta sama socjaldemokracja dołożyła cegiełkę swoim szastaniem cudzymi pieniędzmi i oderwanymi od rzeczywistości projektami. Samo społeczeństwo również lecące na fali i upojone nieograniczonymi możliwościami w sztuce, architekturze, literaturze, życiu codziennym, żądne wyjścia ze strefy komfortu, pogardzało umiarkowanym kanclerzem Ebertem, który był kwintesencją roztropności i solidności, które jednak w owym czasie rozbuchania nowych idei były synonimem nudy i nijakości. Interesujący rozdział traktujący o Bauhausie, ukazujący zarówno jego świeżość i funkcjonalność, jak i bezkompromisowość zahaczającą o skrajny radykalizm architektoniczny i fanatyzm niektórych przedstawicieli nurtu. Autor wspomina również o nurcie będącym w kontrze do Bauhausu, czyli Heimatschutzstil, bardziej konserwatywnym, stroniącym od obcych naleciałości, odwołującym się do kultury nordyckiej i budownictwa zgodnego z niemieckim duchem. Jednak odnoszę wrażenie, że autor bardziej potraktował ten nurt jako ciekawostkę, skwapliwie przypinając mu łatkę bazy dla radykalnych prawicowych ruchów, żeby nie posądzono go o stronniczość. Należy pamiętać, że zarówno elity lewicowe (SPD), ale również te konserwatywne i prawicowe (Centrum, DVP czy ultrakonserwatywne DNVP) uważały Hitlera i jego ruch za zgraję nieokrzesanych parweniuszy, którymi będzie można sterować jak pionkami na szachownicy. Zresztą sama elita wojskowa traktowała SA jako przyszłe kadry dla nowego Wehrmachtu, który miał zastąpić Reichswehrę. Szczególną moją uwagę zwrócił passus, w którym posłowie SPD, którym udało się dotrzeć na głosowaniu nad ustawą o pełnomocnictwach (tych, którym udało się umknąć nowemu konstruktowi tzw. aresztu ochronnego) docierają na salę i mimo wszechobecnej wrogości ze strony parlamentarzystów NSDAP, szturmowców z SA (szpaler niczym "ścieżka zdrowia"), wręcz wiszącej w powietrzu atmosferze przemocy i mordu, jednak głosują przeciw, zachowując namiastki honoru.
Brawurowy i fascynujący opis początków nowej i rodzącej się w chaosie republiki. Na szczególną uwagę zasługują tu starcia starego cesarskiego porządku reprezentowanego przez rozżalonych wojskowych oraz hordy byłych żołnierzy i najemników z Freikorpsów z komunistycznymi bojówkami KPD dążącymi zgodnie z wytycznymi Lenina do światowej rewolucji. Chwała autorowi, że nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-30
Bardzo uwierająca i jednocześnie wciągająca proza. Mimo ekstremalnego turpizmu i naturalizmu, książkę czyta się sprawnie. Nawet taki zwyrodnialec jak Lester Ballard ma w sobie pewne pokłady wypaczonego człowieczeństwa - choćby zapadający w pamięć straszno-śmieszny fragment w sklepie odzieżowym - wg mnie celowy zabieg autora, który tą zmianą nastroju próbuje w czytelniku wzbudzić współczucie nawet wobec człowieka, który dopuścił się czegoś tak ohydnego i okrutnego. McCarthy dociera tu również do fundamentów Ameryki jako państwa zbudowanego na bezsensownej przemocy, okrucieństwie i mordach, krainy bezwzględnej, w której pozostawione same sobie jednostki radykalizują się i porzucają wszelkie normy społeczne. Autor pochyla się głęboko nad człowiekiem i tym jak kształtuje się natura ludzka, czy decydują o niej geny czy wychowanie? Co popycha daną jednostką do popełniania często potwornych zbrodni?
Bardzo uwierająca i jednocześnie wciągająca proza. Mimo ekstremalnego turpizmu i naturalizmu, książkę czyta się sprawnie. Nawet taki zwyrodnialec jak Lester Ballard ma w sobie pewne pokłady wypaczonego człowieczeństwa - choćby zapadający w pamięć straszno-śmieszny fragment w sklepie odzieżowym - wg mnie celowy zabieg autora, który tą zmianą nastroju próbuje w czytelniku...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-31
2023-12-26
Film C. Hansona oceniam wysoko, bo jest świetnie zrealizowany, estetyka noir przywodząca najlepsze obrazy tego nurtu, jak choćby "Chinatown" Polańskiego, aktorzy wspinają się na wyżyny w swoich niezapomnianych kreacjach (Crowe, Spacey, Pearce, DeVito, Cromwell, Basinger, Strathairn), ścieżka dźwiękowa Jerry'ego Goldsmitha również robi robotę, lecz sporym nadużyciem jest nazwanie tego obrazu adaptacją powieści Ellroya. Oprócz paru żelaznych i łatwych do przeniesienia na język filmowy wątków, film ten ma niewiele wspólnego z powieścią. Całkiem zrozumiałe, że taka spłycona i powierzchowna interpretacja nie spodobała się samemu Jamesowi Ellroyowi.
Historia zaczyna się tam, gdzie kończy się poprzednia część LA Quartet, a mianowicie na dalszych losach Turnera "Buzza" Meeksa. Kilku bohaterów już przewinęło się poprzednio, jak choćby oportunistyczny i wyrachowany szczwany lis policji LA Dudley Liam Smith czy gangster-celebryta Mickey Cohen i jego kamaryla, w tym najbardziej rozpoznawalny, gustujący w gwiazdach filmowych, "makaroniarz" Johnny Stompanato, już w poprzedniej części grający na kilka frontów. Jednak kluczowi dla tej historii są nowi (anty)bohaterowie: odznaczony młody weteran wojny na Pacyfiku, chorobliwie ambitny, aspirujący do najwyższych laurów w policyjnej hierarchii Edmund J. Exley (notabene syn magnata budowlanego, eks-policjanta), zabijaka i z pozoru średnio rozgarnięty mięśniak Wendell "Bud" White z trudną przeszłością oraz wielka gwiazda Departamentu John "Jack" Vincennes alias Wielki Vi, eks-narkoman i alkoholik zarabiający na życie wymuszeniami i szantażami na styku świata polityki i przemysłu filmowego, mający kontakty w Ratuszu oraz świecie gwiazd filmowych, na boku czerpiący korzyści z bardzo popularnego serialu policyjnego "Chlubna odznaka" (Badge of Honor). Warto również wspomnieć o ekscentrycznym i śliskim dziennikarzu brukowca "Cicho sza" (Hush Hush) Sidzie Hudgensie, obdarzonym ciętym piórem, którego teksty umiejętnie łączą w sobie ton moralizatorski, szyderstwo i konfabulację. Na uwagę zwraca również interesująca postać Lynn Bracken, jedynej silnej i odważnej kobiety w tym męskim gronie (może oprócz trochę karykaturalnej Doth Rothstein), zjawiskowej i błyskotliwej prostytutki zrobionej na Lanę Turner z ekskluzywnego burdelu Fleur-de-Lis genialnego chemika i szemranego finansisty Pierce'a Patcheta. Sercem powieści jest sprawa masakry w Nite Owl, zbrodni, która na pierwszy rzut oka wygląda jak krwawy napad rabunkowy, ale okazuje się czymś o wiele więcej. Sieć powiązań i wątków w śledztwie wydaje się przytłaczająca i niezwykle zawiła, ale pod koniec wszystko zostaje skrupulatnie dopięte. Mamy tu do czynienia z typowym "police procedural", gdzie dochodzenie do prawdy jest żmudne, często monotonne, autor bardzo realistycznie odwzorował sposób prowadzenia dochodzenia przez wydział policji LA do spółki z Biurem Prokuratora Okręgowego (świetny portret skorumpowanego arywisty Ellisa Loewa). Autor pokazuje, że rozwiązanie sprawy i znalezienie winnych nie przychodzi łatwo, a każdy uczestnik śledztwa płaci jakąś cenę, często najwyższą. Wątpliwe poszlaki i skąpy materiał dowodowy, to czasem jedyne skrawki, na których opiera się śledztwo, wymagają one drążenia tematu, przesłuchań, przeglądania akt, kilkukrotnej weryfikacji materiału i zeznań świadków - ogólnie rzecz biorąc, jest to bardzo realistyczny obraz śledztwa policyjnego, bez ozdobników i pójścia na skróty, co często się dziś zdarza we wszelkiej maści kryminałach napisanych na tą samą modłę, bez krztyny polotu. Jest to brutalny i nie wybaczający błędów świat. Beznamiętny, zwięzły, wzorowany na raporcie policyjnym styl Ellroya umożliwia czytelnikowi pełne zanurzenie się w rozgrywających się wydarzeniach. Można tu dopatrzyć się pewnych pierwiastków manichejskich, bo jakieś katharsis i rozwiązanie mają miejsce, ale autor stroni od kreowania postaci nieskazitelnych moralnie, każdy ma tu na swoim koncie jakieś drobne grzeszki lub większe przewiny, które prześladują niczym mitologiczne Erynie. Los Angeles jest tu bezimiennym bohaterem, jawiące się niczym przedsionek piekła: dziwki, alfonsi, seryjni mordercy, drobni przestępczy i inne męty wszelkiego autoramentu, skorumpowani i zepsuci do szpiku kości politycy i stróże prawa, także pełne panopticum. Ellroy zadbał, żeby na dosłownie każdej stronicy, ta powieść uwierała, mierziła, wręcz bolała, doprowadzała do szału nadmiernym epatowaniem okrucieństwem, co często przybiera formy groteskowego czarnego jak smoła humoru. Brakowało mi przypisów, co uważam za absolutną konieczność w powieściach Ellroya, żeby czytelnikowi uzmysłowić, że autor umiejętnie miesza tu przerysowaną często fikcję z prawdą. Wielka rzecz.
Film C. Hansona oceniam wysoko, bo jest świetnie zrealizowany, estetyka noir przywodząca najlepsze obrazy tego nurtu, jak choćby "Chinatown" Polańskiego, aktorzy wspinają się na wyżyny w swoich niezapomnianych kreacjach (Crowe, Spacey, Pearce, DeVito, Cromwell, Basinger, Strathairn), ścieżka dźwiękowa Jerry'ego Goldsmitha również robi robotę, lecz sporym nadużyciem jest...
więcej mniej Pokaż mimo toPięknie wydany album. Sporo reprodukcji, w tym tych najbardziej rozpoznawalnych, krótkie wpisy biograficzne na kilkunastu stronach. Wszystko zwieńczone kalendarium okraszonym zdjęciami samej malarki. Raczej należy traktować jako syntetyczne kompendium nt. malarstwa Olgi Boznańskiej, ale nie wyczerpanie tematu. Przydałby się indeks wszystkich prac malarki albo choćby spis wszystkich reprodukcji przedstawionych w albumie, łatwiej by się szukało, zamiast wertowania całości.
Pięknie wydany album. Sporo reprodukcji, w tym tych najbardziej rozpoznawalnych, krótkie wpisy biograficzne na kilkunastu stronach. Wszystko zwieńczone kalendarium okraszonym zdjęciami samej malarki. Raczej należy traktować jako syntetyczne kompendium nt. malarstwa Olgi Boznańskiej, ale nie wyczerpanie tematu. Przydałby się indeks wszystkich prac malarki albo choćby spis...
więcej mniej Pokaż mimo toRzetelna i wyważona historia oblężenia Leningradu. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to świetny przekład. Epicki rozmach literatury pięknej miesza się tu z walorami książki stricte historycznej - fakty zostały umiejętnie wplecione w narrację. Jest tu wiele dojmujących i przerażających fragmentów, które ciężko jest sobie wyobrazić i zaakceptować jako coś realnego w obecnej, jednak w miarę przewidywalnej i spokojnej rzeczywistości. Przekaz jest tym mocniejszy, jeśli ktoś widział artefakty nierozerwalnie związane z blokadą na własne oczy, jak choćby sanki, kawałki chleba (który ze znanym przez nas chlebem miał niewiele wspólnego) czy kartki żywnościowe.
Rzetelna i wyważona historia oblężenia Leningradu. Pierwsze, co się rzuca w oczy, to świetny przekład. Epicki rozmach literatury pięknej miesza się tu z walorami książki stricte historycznej - fakty zostały umiejętnie wplecione w narrację. Jest tu wiele dojmujących i przerażających fragmentów, które ciężko jest sobie wyobrazić i zaakceptować jako coś realnego w obecnej,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo angażująca i zarazem emocjonalnie wyczerpująca lektura. Trzeba zaznaczyć i mieć na uwadze, że literatura "true crime" rządzi się innymi prawami aniżeli literatura piękna. Oczywiście zapewne więcej czytelników sięgnie po pozycję napisaną przystępnym językiem i trzymającą w napięciu, ale kryminały wypaczyły ludziom umysły. Prawdziwe zbrodnie nie mają nic wspólnego z tymi bajeczkami, często są o wiele gorsze. Ann Rule nigdy chyba nie aspirowała do bycia wielką pisarką, raczej chciała przelać na papier wiedzę jaką posiadała odnośnie wielu głośnych dochodzeń, nie zasłyszaną czy uzyskaną w wyniku jakiegoś researchu, ale często z pierwszej ręki - Rule pracowała jako funkcjonariusz w Departamencie Policji w Seattle, co na pewno otworzyło jej wiele drzwi w późniejszej karierze pisarki "true crime". Książka o polowaniu na seryjnego mordercę znad Green River jest inna niż jej najbardziej rozpoznawalna "The Stranger Beside Me" (krzykliwy i infantylny polski tytuł psuje wydźwięk oryginału). Bo przede wszystkim Ridgway alias GRK był kimś zupełnie innym niż "Ted" Bundy. Jest taka scena w genialnej "Zagadce zbrodni", kiedy już były detektyw pyta pewną napotkaną dziewczynkę, jak wyglądał morderca, a ona z rozbrajającą szczerością odpowiada: po prostu zwyczajnie. Jest to idealne podsumowanie Gary'ego Leona Ridgwaya, prostego i nie rzucającego się w oczy człowieczka, który dla zaspokojenia swoich chorych fantazji bezdusznie i bez mrugnięcia okiem zamordował prawie 50 kobiet (a może i więcej). SeaTac strip (rozległe tereny lotniska Seattle-Tacoma), hrabstwa King, Kent, tereny przy drodze międzystanowej I-5 czy te znajdujące się przy meandrującej niczym pełzający wąż Green River, jawią się w latach 80. poprzedniego stulecia jako przedsionek piekła, czyściec. Opisy wielu tamtych miejsc działają na wyobraźnię. Połączenie tych złowieszczych lokacji ze znikaniem młodych, pogubionych życiowo, ale zarazem często bardzo atrakcyjnych dziewczyn szukających okazji stanowi niebywale przygnębiającą kombinację. Jest to ten typ książki, którą należy sobie dawkować, bo ładunek smutku i rozpaczy, jaki aż kipi z tych historii, przytłacza i obezwładnia. Mimo, że człowiek współczuje i wręcz współodczuwa ból bliskich, złość śledczych, którzy dosłownie spalają się w pogoni za takimi zwyrodnialcami, przypłacając to zniszczonym zdrowiem, życiem, a nawet śmiercią, to zawsze zapamiętuje jedną, dwie historie ofiar, których nie da się wyrzucić z pamięci. W sprawie Bundy'ego to było dla mnie zniknięcie Georgeann Hawkins, natomiast w przypadku GRK, to porwanie i zabójstwo Marie Malvar. Jeśli ktoś oglądał amerykańską wersję "The Killing", to klimat Seattle w sezonie nr 3 jest bardzo zbliżony do tego przedstawionego w książce. Różnica jest jednak taka, że pierwsze to fikcja, a drugie prawda. Zdarzały się dziwne potknięcia w przekładzie, jak choćby tłumaczenie "caucasian" jako 'rasy kaukaskiej', zamiast po prostu 'białej', ale nie jest to jakiś wielki mankament. Ogólnie rzecz biorąc, jest to solidna pozycja z gatunku "true crime", może miejscami przegadana, pełna dygresji (chyba taki znak rozpoznawczy Ann Rule, swoją drogą często całkiem interesujących), chaotyczna i sprawiająca wrażenie sklejanej na szybko (tu należy pamiętać, że Rule pisząc i kończąc ten reportaż była już dość zaawansowana wiekowo), ale książka się broni historią GRK, jego ofiar, obrazu Seattle w latach 80. i oczywiście całej grupy zadaniowej. Według mnie, must-read dla fanów gatunku.
Bardzo angażująca i zarazem emocjonalnie wyczerpująca lektura. Trzeba zaznaczyć i mieć na uwadze, że literatura "true crime" rządzi się innymi prawami aniżeli literatura piękna. Oczywiście zapewne więcej czytelników sięgnie po pozycję napisaną przystępnym językiem i trzymającą w napięciu, ale kryminały wypaczyły ludziom umysły. Prawdziwe zbrodnie nie mają nic wspólnego z...
więcej Pokaż mimo to