-
Artykuły[QUIZ] Harry Potter. Sprawdź, czy nie jesteś mugolemKonrad Wrzesiński17
-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik5
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać60
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant4
Biblioteczka
2024-06-01
2024-05-30
2024-05-04
2024-05-03
2024-05-02
2024-04-24
2024-04-19
2024-03-26
Remigiusz Mróz mi spowszedniał. Wciąż informacje o kolejnych premierach wywołują u mnie szybsze bicie serca, a gdy taka nowość trafia w moje ręce, to rzucam wszystko i czytam. Po tych kilkudziesięciu książkach ciągle potrafi mnie zaskoczyć, ale czuję też, że to nie jest to samo. Coraz częściej nie kupują mnie rozwiązania, z których korzysta, a czasami nawet całe powieści.
"Paderborn" to książka, do której podeszłam na luzie. Przy "Langerze" miałam ogromne oczekiwania i skończyło się lekkim rozczarowaniem. Piotrowi chyba lepiej w drugoplanowej roli, więc skupmy się na tej tytułowej postaci. Olgierd miał bowiem od początku jakoś z górki, w końcu nie każdego prokuratora Chyłka darzy szacunkiem. Czytając o ich sądowych i kuluarowych potyczkach, nie sądziłam jednak, że kiedyś to on zacznie grać pierwsze skrzypce, że będzie mi dane poznać go aż tak dogłębnie.
Kiedyś irytowało mnie Mroźne uniwersum, ale teraz, gdy sięgam po jego książki na bieżąco, dostrzegam urok w tym migrowaniu bohaterów między seriami. Wiem, że wiele osób sięgnęło po "Langera", nie znając Chyłki, a tym samym pozbawiając się sporej ilości informacji o nim i podobnie będzie w przypadku "Paderborna". I o ile obie powieści można na upartego czytać ze zrozumieniem bez wiedzy zaczerpniętej z serii o najpopularniejszej polskiej prawniczce, to już powiązania między nimi dwiema są na tyle mocne, że lepiej zachować kolejność, choćby po to, by mieć świadomość, z czego wynikają niektóre relacje odgrywające w "Paderbornie" kluczową rolę.
Trudno odnosić się do wydarzeń z tej książki w konkretny sposób, jednocześnie nie zdradzając przy tym zbyt wiele, skupię się więc raczej na moich ogólnych wrażeniach. Nie czytałam jej z zapartym tchem, momentami rzeczywiście przykuwała moją uwagę, ale całościowo była dla mnie nieco przegadana. Astrologiczne tło z pewnością się wyróżnia i jest dość ciekawe, ale jednocześnie autor zaczął wchodzić w szczegóły, które dla sceptyków mogą być przytłaczające. Dla kontrastu mamy wyjątkowo obrzydliwe i naturalistyczne opisy tortur, mam wrażenie, że jeszcze mocniejsze niż w poprzedniej części.
"Paderborn" to ciekawa powieść, którą docenią szczególnie wierni fani Remigiusza Mroza dzięki temu, że wychwycą wiele niuansów zrozumiałych tylko dla nich. Mroźne uniwersum ma się dobrze i nadal się rozrasta, a autorowi ciągle nie brakuje niebanalnych pomysłów, a te na szczęście są już realistyczne. Dla mnie to nadal kapitalna rozrywka, przy której zdecydowanie nie powinno się podjadać.
Moje 7/10.
Remigiusz Mróz mi spowszedniał. Wciąż informacje o kolejnych premierach wywołują u mnie szybsze bicie serca, a gdy taka nowość trafia w moje ręce, to rzucam wszystko i czytam. Po tych kilkudziesięciu książkach ciągle potrafi mnie zaskoczyć, ale czuję też, że to nie jest to samo. Coraz częściej nie kupują mnie rozwiązania, z których korzysta, a czasami nawet całe powieści....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-22
Nie potrzebuję w zasadzie żadnego powodu, by sięgnąć po polski tytuł, ale taki zagraniczny musi już mieć w sobie coś, co zwróci moją uwagę. Może to być okładka, opis, jakieś szczególne informacje o autorze albo bookstagramowe polecenie. O tym, że przeczytałam powieść, o której dziś opowiem, zdecydowały te pierwsze dwa czynniki.
"W gąszczu kłamstw" to książka, którą trzeba doczytać do końca. Podkreślam to na początku dlatego, że zdaję sobie sprawę z tego, że dynamika fabuły może wiele osób zniechęcić. Ta historia jest warta poznania, nawet w tym dziwnym, nierównym tempie. Może nawet właśnie dzięki niemu jest tak... przeszywająca? To chyba najlepsze słowo, by oddać to, co wyszło spod pióra Kate Alice Marshall.
Uwielbiam thrillery osnute wokół wieloletniej przyjaźni grupki osób. Im liczniejsze one są, tym więcej potencjanych tajemnic, bo nie sposób utrzymywać jednakowe relacje ze wszystkimi członkami paczki. Choć nie jest to regułą, gdyż w tej powieści mieliśmy zaledwie trzy dziewczyny, a złożoność ich wzajemnych stosunków stała się doskonałą kanwą dla pełnej napięcia historii z kilkoma zwrotami akcji.
Muszę się przyczepić do kompozycji tej powieści, ponieważ jej potencjał w moim odczuciu nie został w pełni wykorzystany. Gdy poznałam już zakończenie, pomyślałam sobie, że autorka zbyt długo utrzymywała aurę tajemnicy wokół jednego wątku skoro ostatecznie jeszcze w nimi dwukrotnie namieszała. Dla mnie o wiele ciekawiej byłoby, gdyby część prawdy została ujawniona wcześniej.
To zwlekanie doprowadziło też do tego, że zakończenie stało się aż zbyt oczywiste i przewidywalne, choć takie rozwiązanie po pierwszych rozdziałach wydawałoby się wręcz niemożliwe. Szkoda więc trochę tego, że przy redakcji nie zostało to nieco podrasowane, by wydobyć z całej historii jeszcze więcej.
"W gąszczu kłamstw" to thriller, którego tytuł idealnie oddaje to, co możemy znaleźć w środku. Mam nadzieję, że i inne książki Kate Alice Marshall ukażą się wkrótce na naszym rynku, bo trudno jednoznacznie ocenić jej twórczość po jednym tytule. Póki co jestem jednak na tak.
Moje 7/10.
Nie potrzebuję w zasadzie żadnego powodu, by sięgnąć po polski tytuł, ale taki zagraniczny musi już mieć w sobie coś, co zwróci moją uwagę. Może to być okładka, opis, jakieś szczególne informacje o autorze albo bookstagramowe polecenie. O tym, że przeczytałam powieść, o której dziś opowiem, zdecydowały te pierwsze dwa czynniki.
"W gąszczu kłamstw" to książka, którą trzeba...
2024-03-20
Zapoznałam się już z setkami kryminałów i prawdziwych zbrodni, więc czasami zastanawiam się nad tym, czy coś jeszcze może mnie zaskoczyć. I choć twórcy true crime'owi lubią stwierdzenie, że życie pisze bardziej nieprawdopodobne scenariusze, a ja z reguły się z tym zgadzam, to warto też zauważyć, że to one później stają się kanwą tych fikcyjnych.
"Trzcinowisko" to moje pierwsze spotkanie z Kingą Wójcik, choć już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem sięgnięcia po jej wcześniejszą serię i nawet zgromadziłam wszystkie sześć tomów, przeczuwając, że mi się spodobają. Nie myliłam się, bo nie muszę ich czytać, by mieć pewność, że tak właśnie będzie, skoro już pierwszy kontakt z twórczością autorki wzbudził mój zachwyt.
Pochłonęłam tę książkę w tempie, którego od dawna nie doświadczyłam i bardzo za nim tęskniłam. Uwielbiam spać, ale zarywanie nocek dla lektury ma swój urok, a dla "Trzcinowiska" warto było to zrobić. Piszę te słowa z uśmiechem, wspominając moje wrażenia po pierwszych stronach, a wtedy byłam daleka od myślenia, że napiszę entuzjastyczną recenzję.
Byłam sceptyczna, gdy zarysowywał się przede mną główny wątek tej powieści. Wydawał mi się on wtedy tak łudząco podobny do prawdziwej tragedii, nad którą pochylałam się wielokrotnie i robię to zawsze, gdy pojawiają się nowe publikacje. Nie znalazłam nigdzie informacji, że stanowiła ona inspiracje dla autorki, ale nie mam co do tego wątpliwości. I nieco mnie to zniechęciło, myślałam, że skoro znam tę historię, to ta książka nie wzbudzi we mnie żadnych emocji. Bardzo się myliłam.
Kinga Wójcik pisze tak, że przez fabułę po prostu się płynie, a jest ona na tyle angażująca, że wraca się do niej myślami w chwilach, gdy nie ma się możliwości kontynuowania lektury. Podobała mi się nienachalna kreacja bohaterów, czyli to, że mogłam poznawać ich wraz z rozwojem akcji, weryfikując swoje pierwsze wrażenia, które nie we wszystkich przypadkach były słuszne. To dodało całej historii autentyczności, ale nie tylko to, bo równie istotna była tu dbałość o szczegóły, jak choćby to, że zachowania postaci były adekwatne do wspominanej mimochodem pogody. Niby nic, ale spaja całą opowieść.
Nie ukrywam, że jestem fanką kryminałów, w których główną rolę odgrywa detektyw. Lubię te niestandardowe działania, które może on podejmować bez konsekwencji, jakie groziłyby za to policjantowi. Aleksander Zamojski szybko zyskał moją sympatię i nie mogę się już doczekać kolejnych jego śledztw. Liczę też na to, że jedno z nich będzie bezpośrednio związane z jego... no właśnie, nie jestem pewna, czy mogę nazywać Romę Sułecką jego współpracowniczką, ale skoro ich wspólne działania pozwoliły znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, to chyba tak. Autorka zadbała o to, by nie było zbyt schematycznie i obok damsko-męskiego duetu kręcił się jeszcze dziennikarz-podcaster, ale akurat on jakoś nieszczególnie przypadł mi do gustu, może zyska przy bliższym poznaniu w kolejnych tomach.
"Trzcinowisko" to kryminalny popis Kingi Wójcik, która wykorzystała klasyczne motywy do stworzenia klimatycznej i dusznej powieści. To prawdziwa gratka dla fanów spokojniejszych, małomiasteczkowych historii, w których istotną rolę odgrywają relacje międzyludzkie i wątki poboczne. Ja jestem zachwycona.
Moje 9/10.
Zapoznałam się już z setkami kryminałów i prawdziwych zbrodni, więc czasami zastanawiam się nad tym, czy coś jeszcze może mnie zaskoczyć. I choć twórcy true crime'owi lubią stwierdzenie, że życie pisze bardziej nieprawdopodobne scenariusze, a ja z reguły się z tym zgadzam, to warto też zauważyć, że to one później stają się kanwą tych fikcyjnych.
"Trzcinowisko" to moje...
Zawsze z ciekawością podchodzę do kryminałów tworzonych przez ludzi z "branży". Mamy już na rynku książki policjantów, detektywów, prokuratorów i adwokatów, więc na ich podstawie możemy wysnuć dość jasny wniosek, że nie różnią się one fabularnie od tych, które zostały napisane przez ludzi mających inne doświadczenia zawodowe. Często autorzy mówią wprost o tym, że gdyby opisali po prostu realia swojej pracy, nie byłoby to dla czytelników zbyt atrakcyjne.
"Zbawca" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Krystiana Stolarza. Jego debiut miałam na uwadze i na pewno go nadrobię, gdyż mogę już teraz zdradzić, że odpowiada mi jego styl, a klątwa drugiej powieści po raz kolejny okazała się mitem.
To historia, z którą trudno się zmierzyć, ale zdecydowanie warto. Rozpoczyna się od mocnej sceny, a później wcale nie robi się łatwiej. Do sprawy kryminalnej odniosę się tylko ogólnie, by za wiele przypadkiem nie zdradzić. Podobało mi się to, jak prowadzona była narracja, jak stopniowo i w logiczny sposób kolejne elementy zaczynały łączyć się w całość, jedynego mankamentu mogłabym się dopatrywać w rozwiązaniu tego wątku. Zabrakło mi w nim tła psychologicznego i bardziej szczegółowego nakreślenia motywów. Wiem, że to mogłoby jeszcze bardziej podbić i tak wysoki ładunek emocjonalny tej książki, ale skoro czytelnik poradził sobie z całą fabułą, to i te detale by zniósł.
Dla mnie towarzystwo Julii Marzewskiej odegrało bardzo istotną rolę w zmierzeniu się ze śledztwem, które prowadziła. Cieszę się, że autor zdecydował się na wykreowanie właśnie takiej postaci - tak dalekiej od schematycznych policjantek, które bez kompleksów wkraczają w hermetyczny, męski świat i z arogancją wyrabiają sobie w nim znaczącą pozycję. Julia jest do bólu ludzka, świadoma tego, jak postrzegają ją koledzy, a zwłaszcza jej legendarny partner, ale nie walczy z tym, koncentruje się na swojej pracy i jednocześnie stara się poradzić sobie z powracającymi demonami.
Poświęciłam Marzewskiej tyle miejsca, ponieważ niewiele mogę napisać o wspomnianym już współprowadzącym tę sprawę. Marcin Rau jest już bohaterem typowym w ten najgorszy z możliwych sposobów, więc trudno, by wzbudzał pozytywny odbiór. Więcej sympatii zyskali z pewnością ci policjanci z drugiego planu, bo autor zadbał o to, by każdy jakoś się wyróżnił.
"Zbawca" to jeden z mocniejszych kryminałów, z jakimi zetknęłam się w ostatnim czasie. Brutalny i naturalistyczny, ale nie w przerysowany sposób i to właśnie ten realizm tak przeraża. Krystian Stolarz w osobistej przedmowie wspomina o tym, że pisanie jest dla niego formą terapii. Możemy być więc tylko wdzięczni, że się z nami dzieli jej efektami, a tym samym dostarcza nam znakomitego materiału do refleksji.
Moje 8/10.
Zawsze z ciekawością podchodzę do kryminałów tworzonych przez ludzi z "branży". Mamy już na rynku książki policjantów, detektywów, prokuratorów i adwokatów, więc na ich podstawie możemy wysnuć dość jasny wniosek, że nie różnią się one fabularnie od tych, które zostały napisane przez ludzi mających inne doświadczenia zawodowe. Często autorzy mówią wprost o tym, że gdyby...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to