-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1184
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać433
Biblioteczka
2024-05-22
2024-05-20
Po obejrzeniu obrazu Goyi „Saturn pożerający własne dzieci" , nikt nie może mieć wątpliwości, że mamy do czynienia z bóstwem groźnym, nieprzyjaznym i mącącym ludziom szyki. W miarę upływu wieków ta postać stała się hybrydą łączącą cechy Saturnusa – bóstwa siewu, tytana Kronosa, boga czasu – Chronosa i planety Saturn. Widać to na ilustracjach obrazujących Saturna i jego dzieci, gdzie roi się od pozornie przedziwnej sieczki – od oraczy i siewców, przez wisielców, więźniów, kaleki , wędrowców, kopaczy aż do budowniczych tam czy wszystkich pracujących przy przelewaniu wody albo rąbaniu drzewa. Jest też Saturn bliskim kuzynem melancholii, a ta z kolei była rozumiana i jako choroba, i jako usposobienie człowieka, i jako chwilowy nastrój i jako etap w rozwoju ludzkiej natury. Na przestrzeni lat różnie rozumiano to pojęcie, czasem kojarząc je z głęboką mądrością, czy wręcz geniuszem, czasem z dojrzałym wiekiem, czasem mądrą refleksją nad okrutnym światem a nierzadko też… z ponuractwem, nieprzyjazną postawą wobec świata, niechlujstwem, skąpstwem, wrednym charakterem i brzydkim zapachem! Widać też, że dla człowieka starożytności, średniowiecza i również późniejszych epok, liczba cztery stanowiła jeden z fundamentów wiedzy o życiu - cztery żywioły, cztery temperamenty, cztery płyny w żywym ciele, cztery etapy życia ludzkiego, cztery humory, cztery pory roku - wszystko to na przestrzeni lat splatało się w ludzkiej świadomości w harmonijny obraz świata i ludzkiej kondycji.
Ta książka szczegółowo omawia ludzkie rozumienie Saturna w filozofii, medycynie, astrologii, literaturze i sztuce, ze szczególnym ukłonem w stronę durerowskiego tajemniczego arcydzieła – „Melencolia I”, i to jest chyba najciekawszy i najbardziej frapujący rozdział całej książki.
Z punktu widzenia estetyki to bardzo ładnie wydany tom, twarda okładka, porządne bialutkie karty, dobry druk do czytania, czytelne reprodukcje; można go wielokrotnie wertować bez strachu, że się rozleci. Lecz od strony czytelnika – sporo zadziorów! Przypisy zaśmiecają po połowie stron albo więcej. Ilustracje nie korespondują z tekstem jakby porozsiewano je w książce od sasa do lasa. Czasem odwołanie do ryciny znajdzie się kilkadziesiąt stron dalej, czasem nie ma go wcale. Nierzadko ilustracje mijają się z tekstem o kilkaset lat, co daje poczucie przyglądania się niechlujnej redakcji albo kompleks niezrozumienia intencji Twórców. Publikacja mocno zyskałaby gdyby wszystkie przypisy i ilustracje zostały wywalone na sam koniec.
Już nie będę wynosić własnej ignorancji i narzekać, że bez dobrej znajomości łaciny i starożytnej greki, odbiór tekstu jest niepełny, bo to przecież dobrze, że przytaczane są źródła tekstów. Ale język samej pracy jest tak suchy, nudny, bezosobowy, kostyczny i kompletnie wyprany z wszelkich uczuć, że możemy tę książkę traktować wyłącznie jako pomoc w nauce i solidne opracowanie ale na pewno nie jako przyjemność obcowania z dobrą literaturą. Jakież to inne pisanie niż MBC Łysiaka czy Historie piękna i brzydoty Eco! Summa summarum – to bardzo dobry fachowy skrypt ale moje największe tegoroczne czytelnicze rozczarowanie. Z bólem serca nie mogę dać więcej niż 6/10.
Po obejrzeniu obrazu Goyi „Saturn pożerający własne dzieci" , nikt nie może mieć wątpliwości, że mamy do czynienia z bóstwem groźnym, nieprzyjaznym i mącącym ludziom szyki. W miarę upływu wieków ta postać stała się hybrydą łączącą cechy Saturnusa – bóstwa siewu, tytana Kronosa, boga czasu – Chronosa i planety Saturn. Widać to na ilustracjach obrazujących Saturna i jego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-17
Sądząc ze źródeł, Król Filip Wysoki rządzi we Francji wcale sprawnie. Niestety, trucicielstwo tak mocno weszło królewskiej rodzinie w krew, że władca utruwa się sam. Zepsutą wodą, zapewne z milionami śmiercionośnych zarazków. Tron przypada następnemu pięknisiowi – lekkoduchowi bez kręgosłupa, z którym lepiej jest wysuszyć dzban wina lub zapolować niż radzić o sprawach kraju. Francja przeżywa trudne lata – głodu, epidemii i Krucjaty Pastuszków – rzecz uroczo brzmiąca lecz niesłychanie groźna dla kraju pustoszonego przez bandy bezprizornej młodzieży.
Akcja zahacza mocno o sprawy angielskie – słabego króla Edwarda II i jego silnej małżonki – Izabeli francuskiej. Już na wstępie, przy obrazowym odmalowaniu lodowatej, zimnej i surowej twierdzy Tower, można się przekonać, że średniowiecze angielskie było jeszcze bardziej ponure od tego francuskiego. Aż strach pomyśleć, czym żywiły się wówczas te sławetne kruki z Tower!
A Królowa Izabela ma taką charyzmę i siłę, że poczyna sobie ryzykownie i wręcz bezczelnie i, o dziwo – wychodzi na swoje. Wszak to ona była sprawczynią ujawnienia zdrady na królewskim dworze i srogiego ukarania wszystkich winnych. Tymczasem sama, nieroztropnie wdając się w pozamałżeński romans, z wdziękiem unika kar a wręcz zyskuje uznanie i szacunek.
Zbójecka parka – hrabina d’Artois i jej bratanek nadal nadają ton w knowaniach i intrygach. Aż odczuwam niezdrową radość w kibicowaniu to jednemu, to drugiemu w ich wzajemnej nienawiści. Kochana rodzinka…
Wątek z Pogrobowcem bardzo wzrusza i urzeka. Coraz bardziej mi żal wszystkich zaplątanych w tę intrygę, od Lombardów i Marii aż po boleściwą Klemencję. W ogóle, jak się pomyśli o tych wszystkich królach i książętach, królowych, które grubo przed trzydziestką były już dawno żonami, matkami, wdowami, lub… martwe, to widać, że dzieli nas od nich przepaść. Dzisiejsi my - którzy mając koło trzydziestki, jesteśmy o wiele za młodzi na związek, zastanawiamy się czy wziąć kota, wyprowadzić się od rodziców, czy może zacząć piąte niepotrzebne studia albo pomedytować gdzieś w Nepalu – hi hi, piękni byliby z nas Królowie!
No i w końcu wydaje się, że dochodzimy do początków legendarnej „szorstkiej przyjaźni” między Francją a Anglią, która niedługo doprowadzi do wojny stuletniej, parę wieków później wybuchnie pod Waterloo, i która jest do dziś przyczyną funkcjonalnej głuchoty Francuzów na dźwięk angielszczyzny… No fajny ten Druon!
Sądząc ze źródeł, Król Filip Wysoki rządzi we Francji wcale sprawnie. Niestety, trucicielstwo tak mocno weszło królewskiej rodzinie w krew, że władca utruwa się sam. Zepsutą wodą, zapewne z milionami śmiercionośnych zarazków. Tron przypada następnemu pięknisiowi – lekkoduchowi bez kręgosłupa, z którym lepiej jest wysuszyć dzban wina lub zapolować niż radzić o sprawach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-15
Jak to miło być hobbystą, czytać mądre książki i nie musieć zaliczać ich na kolokwium albo tworzyć prac na ich podstawie! Bo ten Kandinsky z Bauhausu to z jednej strony solidny podręcznik z dziedziny malarstwa i grafiki - chudy ale gęsty od treści (złoty, a skromny - jak mówi mój znajomy), a z drugiej cudny materiał do przemyśleń o sztuce współczesnej i świecie w ogóle. Do tego napisany bardzo przystępnie. Do tego mój egzemplarz biblioteczny opatrzony ołówkowymi notatkami jakiegoś pasjonata - raj! (i nie wmawiajcie mi, Obywatele, że po książkach się nie maże, bo to cud prawdziwy napotkać w starym tekście notatki mądrego czytelnika!)
Podobno W. Kandinsky był zwolennikiem teorii syntezy sztuk - czyli wszystko kojarzyło Mu się ze wszystkim; malarstwo abstrakcyjne z muzyką, muzyka z matematyką, matematyka z geometrią, geometria z kolorami, kolory z dynamiką przekazu, dynamika z układem punktów, punkty z zapisem nutowym, zapis z liniami, linie z kątami i łukami, te z kolei z liryzmem i dramatyzmem, stąd już blisko do tańca; jeszcze pasywność i aktywność, gęstość, ciężar i lekkość, niebyt, zimno i gorąco, smutek i radość; dodajmy jeszcze pasywne (niebieski), aktywne (żółty) i nieme (czarny-biały) kolory - uffff! Mamy cudną teorię współczesnego malarstwa, która pewnie zatruła żywot niektórym studentom a innym laikom nieco otworzyła oczy na fenomen ciapków, bryzgów, kątów prostych i rozwartych, kwadratów Malewicza, punktów i linii, które na abstrakcyjnych dziełach wcale nie są kakofonią kolorowych przychlastów, przypadkowych zestawień, tworzonych zapewne pod wpływem substancji zakazanych. Twórco - uważaj, gdzie stawiasz kleksa, Widzu - bądź wrażliwy na kierunki linii na płaszczyźnie i wzbogacaj się nimi!
Jak to miło być hobbystą, czytać mądre książki i nie musieć zaliczać ich na kolokwium albo tworzyć prac na ich podstawie! Bo ten Kandinsky z Bauhausu to z jednej strony solidny podręcznik z dziedziny malarstwa i grafiki - chudy ale gęsty od treści (złoty, a skromny - jak mówi mój znajomy), a z drugiej cudny materiał do przemyśleń o sztuce współczesnej i świecie w ogóle. Do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Urocza przypominajka, dlaczego darzę Folletta sympatią. Zgodnie z Jego zdaniem, to najbardziej udana z nieudanych powieści. Totalne odejście od historyczno-erotycznych budowlanych epopei, które chyba jeszcze wtedy nie wyłoniły się spod Jego pióra.
To kryminalno-łotrzykowska opowieść o skoku na furgonetkę pełną forsy, zanurzona w tętniącym życiem Londynie, pełna ciekawych typów ludzkich – polityków i dziennikarzy, mniej lub bardziej szemranych biznesmenów i zwykłych drobnych cwaniaczków. Może trochę przydużo tych bohaterów, ale widać, że zaczynała się u Folletta tendencja do pisania polifonicznego, prowadzenia wielu równoległych narracji, które w końcu spotykają się ze sobą.
Bardzo lubię brytyjskie klimaty, a ta książka pozwoliła mi zatęsknić za Londynem, którego nie mogłam wtedy znać. Analogowy, niepokorny, swingujący „Londek” lat siedemdziesiątych, pulsujący punk-rockiem, Clashami i Davidem Bowiem, miasto kolorowego Hockneya i "legitnego" cockneya, znudzonych dam z Mayfair i małych przekręciarzy z East-Endu, których drogi często przeplatały się w niespodziewanym momencie. Fajne czasy, kiedy zapłacenie dychą w pubie czyniło cię bogaczem, 500 funciaków na tydzień dawało możliwość luksusowego życia, a milion stanowił wielką fortunę. A jeszcze do tego ta wzruszająca wiara w potęgę i prawdomówność prasy - bo może i często wyolbrzymiają sprawy ale na pewno nie kłamią, przynajmniej do czasu aż właściciel gazety nie zdecyduje inaczej…
Zdecydowanie - przewaga kryminału nad romansem wychodzi Mistrzowi na dobre!
Urocza przypominajka, dlaczego darzę Folletta sympatią. Zgodnie z Jego zdaniem, to najbardziej udana z nieudanych powieści. Totalne odejście od historyczno-erotycznych budowlanych epopei, które chyba jeszcze wtedy nie wyłoniły się spod Jego pióra.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTo kryminalno-łotrzykowska opowieść o skoku na furgonetkę pełną forsy, zanurzona w tętniącym życiem Londynie, pełna...