-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-16
2024-04-28
2024-01-11
2024-03-30
2024-01-20
2024-01-19
2024-01-07
2024-01-01
Pierwsza książka w 2024 roku przeczytana! Niby literatura dziecięca, ale lektura była interesująca. Na książce widnieje informacja, że jest przeznaczona dla dzieci 10+, ale osobiście bym się zastanowił, czy bym ją dał takiemu dziecku. Może bym poczekał jeszcze ze dwa lata. Nie zmienia to faktu, że "Antosia w bezkresie" to dobrze napisana historia kilkuletniej dziewczynki, która zostaje wraz z matką zesłana w głąb Rosji Sowieckiej podczas II wojny światowej. Jedna rzecz: drogi autorze, nie robi się tak polsatowskich zakończeń! I co ja mam teraz zrobić!? Prędko szukać drugiego tomu w bibliotekach, bo nie wytrzymam z ciekawości!
Pierwsza książka w 2024 roku przeczytana! Niby literatura dziecięca, ale lektura była interesująca. Na książce widnieje informacja, że jest przeznaczona dla dzieci 10+, ale osobiście bym się zastanowił, czy bym ją dał takiemu dziecku. Może bym poczekał jeszcze ze dwa lata. Nie zmienia to faktu, że "Antosia w bezkresie" to dobrze napisana historia kilkuletniej dziewczynki,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-31
Reportaże otwierają oczy i za to właśnie je cenię. "Głusza" z pewnością trafia do jednych z lepszych książek kończącego się roku 2023. Autorka obala wiele krzywdzących stereotypów. Daje nam wgląd do zamkniętego środowiska, szczególnie dla słyszących niemigających. Przyznam się bez bicia, że dla mnie jako osoby używającej od lat języka fonicznego, niezrozumiałe jest porozumiewanie się językiem migowym. Po prostu nie mieści mi się to w głowie, a PJM wydaje się bardzo trudnym do nauczenia. Być może przeczytanie tego reportażu jest dobrą motywacją do rozpoczęcia nauki.
Reportaże otwierają oczy i za to właśnie je cenię. "Głusza" z pewnością trafia do jednych z lepszych książek kończącego się roku 2023. Autorka obala wiele krzywdzących stereotypów. Daje nam wgląd do zamkniętego środowiska, szczególnie dla słyszących niemigających. Przyznam się bez bicia, że dla mnie jako osoby używającej od lat języka fonicznego, niezrozumiałe jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-29
"Ptak dodo" to moje pierwsze spotkanie z piórem Michała Rusinka. Powiem tak: obym przeżywał więcej takich literackich spotkań! Intelektualna uczta dla ducha i umysłu.
"Ptak dodo" to moje pierwsze spotkanie z piórem Michała Rusinka. Powiem tak: obym przeżywał więcej takich literackich spotkań! Intelektualna uczta dla ducha i umysłu.
Pokaż mimo to2023-12-27
Kilka lat temu bardzo lubiłem czytać książki popularnonaukowe o szeroko pojętej przyrodzie. Sporo takich dostawałem w prezencie i niektóre z nich nadal czekają na swoją kolei. Ten okres w moim życiu minął już dawno. Stwierdziłem, że koniec roku to dobry czas na sięgnięcie po jedną i tak padło na "Z życia i obyczajów zwierząt". Mój stosunek do pozycji jest dziwny, stąd recenzję pozwoliłem sobie podzielić na dwie części.
Pierwsze, na co zwróciłem uwagę, to język. Okropny! Styl jest niby gawędziarski, ale do mnie to totalnie nie przemawia. Narrator mówi czytelnikowi, jak ma się czuć. Autorzy postanowili mianowicie pisać w I osobie liczby mnogiej, co wprowadza niepotrzebną poufałość, ale też infantylność.
Ponadto ciekawostki są tak naprawdę mało interesujące. Tylko niektóre zachęciły mnie do poczytania więcej o danym zjawisku. Książka jest skierowana raczej do dzieci. Zahacza o tony luzackie, młodzieżowe, co w ogóle nie wychodzi jej na dobre. No i te nieśmieszne żarty!
Jak by tego było mało, do minusów dochodzi słaba korekta. Brak przecinków, a nawet kropek jest na porządku dziennym. Nie mówiąc o wszechobecnych literówkach. Korektorski koszmarek.
Kiedy jednak dotarłem jakoś do połowy książki, zacząłem coraz bardziej się zastanawiać nad całokształtem. Coś mnie tknęło, żeby poszukać więcej informacji o autorach. Okazało się, że pierwsze wydanie "Z życia i obyczajów zwierząt" wyszło u schyłku międzywojnia, jeszcze w 1938 roku. Nawet nie wiecie, jakie było moje zdziwienie! Od tego momentu zacząłem zupełnie inaczej patrzeć na tekst - bardziej jak na świadectwo historii, a nie przyjemne źródło informacji. A wszystkiemu winne było "opossum", czyli opos :).
To, że nawet na myśl mi nie przyszło, że książka liczy prawie sto lat, bez wątpienia świadczy o jej współczesności. Szczególnie w sferze językowej. Pojawiają się, owszem, archaizmy, ale nie są one narzucające się i dominujące. Na dobrą sprawę mógłby tak pisać współczesny autor.
Przestały mnie także dziwić informacje, że nauka jeszcze czegoś nie wie, czy że istnieją pewne domysły na niektóre tematy.
Informacja o roku pierwszego wydania zmieniła moją perspektywę o sto osiemdziesiąt stopni. Dlatego też powstrzymam się od oceny pozycji. Patrząc na książkę współcześnie - średnia, nawet beznadziejna. Jak na czasy międzywojnia - odkrywcza, zaskakująca, wrażliwa, przyjemna w odbiorze.
Kilka lat temu bardzo lubiłem czytać książki popularnonaukowe o szeroko pojętej przyrodzie. Sporo takich dostawałem w prezencie i niektóre z nich nadal czekają na swoją kolei. Ten okres w moim życiu minął już dawno. Stwierdziłem, że koniec roku to dobry czas na sięgnięcie po jedną i tak padło na "Z życia i obyczajów zwierząt". Mój stosunek do pozycji jest dziwny, stąd...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-25
#współpraca
Ostatnio sporo powstaje książek na temat roli i pozycji kobiet na przełomie dziejów. Przyglądam się temu z perspektywy osoby trzeciej, z lekką ostrożnością i nieufnością, szczególnie po lekturze "Chłopek', które, co tu dużo mówić, były średnie, o ile nie słabe.
W "Ludowej historii kobiet" podoba mi się to, że redaktor serii już od samego początku nie owija w bawełnę. We wstępie wyraźnie zaznacza, że powstało wiele podobnych książek. Ta także nie wyczerpuje tematu, wyrywkowo zarysowuje sytuację. Moim zdaniem to dobra pozycja, żeby zacząć czytać coś o podobnej tematyce.
"Ludowa historia kobiet" jest zbiorem artykułów naukowych, ale niech Was to nie zmyli. Tylko niektóre teksty (może dwa spośród wszystkich) cechują się trudniejszym słownictwem. Reszta jest zaskakująco przystępna! Nie zmienia to jednak faktu, że wyraźnie czuć, że książka jest rzeczywiście nieco innym spojrzeniem na temat, bo zdecydowanie bardziej akademickim, przy czym nie wiąże się to z niepotrzebną ciężkością.
Jak to bywa ze wszelkimi antologiami tekstów różnych autorów i autorek, artykuły są nierówne. Niektóre czyta się łatwiej, inne trudniej; niektóre poruszają ciekawe, "praktyczne" tematy, inne bardziej oficjalne. Chociaż zależy to pewnie od prywatnych zainteresowań czytelnika.
Już po samym spisie treści widać, że książka porusza wyrywkowo wybrane sfery życia kobiet. I tak na przykład możemy przeczytać o "Kobiecie chłopskiej w późnośredniowiecznej Polsce", ale też "W sercu industrializacji: robotnice w XIX i XX wieku" czy o "Zdrowiu reprodukcyjnym kobiet wiejskich w PRL". Mnie najbardziej wciągnęły, zainteresowały, dostarczyły najwięcej wiedzy dwa artykuły - o czarownicach autorstwa Magdaleny Toboły-Feliks oraz o queerowaniu historii kobiet autorstwa Tomasza Wiślicza. Przeciekawe teksty!
Historią hobbystycznie interesuję się od kilkunastu lat. Uwielbiam wszelkie książki i filmy opowiadające o dawnych czasach. "Ludowa historia kobiet" jest mi szczególnie bliska, bo pochodzę ze wsi, więc tematy w niej poruszane są gdzieś zapisane w moich genach. Polecam!
Za książkę dziękuję wydawnictwu RM.
#współpraca
Ostatnio sporo powstaje książek na temat roli i pozycji kobiet na przełomie dziejów. Przyglądam się temu z perspektywy osoby trzeciej, z lekką ostrożnością i nieufnością, szczególnie po lekturze "Chłopek', które, co tu dużo mówić, były średnie, o ile nie słabe.
W "Ludowej historii kobiet" podoba mi się to, że redaktor serii już od samego początku nie owija w...
2023-12-24
Kolejny tekst autorstwa członka narodowości romskiej za mną! Im bardziej wchodzę w ten świat, tym coraz mocniej w nim przepadam. A jest to dziwne, bo utwory, które dotychczas czytałem, są totalnie nierówne. "Meteory" to zbiorek... no właśnie - czego? Wierszy? Tekstów prozatorskich? Chyba czegoś pomiędzy - takich scenek rodzajowych. Wydanie nie powala. Wręcz przeciwnie, jest okropnie kiczowate. Każda kolejna strona to inna czcionka. Czytania niektórych trzeba się uczyć, bo przypominają szwabachę z szeryfami/szlaczkami. No i te brzydkie ozdobniki! Chociaż tak sobie teraz myślę, że to może oddawać charakter społeczności romskiej, to stereotypowe postrzeganie jako kolorowych, dzwoniących toną bransoletek, śpiewających inne piosenki. Moje ulubione teksty z "Meteorów" to: "Miara edukacji", "Zielarka" i "Papusza". Wszystkim utworom towarzyszą ilustracje żony autora, Krystyny Jóźwiak-Gierlińskiej. Wspaniałe, korespondujące z tekstami, przypominające prostą sztukę ludową czy zahaczające o rysunki węglem.
Kolejny tekst autorstwa członka narodowości romskiej za mną! Im bardziej wchodzę w ten świat, tym coraz mocniej w nim przepadam. A jest to dziwne, bo utwory, które dotychczas czytałem, są totalnie nierówne. "Meteory" to zbiorek... no właśnie - czego? Wierszy? Tekstów prozatorskich? Chyba czegoś pomiędzy - takich scenek rodzajowych. Wydanie nie powala. Wręcz przeciwnie, jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-24
Coś przerażająco nudnego. W tym semestrze na polonistyce omawiamy międzywojnie i postanowiłem zacząć lekturę książek właśnie od Choromańskiego. Była to decyzja błędna, bo "Zazdrość i medycyna" spowodowały dwumiesięczny zastój, który właśnie ledwo co przemagam. Streszczenie akcji: bohater x poszedł w miejsce z, a za nim udał się śledzący y. Te wszystkie przemyślenia, cała fragmentaryczność - okropna chała!
Coś przerażająco nudnego. W tym semestrze na polonistyce omawiamy międzywojnie i postanowiłem zacząć lekturę książek właśnie od Choromańskiego. Była to decyzja błędna, bo "Zazdrość i medycyna" spowodowały dwumiesięczny zastój, który właśnie ledwo co przemagam. Streszczenie akcji: bohater x poszedł w miejsce z, a za nim udał się śledzący y. Te wszystkie przemyślenia, cała...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-23
Drugi tomik Izoldy Kwiek za mną. Szczerze mówiąc, "Gorzka miłość" podobała mi się o wiele bardziej. W "Na gorąco" nastąpił pewien zgrzyt, pojawiła się przede mną jakaś bariera, która sprawiła, że niestety wiersze do mnie nie przemówiły. Chociaż, jak to zazwyczaj bywa, zdarzały się wyjątki :). Teraz tylko ubolewam nad jednym - poezja, czy szerzej literatura cygańska to bardzo niszowy temat. Przede mną dużo szperania i szukania nowych autorów/autorek i ich utworów. Wiem, że Izolda Kwiek napisała o wiele więcej tomików, jednakże nie ma o nich informacji w internecie. Twardy orzech do zgryzienia!
Drugi tomik Izoldy Kwiek za mną. Szczerze mówiąc, "Gorzka miłość" podobała mi się o wiele bardziej. W "Na gorąco" nastąpił pewien zgrzyt, pojawiła się przede mną jakaś bariera, która sprawiła, że niestety wiersze do mnie nie przemówiły. Chociaż, jak to zazwyczaj bywa, zdarzały się wyjątki :). Teraz tylko ubolewam nad jednym - poezja, czy szerzej literatura cygańska to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-22
Prawie 3 miesiące - tyle zajęła mi lektura "Chłopek". I nie przyczyniła się do tego, bynajmniej, objętość książki. Już przed premierą o pozycji Joanny Kuciel-Frydryszak było bardzo głośno. Każdy się zachwycał, powstawały setki peanów opiewających świetność tej świeżynki. Używano wielu słów wartościujących - przełomowa, odkrywcza, wspaniała, odsłaniająca nieznane i niepopularne, przypominająca czarne karty historii. Dla mnie jednak fenomen tego reportażu jest co najmniej zastanawiający. Oczywiście doceniam, że to pierwszy utwór o życiu wiejskich kobiet w I połowie XX wieku. Nawet ja przyznać muszę, że "Chłopki" stanowią obszerne kompendium, w którym autorka zebrała wiele historii. Doceniam pracę włożoną w research, wobec którego nie mam żadnych zarzutów. Wręcz przeciwnie - autorce należy się uznanie. Ale z przykrością stwierdzam, że to chyba jedyne kwestie, które uznaję za pozytywy. Tak więc jak przystało na mnie, naczelnego, samowolnego krytyka, zapraszam na kilka(-naście? -dziesiąt? -set?) zdań o tym, dlaczego "Chłopki" mnie nie porwały i co zarzucam autorce.
Żeby nie zaczynać z wysokiego C, zacytuję pierwsze zanotowane słowa po przeczytaniu kilku stron: "Chłopki" oddają głos kobietom, które jak dotąd go nie miały. Opowiadają o bohaterkach dnia codziennego, o czym najdobitniej świadczy fragment listu Antoni Jaszczak umieszczony na początku reportażu. Takie listy to nie jest coś powszechnie znanego, a przecież te teksty powstawały w pokoleniu naszych prababek, które pamiętały życie pod batem". Jak widać, do lektury podchodziłem z otwartym umysłem, także ze sporym entuzjazmem. Te pierwszy strony były naprawdę dobre, jednak pozytywne wrażenie zatarło się gdzieś w trakcie czytania.
Z czasem poczułem znudzenie, które z rozdziału na rozdział tylko przybierało na sile. To, o czym pisze autorka, jest mi powszechnie znane. Wystarczy chodzić na lekcje historii i słuchać chociaż jednym uchem, żeby wynieść podstawową wiedzę o realiach życia kobiet w opisywanych latach. Poza tym książka Kuciel-Frydryszak nie będzie niczym nowym dla mieszkańców wsi, z której ja również pochodzę. Zapisane jest to w ich, naszej pamięci zbiorowej, genomie. Takie osoby jak ja raczej nie są docelowym targetem.
Chyba największym minusem "Chłopek" jest ton, w jakim są napisane. Autorka z góry zakłada, że jej proza, przekazywane informacje będą czytelnika szokowały. Na siłę szuka sensacji tam, gdzie jej nie ma. Podczas lektury denerwowało mnie sugestywne podkreślanie i powtarzanie pewnych rzeczy. Lubię, kiedy czytelnika traktuje się jak inteligentną osobę, a tutaj tego miejscami brakowało.
Książka to spojrzenie na życie kobiet (ale nie tylko) na wsi lekko "z góry", z innej, obcej perspektywy. Autorka znalazła wiele listów, tekstów, artykułów, ale nie udało jej się z jednym - nie znalazła zrozumienia realiów życia na ówczesnej prowincji. Przejawia się to np. w opisie edukacji. Dzieci były przedstawiane jako biedne, bo nie mogły się uczyć, musiały pracować. Jasne, pewnie niektóre z tego powodu były poszkodowane, chciały się kształcić, ale nie można generalizować i stwierdzić tego po przywołaniu jednego takiego przypadku. Kuciel-Frydryszak nie dość, że wtłacza do reportażu swoje zdanie, z którym często się nie zgadzam, bo uważam, że wynika z niezrozumienia, to w dodatku częstokroć prezentuje tylko jedną stronę, jakby nie mieściło jej się w głowie, że może istnieć jakieś inne zdanie.
Podobna sytuacja miała miejsce podczas poruszania kwestii pasionki. Wydaje się, że autorka zgadzała się z ówczesnymi działaczami, których głosy dosyć licznie zawarła w jednym z rozdziałów. Ci "społecznicy" nawoływali chłopów, aby posyłali dzieci do szkół, a nie wysyłali na pole pilnować pasących się zwierząt. Tylko że jest jeden problem - to było niemożliwe. Już Maslow w połowie XX wieku skonstruował swoją piramidę. Oczywistym wydaje się fakt, że człowiek dba najpierw o zapewnienie sobie przetrwania, podstawowych potrzeb bytowych. Kiedy te są niezachwiane, dopiero wtedy zwraca się uwagę na wartości wyższego rzędu, do których należy też edukowanie się. Wieś była biedna, ledwo wiązano koniec z końcem, więc hierarchia wartości nasuwa się samoistnie.
Zarzucam "Chłopkom" to, że są niekompletne i pisane z perspektywy inteligentki, która w niewystarczającym stopniu rozumie wiejską mentalność. Przywraca głos, owszem, ale tylko wybranym, z których zdaniem się zgadza. Co więcej, rozmówcami autorki bodaj w większości są osoby odpowiadające jej statusowi społecznemu. Kuciel-Frydryszak nie pyta potomków chłopów i chłopek, które wciąż, z babki prababki i dziada pradziada, żyją na wsi, tylko przeprowadza wywiady z ludźmi nauki czy osobami, które odniosły jakiś sukces. Chyba najbardziej zabawną dla mnie rozmową była ta z jakimś badaczem, który z zaskoczeniem stwierdził, że niedawno dotarł do informacji, że jego babka, chłopka, była niepiśmienna.
Piszę to naprawdę z wielkim bólem serca, ale fenomen "Chłopek" przypomina mi sytuację związaną z książkami z reprezentacją osób LGBT+. Na początku, kiedy był niedobór tego typu literatury, większość rzucała się na każdą książkę i ją wychwalała. Nieważne, czy pozycja reprezentowała sobą jakikolwiek poziom. Ważne, że poruszała istotne tematy, o których dotychczas milczano w głównym nurce literatury. W punkcie kulminacyjnym dochodziło do takich przypadków, że niektóre osoby krytykowały autorów nielicznych negatywnych recenzji. Ci, którym jakaś książka się nie spodobała, byli czasami mieszani z błotem, zarzucano im homofobię i dyskryminację. Dopiero kiedy czytelnicy się nasycili ("przesycili") takimi pozycjami, zaczęto zwracać uwagę na to, że rynek z miesiąca na miesiąc zalewany jest tonami powieści coraz gorszej jakości. I wtedy nastąpiło powszechne otrząśnięcie z niejakiego letargu. Powoli, z początku nieśmiało, czytelnicy odważali się pisać opinie nieprzychylne, wytykające wady. Obecnie stan rzeczy jest stosunkowo znormalizowany i nie dochodzi do absurdalnych sytuacji. Do takich skrajnych wydarzeń, to muszę szczerze przyznać, w przypadku mody na "chłopomanię 2.0", czyli tzw. literaturę o ludowej historii Polski, jeszcze nie doszło, co nie zmienia faktu, że analogie nasuwają się same. Jestem pewny, że w przypadku bieżących trendów literackich, sytuacja już niedługo się unormuje, bo przesyt książkami o tematyce chłopskiej staje się powoli widoczny.
Czy żałuję sięgnięcia po "Chłopki"? Chyba nie. Cieszę się, że poznałem ich fenomen (czy raczej jego brak). Jeśli jest coś, czego żałuję, to na pewno zmarnowanego potencjału. Ten reportaż mógł być naprawdę czymś dobrym, a wyszło jak wyszło...
Prawie 3 miesiące - tyle zajęła mi lektura "Chłopek". I nie przyczyniła się do tego, bynajmniej, objętość książki. Już przed premierą o pozycji Joanny Kuciel-Frydryszak było bardzo głośno. Każdy się zachwycał, powstawały setki peanów opiewających świetność tej świeżynki. Używano wielu słów wartościujących - przełomowa, odkrywcza, wspaniała, odsłaniająca nieznane i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-04
Druga książka Ludwiki Włodek za mną, a ja tylko utwierdzam się w przekonaniu, że proza autorki nie jest dla mnie. Irytowało mnie wiele rzeczy. Przede wszystkim narzucanie swojego zdania, zachodnio- i europocentryczność, patrzenie na sytuację Afganek z wąskiej perspektywy inteligentek, działaczek społecznych, kobiet lewicowych. Nie cierpię w książkach jednego - jednostronności. A tym właśnie cechuje się ten reportaż, chociaż problem współcześnie jest bardzo powszechny. Super, że uwzględniamy perspektywę jednej strony, ale nie przedstawiajmy jej jako jedynej słusznej. Wspominajmy chociażby o zdaniu kobiet o poglądach prawicowych na zajęcie kraju przez Talibów. Dobry reportażysta/dobra reportażystka powinien/powinna patrzeć na problem wielopłaszczyznowo, a tutaj tego brakuje. Czy coś doceniam? Kilka rzeczy się znajdzie, np. zwrócenie uwagi na to, co szczególnie Polakom może nie mieścić się w głowie, mianowicie że sowiecka dominacja w Afganistanie była dla sytuacji kobiet dobra, bo przyniosła więcej praw i zrobiła krok w stronę równouprawnienia.
Druga książka Ludwiki Włodek za mną, a ja tylko utwierdzam się w przekonaniu, że proza autorki nie jest dla mnie. Irytowało mnie wiele rzeczy. Przede wszystkim narzucanie swojego zdania, zachodnio- i europocentryczność, patrzenie na sytuację Afganek z wąskiej perspektywy inteligentek, działaczek społecznych, kobiet lewicowych. Nie cierpię w książkach jednego -...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-04
Czas studiów chyba mi sprzyja, bo trafiam na takie książki, które sprawdzają się idealnie w natłoku codziennych obowiązków i nauki. Tak też jest w przypadku "Cmentarza osobliwości" Hendel. Muszę przyznać, ze brakowało mi pióra tej autorki. Chyba muszę wrócić do "Zapomnianej księgi", przeczytać w końcu "Żniwiarza". Pomimo że widzę proste błędy w książkach Pauliny Hendel, to jednak czytanie czy słuchanie ich to dla mnie guilty pleassure.
Czas studiów chyba mi sprzyja, bo trafiam na takie książki, które sprawdzają się idealnie w natłoku codziennych obowiązków i nauki. Tak też jest w przypadku "Cmentarza osobliwości" Hendel. Muszę przyznać, ze brakowało mi pióra tej autorki. Chyba muszę wrócić do "Zapomnianej księgi", przeczytać w końcu "Żniwiarza". Pomimo że widzę proste błędy w książkach Pauliny Hendel, to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-03
Fenomen "Legend i Latte" był dla mnie zastanawiający od momentu premiery. Chyba nie znam takiej osoby, która twierdziłaby, że książka się jej nie podobała. Ba, nie czytałem nawet żadnej negatywnej opinii, a to o czymś świadczy. Tym bardziej sam chciałem zapoznać się z tytułem Travisa Baldree'ego . Okazja nadarzyła się niedawno, bo powieść dostępna była w ramach listopadowej akcji Czytaj PL. Nie zastanawiając się długo, wybrałem pozycję i zacząłem czytać.
Chyba wartym zaznaczenia jest, że swoją lekturę zacząłem w pociągu. Wracałem akurat z miasta rodzinnego na studia, za oknem było ciemno, zimno i wietrznie. Myślę, że to ważny fakt, bo samo to pozwoliło mi lepiej wczuć się w klimat książki, a ten był niesamowity! Opisy są niezwykle plastyczne, jakby ulepione z plasteliny. Czytając słowo po słowie, czytelnik coraz bardziej wnika do świata przedstawionego. Najmocniejszym punktem powieści są zdecydowanie... zapachy, aromaty i wonie. Trochę też smaki, ale ich nie odczuwałem aż tak intensywnie.
"Legendy i Latte" to niezwykle ciepła książka, idealna na zimowe wieczory. Tak na zakończenie ciężkiego dnia, już po powrocie do domu i krótkim spacerze na siarczystym mrozie. Lektura jest jak ten charakterystyczny dźwięk zaparzania kawy. Leniwie unosisz dzbanek i powolnym strumieniem wrzątek wpada do kubka, mieszając się z drobinkami leżącymi na dnie. Z naczynia wydobywa się para lekko łaskocząca i mile ocieplająca jeszcze czerwoną od chłodu twarz. Kuchnia zaczyna wypełniać się obezwładniającym zapachem, na którego poczucie czekało się cały, męczący dzień. Refleksyjnie spoglądasz w okno i z uśmiechem dostrzegasz, że właśnie zaczął padać śnieg. Pierwszy tej zimy! Lektura książki Baldree'ego wprawiła mnie właśnie w taki stan emocjonalny.
Nie chcąc być jednak bezkrytycznym wobec powieści, wytknę, że nie rozumiem pewnych decyzji autora. Po głównej linii fabularnej i po podziękowaniach Baldree do książki dołączył opowiadanie z czasów, kiedy Viv, główna bohaterka, była zupełnie innym człowiekiem (a raczej orczycą). Moim zdaniem to tylko niepotrzebnie burzy klimat budowany przez cały czas trwania akcji. Autor mógłby zastanowić się chociażby nad napisaniem kilku innych opowiadań i opublikowanie ich drukiem w osobnej książce.
Nawet nie wiecie, jaką pustkę odczuwam tuż po skończeniu "Legend i Latte". To, ile dała mi ona ciepła i zrozumienia, jest niesamowite. Sięgnąłem po nią w idealnym momencie życia i przepadłem bez reszty.
Fenomen "Legend i Latte" był dla mnie zastanawiający od momentu premiery. Chyba nie znam takiej osoby, która twierdziłaby, że książka się jej nie podobała. Ba, nie czytałem nawet żadnej negatywnej opinii, a to o czymś świadczy. Tym bardziej sam chciałem zapoznać się z tytułem Travisa Baldree'ego . Okazja nadarzyła się niedawno, bo powieść dostępna była w ramach listopadowej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-25
Kolejny tomik poezji romskiej za mną. Tym razem pierwsze spotkanie z twórczością Izoldy Kwiek, która pisze nieco inaczej niż Papusza czy Teresa Mirga.
Po przeczytaniu wierszy trzech romskich poetek zaczynam widzieć w tej poezji pewne wspólne motywy. Przede wszystkim przewija się temat lasu, natury i tęsknoty za dawnym domem, życiem na świeżym powietrzu, ciągłym przemieszczaniem się.
Twórczość Kwiek, tak jak dwóch innych znanych mi Cyganek, jest prosta, przy czym świadomie nie dodaję przed tym słowem przysłówka "bardzo". Proste jest na przykład słownictwo, co stanowi chyba cechę charakterystyczną dla poezji romskiej. Jednakże w wierszach Kwiek widać pewne wysublimowanie. Ta twórczość jest bardziej skomplikowana. Odniosłem wrażenie, że autorka przemyślała tematykę, w jakiś sposób uporządkowała i zaplanowała poszczególne utwory. Być może jest to świadectwo ewolucji, jaka zachodzi w jeszcze młodej, romskiej twórczości.
Ta poezja jest prosta, ale tylko w pewnym kontekście, więc niech Was nie zmyli moja recenzja. Jest tak, kiedy porównamy Kwiek do znanych polskich pisarek i pisarzy, natomiast w zestawieniu z Papuszą te wiersze są zdecydowanie bardziej rozwinięte. Widać to chociażby w stopniu zaawansowania metafor.
Charakterystyczne dla tego tomiku są, jak sam tytuł wskazuje, tematy miłosne. Jest to dla mnie pewien powiew świeżości, jeśli idzie o dotychczas poznaną przeze mnie lirykę romską. Oprócz tego bardzo podobały mi się wiersze poświęcone pamięci Papuszy, która jawi się jako Inicjatorka, Patronka, Pramatka, ale też Muza.
Kolejny tomik poezji romskiej za mną, a ja bez reszty przepadłem w tych jakże różnych od siebie, ale jednak podobnych światach kreowanych kolejno przez Papuszę, Teresę Mirgę, a teraz i Izoldę Kwiek. Coś wspaniałego, odpowiadającego mojej wrażliwości, chwytającego za serce i zachwycającego!
Kolejny tomik poezji romskiej za mną. Tym razem pierwsze spotkanie z twórczością Izoldy Kwiek, która pisze nieco inaczej niż Papusza czy Teresa Mirga.
Po przeczytaniu wierszy trzech romskich poetek zaczynam widzieć w tej poezji pewne wspólne motywy. Przede wszystkim przewija się temat lasu, natury i tęsknoty za dawnym domem, życiem na świeżym powietrzu, ciągłym...
Po poezji cygańskiej/romskiej nadszedł czas na poezję łemkowską :). Graban i jego "Na kołpaku gór" to moje pierwsze spotkanie z wierszami autorstwa ludzi tej narodowości. Lektura wierszy Grabana była ciekawa. Treść w dużym stopniu motywowana historycznie tzw. Akcją "Wisła" z 1947 roku, która objęła także Łemków uważanych wcześniej przez niektórych za Ukraińców. Czuć, że ten moment zaznaczył się grubą kreską w mentalności Łemków.
Po poezji cygańskiej/romskiej nadszedł czas na poezję łemkowską :). Graban i jego "Na kołpaku gór" to moje pierwsze spotkanie z wierszami autorstwa ludzi tej narodowości. Lektura wierszy Grabana była ciekawa. Treść w dużym stopniu motywowana historycznie tzw. Akcją "Wisła" z 1947 roku, która objęła także Łemków uważanych wcześniej przez niektórych za Ukraińców. Czuć, że ten...
więcej Pokaż mimo to