-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1190
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać451
Biblioteczka
2024-05-24
2024-05-18
Roman Wilhelmi urodził w się w 1936 roku w Poznaniu, zmarł 3 listopada 1991 roku w Warszawie. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie w 1958 roku; debiutował na scenie rolą Stanleya w "Tramwaju zwanym pożądaniem", zaś debiut telewizyjny to rola w „Krzyżakach” A. Forda. Grane przez niego postacie były charakterystyczne, budowane na osobowości aktora, co z czasem przysporzyło mu łątkę zadufanego w sobie i niedostępnego.
Nie ujmując nikomu, ale założę się, że większość pokolenia czterdziestolatków zna go z roli Olgierda Jarosza w „Czterech pancernych i psie”, postaci Nikodema Dyzmy czy Stanisława Anioła w „Alternatywach 4”; a przecież na swoim koncie ma rolę w ponad 40 filmach, kilkunastu serialach, ponad 70 spektaklach teatralnych, był znany również jako aktor dubbingowy. W „Anioł i twardziel. Biografia Romana Wilhelmiego” Magda Jaros stara się odkryć jaki naprawdę był, co jest niezwykle trudne bo sporo osób z jego otoczenia już odeszło. Sięgnięcie po jego historię jest też próbą wskrzeszenia legendy, bo przecież od jego śmierci minęło ponad 30 lat.
Biografia Wilhelmiego to moje drugie spotkanie z książkami Magdy Jaros (po biografii Franciszka Pieczki). Układ książki jest zbliżony do poprzedniej – poruszanie się po osi czasu życia aktora, wspomnienia rodziny, przyjaciół. Aktorka dosłownie tropi jego ślady – jedzie do Poznania, szuka rodzinnego domu, porusza się potencjalnymi ścieżkami. Można zauważyć, że ma doświadczenie i doskonały warsztat. Rozmowy, wspomnienia i anegdoty kształtują obraz aktora i jednocześnie obnażają jego wady, słabości i sekrety.
Autorka zanim zaczęła pracę nad biografią miała wyrobione o Wilhelmim jednoznaczne i konkretne zdanie. „Później, kiedy poznałam już tę historię, kiedy zebrałam cały materiał, zrozumiałam, że był to człowiek w sumie smutny. Człowiek momentami niepogodzony z życiem”.
(https://jedynka.polskieradio.pl/artykul/3380458,Roman-Wilhelmi---legenda-polskiego-teatru-i-polskiej-kinematografii)
Już kiedyś o tym wspomniałam, ale niezmiernie trudno ocenić mi książkę biograficzną, bo to trochę tak jakby oceniać czyjeś życie. Czy było nudne, a może fascynujące? Czy decyzje podejmował właściwie, a może otaczał się gronem złych doradców? Wilhelmi: wśród współpracowników nielubiany, ale podziwiany. Trudny do współpracy, niezwykle ambitny. „Anioła i twardziela (…)” warto przeczytać, choćby dlatego by odkryć że prócz wybitnego talentu Wilhelmi miał też trudny charakter.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis
Roman Wilhelmi urodził w się w 1936 roku w Poznaniu, zmarł 3 listopada 1991 roku w Warszawie. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Warszawie w 1958 roku; debiutował na scenie rolą Stanleya w "Tramwaju zwanym pożądaniem", zaś debiut telewizyjny to rola w „Krzyżakach” A. Forda. Grane przez niego postacie były charakterystyczne, budowane na osobowości aktora, co z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-10
Główną bohaterką najnowszej powieści Ałbeny Grabowskiej jest uczennica klasy maturalnej - Ola Czerniawska. Warszawa, rok 1965. W mieście wciąż obecne są ślady wojennych zniszczeń. Wspomnienie powstania warszawskiego ciągle kładzie się cieniem na wielu rodzinach. Powszechna jest rozpacz, smutek i trauma, a dysproporcje między warstwami społecznymi widoczne na każdym kroku. Jednocześnie za sprawą muzyki, kina czy mody do Polski nieśmiało wkracza wielki świat. Ola, skrycie marzy o ucieczce na Zachód.
„Odlecieć jak najdalej” stylistycznie jest bardzo podobna do dwóch poprzednich powieści autorki („Najważniejsze to przeżyć”, „Rzeki płyną, jak chcą”), przez całą lekturę miałam wrażenie, że to kolejna część cyklu choć praktycznie tych powieści nic ze sobą nie łączy.
Fabułę śledzimy z kilku perspektyw. Ola wydaje się być zwykłą nastolatką, lekko naiwną, chwilami zbyt dorosłą jak na swój wiek (moja babcia mawiała „taka stara maleńka”). Większość swojego czasu poświęca na naukę do matury, tęskni za romantyczną miłością i motylami w brzuchu. Mieszka tylko z babcią, ojca nie zna, a matka przebywa w izolacji. Taki układ nie pozostaje bez wpływu na kształtowanie charakteru Aleksandry. Jak na te czasy przystało Olę i jej babcię obserwuje TW „Czyżyk”, który wydaje się być cieniem obu kobiet. Uzupełnieniem historii są listy babci Oli do Karoliny, czyli matki dziewczyny.
„Odlecieć jak najdalej” to przede wszystkim świetne uchwycenie Polski lat 60. (co prawda nie żyłam w tamtych czasach, ale wielokrotnie w ten sposób je sobie wyobrażałam). Zachowanie Aleksandry i jej wybory czasem zdumiewają, momentami irytują, wiele można zrzucić na karb młodości i braku życiowego doświadczenia. To opowieść o trzech kobietach – Oli, babce i tajemniczej matce, które spowija zasłona tajemnic i rodzinnych kłamstw. Trzy skrajnie różne osobowości, którym przyszło zmierzyć się z trudami codzienności.
Ałbena Grabowska skradła serca czytelników za sprawą „Stulecia winnych”, za sprawą lekkości pióra i niezwykłej wrażliwości umacnia swoją pozycję i tworzy powieść, która – po raz kolejny - okazuje się nieodkładalną. Po każdą kolejną jej powieść sięgam bez wahania. Niebanalna i refleksyjna. Czytajcie, warto.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictu Rebis
Główną bohaterką najnowszej powieści Ałbeny Grabowskiej jest uczennica klasy maturalnej - Ola Czerniawska. Warszawa, rok 1965. W mieście wciąż obecne są ślady wojennych zniszczeń. Wspomnienie powstania warszawskiego ciągle kładzie się cieniem na wielu rodzinach. Powszechna jest rozpacz, smutek i trauma, a dysproporcje między warstwami społecznymi widoczne na każdym kroku....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-04
Historie o podróżach w czasie od zawsze mnie fascynowały. Bo co gdyby przeżyć życie jeszcze raz? I jeszcze raz? I jeszcze raz….?
43-letni Jeff Winston umiera na zawał serca w 1988 roku. Zarówno kariera zawodowa jak i małżeństwo nie ułożyło się po jego myśli. Pewnego ranka budzi się w swoim pokoju w akademiku i… jest rok 1963. Niespodziewana śmierć staje się szansą od losu gdy uświadamia sobie, że nie tyle potrafi przewidzieć przyszłość, ale dokładnie wie co się wydarzy. W „drugim” życiu Jeff wytrwale nie dopuszcza do powstania błędów, realizuje marzenia, umiejętnie kieruje życiem osobistym by wytrwać w małżeństwie, wie jak dążyć do bogactwa. Nie ma świadomości jednak, że to co zdobył jest nietrwałe, a w kolejnym życiu będzie musiał się z tym zmierzyć na nowo. A w kolejnym na nowo… I na nowo…
Czy możliwość podróży w czasie okaże się wolnością czy więzieniem? Szansą czy udręką?
Ken Grimwood w „Powtórce” zastosował dość posty schemat przenoszenia się w czasie. Kiedy jedno życie się kończy razem z bohaterem przeskakujemy do nowego życia. I tu przyznaję miałam obawy, że moja wyobraźnia nie nadąży za pomysłem autora – na szczęście łatwo się zorientować i przyswoić nowe warianty głównego bohatera.
Prócz zmieniających się życiorysów Jeffa w książce pojawia się klimat Ameryki lat. 60., 70. i 80., wszystkie najważniejsze wydarzenia i zmiany społeczno-obyczajowe. Na kartach powieści pojawiają się też fikcyjne filmy, dzieła sztuki czy książki.
„Powtórka” została wydana w 1987 roku (pierwsze polskie wydanie to 2002 rok). Śmiem twierdzić, że powieść absolutnie się nie zestarzała, ani zdezaktualizowała; a jej wznowienie nadało jej nowego wymiaru. Kiedy bohater trafia do kolejnych dziesięcioleci odkrywa alternatywne wizje przyszłości. Powieść napisana jest przystępnym językiem i bliżej jej do obyczajowej, z nutką filozoficznych rozważań, niż do science-fiction. Fabuła jest statyczna i koncentruje się na przeżyciach bohaterów, ich psychice, dążeniu do celów. Dobitnie uświadamia, że każda podejmowana decyzja niesie za sobą poważne konsekwencje. Na koniec lektury pojawia się refleksja – co ma być, to będzie; i nie wiadomo jakbyśmy się starali tego nie zmienimy.
Powieść Kena Grimwooda to wyjście poza czytelniczą strefę komfortu, do czego i Was zachęcam. Bo co gdyby przeżyć życie jeszcze raz? I jeszcze raz? I jeszcze raz….?
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Rebis
Historie o podróżach w czasie od zawsze mnie fascynowały. Bo co gdyby przeżyć życie jeszcze raz? I jeszcze raz? I jeszcze raz….?
43-letni Jeff Winston umiera na zawał serca w 1988 roku. Zarówno kariera zawodowa jak i małżeństwo nie ułożyło się po jego myśli. Pewnego ranka budzi się w swoim pokoju w akademiku i… jest rok 1963. Niespodziewana śmierć staje się szansą od losu...
2024-04-19
Literatura skandynawska zajmuje na mojej półce szczególne miejsce. Srogi i zimny klimat, bohaterowie z charakterem, nie zawsze szczęśliwe zakończenie historii. „Dni w historii ciszy” Merethe Lindstrøm to kolejne spotkanie, tym razem z pisarką z Norwegii.
Eva i Simon od wielu lat są małżeństwem. Mają własny dom i pomoc sprzątającą. Ich trzy dorosłe córki już dawno wyprowadziły się z rodzinnego domu, mają własne rodziny. W życie małżonków wkradła się rutyna, ale jest to dla nich bezpieczny grunt. Wiele lat temu zawarli pakt, że nie będą rozmawiać o przeszłości. Z upływem lat okazuje się, że zmowa milczenia nie przynosi nic dobrego – Simon rozpamiętuje historię rodziny, Eva coraz częściej wraca do wydarzenia sprzed lat kiedy do ich domu wkradł się intruz. Simon – zamyka się w sobie, kontakt z otoczeniem ogranicza do komunikatywnych wyrażeń, powitania i podziękowania, by z czasem zamilknąć na dobre. Eva próbuje wyrwać się dominującej izolacji i ciszy.
„Dni w historii ciszy” pozbawione są wartkiej akcji, ba! akcji w ogóle tu nie znajdziecie. Co prawda rozpoczyna się rodem z thrillerów, ale to dramat rodzinny, w którym głównym bohaterem jest cisza rodzinnej tajemnicy. Narracja jest pierwszoosobowa, co jeszcze bardziej potęguje rosnącą między Evą i Simonem ciszę. To historia o relacjach w rodzinie, przeszłości, która mackami wkrada się w teraźniejszość, traumie przekazywanej na kolejne pokolenia, pragnieniach i samotności. To też historia o przemijaniu – Eva akceptuje starość, choć nie do końca jest zadowolona z postępującej ułomności ciała i umysłu. Niektórych czytelników ta powieść nie zadowoli (a nawet poczują znużenie w trakcie lektury) – jest monotonna, w dużej części przygnębiająca.
Życie nie jest czarno-białe. Nie ma rzeczy oczywistych. Nie ma prostych rozwiązań. „Dni w historii ciszy” nie są książką wybitną, ale mogą być odskocznią od książek, które czytamy na co dzień.
Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu ArtRage.
Literatura skandynawska zajmuje na mojej półce szczególne miejsce. Srogi i zimny klimat, bohaterowie z charakterem, nie zawsze szczęśliwe zakończenie historii. „Dni w historii ciszy” Merethe Lindstrøm to kolejne spotkanie, tym razem z pisarką z Norwegii.
Eva i Simon od wielu lat są małżeństwem. Mają własny dom i pomoc sprzątającą. Ich trzy dorosłe córki już dawno...
2024-04-15
2024-04-01
2024-04-01
2024-04-01
2024-03-18
2024-03-25
2024-03-04
2024-02-12
2024-02-05
2024-01-31
2024-01-31
2024-03-14
Przyznam szczerze, że jakiś czas temu kryminały polskich autorów zaczęłam omijać szerokim łukiem. Przez powtarzalny motyw, płaskich bohaterów i zakończenia bez zaskoczenia straciłam do tego gatunku całe serce. „Robakom w ścianie” Hanny S. Białys postanowiłam dać szansę.
AKCJA to schyłek lat 90. XX wieku, Bydgoszcz. Konflikt między Toruniem a Bydgoszczą trwa od przeszło sześciu wieków – Krzyżacy zabronili handlu z tzw. „polskim brzegiem”, w odwecie bydgoszczanie przypuszczali ataki na polskie statki; Bydgoszcz – miasto robotnicze, które od władz komunistycznych otrzymało wsparcie finansowe, Toruń – miasto inteligenckie, które było marginalizowane. Akcja „Robaków” umiejscowiona jest w Bydgoszczy, rodzinnym mieście autorki, które to ją ukształtowało i zainspirowało do napisania książki. Obecny jest porządek, by akcje powieści umiejscawiać w poprzednim stuleciu. Sentyment? Łatwiej pisać, o tym co było?
BOHATEROWIE Głównym bohaterem samoczynnie staje się komisarz Marek Bondys. I jak dla mnie jest on połączeniem wielu dotąd spotkanych bohaterów. Próbuje być oschły i niedostępny, w głębi duszy jest troskliwy i opiekuńczy. Słucha ciężkiej muzyki i… układa puzzle. Trochę za mało skupienia na innych bohaterach, co sprawia że dla czytelnika stają się oni niewidzialni.
JĘZYK I STYL Tempo powieści jest odpowiednie – nie ma przydługich fragmentów, mimo wielowątkowości łatwo można powkładać poszczególne wątki do właściwych przegródek. Mimo sporej objętości – ponad 500 stron – czyta się zaskakująco szybko. Morderca działa wyjątkowo brutalnie, na szczęście autorka oszczędziła brutalnych opisów – to duży plus. Język mieszany, momentami bardziej literacki, często powszechny, nie brak „podwórkowej gwary”. W przeważającej większości nic nie zgrzyta.
FABUŁA I GRAFIKA Ciekawym zabiegiem jest umieszczenie grafik robali w całej książce (przepraszam, że zdradzam – być może – niespodziankę). Podczas porannego spaceru z psem, młoda dziewczyna znajduje okaleczone zwłoki młodego mężczyzny. Śledztwem kieruje Bondys wraz z ekipą (oczywiście, w komisariacie pojawia się dwójka świeżaków, młodych policjantów bez doświadczenia). Czy to sprawka seryjnego? Czy śledczym uda się szybko dorwać mordercę?
Powtórzę za innymi opiniami – jak na debiut, całkiem udany; zapowiada całkiem udany cykl. Niezrozumiały był dla mnie wątek homoseksualny, jako jeden z motywów morderstwa. Śmiem twierdzić, że to próba wpisania się we wszechobecną modę. Metafora z robakami, trochę przekombinowana (być może tylko dla mnie). Powieść z pewnością przypadnie do gustu mieszkańcom Bydgoszczy, sporo tutaj elementów historii miasta czy urbanistyki.
W trakcie lektury, bawiłam się dobrze (oj, dzieje się!) – a o to w czytaniu chodzi. Czytajcie.
Recenzja powstała w ramach akcji recenzenckiej Wydawnictwa SQN
Przyznam szczerze, że jakiś czas temu kryminały polskich autorów zaczęłam omijać szerokim łukiem. Przez powtarzalny motyw, płaskich bohaterów i zakończenia bez zaskoczenia straciłam do tego gatunku całe serce. „Robakom w ścianie” Hanny S. Białys postanowiłam dać szansę.
AKCJA to schyłek lat 90. XX wieku, Bydgoszcz. Konflikt między Toruniem a Bydgoszczą trwa od przeszło...
Społeczność czytelników dzieli się na dwie kategorie, dla jednych hobby jest czytanie, a dla tych drugich – kupowanie. Ostatnio coraz bliżej mi do tej drugiej grupy, dlatego cieszę się, że dzięki powieści Janusza Leona Wiśniewskiego „I odpuść nam nasze...” sięgnęłam po biografię Andrzeja Zauchy, która już długi czas zalegała na stosie wstydu.
Podstawą do napisania powieści były tragiczne wydarzenia, które wstrząsnęły całą Polską: 10 października 1991 roku na parkingu przed krakowskim teatrem, Yves Goulais śmiertelnie postrzelił wybitnego wokalistę Andrzeja Zauchę. Nieszczęśliwie kula sięgnęła też jego żony - Zuzanny, kobieta zmarła kilka dni później w szpitalu. Mężczyzna do Zauchy strzelił z pewną świadomością. Miała być to kara za wdanie się w romans z Zuzanną. Nie wiedział, że w wyniku tego zdarzenia straci również żonę. Goulais oddał się w ręce policji; przyznając do winy, został skazany na 15 lat pozbawienia wolności.
Czytanie „I odpuść nam nasze...” szło mi niezwykle opornie. Długo przyzwyczajałam się do specyficznego stylu autora, częstych dalekich dygresji oraz stosowania nagromadzenia synonimów. To dramat obyczajowy, choć nie na faktach to inspirowany wspomnianymi wyżej wydarzeniami. Tutaj bohaterem jest Vincent, którego życie poznajemy na dwóch płaszczyznach fabularnych: gdy odsiaduje wyrok i gdy próbuje ułożyć sobie życie na nowo z Agnieszką, po zakończonej odsiadce. Autor nie tyle z kronikarskim detalem opisuje życie Vincenta, ale prowadzi czytelnika przez myśli bohatera, wymuszając przemyślenia i refleksje. Przez większość „I odpuść nam nasze...” Wiśniewski udowadnia, że życie po karze istnieje, każdemu należy dać drugą szansę.
Sporo w „I odpuść nam nasze...” więziennej gwary, szkiców ze zmian społeczno-obyczajowych Polski lat 80. I 90. Rzeczywistość oglądamy z perspektywy Francuza, ateisty, który porzucił Francję na rzecz Polski. Szczegółów strasznej zbrodni tu nie znajdziecie, ba! nazwisko Zauchy ani nie razu w niej nie pada.
„I odpuść nam nasze...” to historia o uczuciach, zbrodni i pokucie. Na koniec pozostawia czytelnika z refleksją. Do fanek Wiśniewskiego nie należę, nie była to też powieść wybitna. Dla mnie była inspiracją do przybliżenia sylwetki Andrzeja Zauchy (w pewnym sensie uzupełnieniem jego historii). A dla Ciebie?
Książka z Klubu Recenzenta nakanapie.pl
Społeczność czytelników dzieli się na dwie kategorie, dla jednych hobby jest czytanie, a dla tych drugich – kupowanie. Ostatnio coraz bliżej mi do tej drugiej grupy, dlatego cieszę się, że dzięki powieści Janusza Leona Wiśniewskiego „I odpuść nam nasze...” sięgnęłam po biografię Andrzeja Zauchy, która już długi czas zalegała na stosie wstydu.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPodstawą do napisania...