-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik1
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać4
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant1
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2024-02-29
2021-08-18
Jak ja bym chciał żeby na świecie istniały tylko takie książki. Takie, które kiedy biorę je do ręki wiem, że nie mnie zawiodą, nie znudzą. Dadzą to, czego oczekuję od literatury. Emocje, obawa o bohatera, smutek. I szczeście... Chciałbym, aby na świecie istatniały tylko takie książki, jakie pisze teraz Stephen King. Ale ten Stephen King, który nie wywołuje duchów i innych straszydeł. Ten King, który potrafi czarować słowem tak, jak zrobił to teraz w Billym Summersie.
Jak ja bym chciał żeby na świecie istniały tylko takie książki. Takie, które kiedy biorę je do ręki wiem, że nie mnie zawiodą, nie znudzą. Dadzą to, czego oczekuję od literatury. Emocje, obawa o bohatera, smutek. I szczeście... Chciałbym, aby na świecie istatniały tylko takie książki, jakie pisze teraz Stephen King. Ale ten Stephen King, który nie wywołuje duchów i innych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-01
Istnieje wiele rodzajów książek, są takie, które nie wywołują w nas żadnych emocji i już w kilka dni po przeczytaniu całkowicie ulatują z naszej pamięci. Są też takie, które od razu, w trakcie lektury wwiercają się w czytelniczą mózgownicę i borują tam cały czas myśli, nie dając chwili wytchnienia. Nawet kiedy odkładamy lekturę, bo chcemy wrócić do naszych obowiązków, to i tak ciągle rozpamiętujemy fabułę. A potem po zakończeniu książki, ona ciągle z nami jest, pozostaje w myślach na lata. I nawet po długim czasie pamiętamy o niej, może nie o mało istotnych szczegółach, ale pamiętamy bohatera, jego czyny, pobudki, którymi się kierował. Bo ten bohater był na tyle prawdziwy, że rozmyślamy o nim jak o prawdziwym człowieku. Wydaje nam się, że te wszystkie krzywdy, które były jego dziełem, wydarzyły się o tu, blisko, za ścianą. No bo przecież słyszeliśmy czasem jakieś krzyki…
Informacja zwrotna Jakuba Żulczyka całkiem zawróciła mi w głowie, pewnie też ze względu na temat, który porusza. Mnie jednak chodzi o jej prawdziwość, autentyczność. Od razu wiedziałem, że pisał ją człowiek, który doświadczył tego, co opisuje (potem dowiedziałem się o tym w posłowiu).
Ta książka demoluje czytelnika i nie chciałbym wskazywać co pokazuje temu czytelnikowi. Bo może okazać się tak, że każdemu ukaże zupełnie co innego. Może okazać się tak, że dla niejednego będzie w ogóle nie do przyjęcia.
Dla mnie Informacja zwrotna jest jak Dallas’63 Stephena Kinga, jak Kozioł ofiarny Daphne du Maurier, jak Szkarłatny płatek i biały Michaela Fabera, czy wreszcie jak trylogia Larssona. To książka, o której pamięta się całe życie. Taka ulubiona, taka „najmojsza”.
Istnieje wiele rodzajów książek, są takie, które nie wywołują w nas żadnych emocji i już w kilka dni po przeczytaniu całkowicie ulatują z naszej pamięci. Są też takie, które od razu, w trakcie lektury wwiercają się w czytelniczą mózgownicę i borują tam cały czas myśli, nie dając chwili wytchnienia. Nawet kiedy odkładamy lekturę, bo chcemy wrócić do naszych obowiązków, to i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-09-14
Rzadko mi się zdarza, że zabieram się za reportaże. Na TOPR zdecydowałem się jednak, gdyż pasjonuję się wędrówkami po Tatrach, jestem tam kilka razy w roku. Choć nigdy nie obserwowałem akcji ratowniczej na żywo, to zawsze je bardzo przeżywam, kiedy mówi się o nich w mediach. Na widok lecącego na Zakopanem lub nad górami Sokoła, cierpnie mi skóra. Tak samo dzieje ze mną, kiedy widzę nieodpowiednie zachowanie „turystów”. Przykro mi się robi, że większość traktuje góry, jak kolejne miejsce weekendowego wypadu, nie mając o nich kompletnie pojęcia. A tym bardziej żadnej pokory. A bez tej pokory, daleko się nie zajdzie w Tatrach.
Nie mogłem zatem ominąć tej książki i bardzo dobrze się stało, że trafiła do mojego czytnika. Oprócz w niesłychanie przystępny sposób podanej wiedzy na temat historii i działania TOPR, książka ta usiłuje uzmysłowić czytelnikowi, że wobec potęgi gór, żywiołu jest bezsilny. Autorka poprzez swoje strony mówi, że idąc w góry „na ślepo”, kompletnie nieprzygotowani, stwarzamy zagrożenie nie tylko dla siebie, ale także dla tych, których przyjścia nam z pomocą potem oczekujemy.
Przedstawione w reportażu historie związane z ratowaniem ludzi podziałały na mnie bardzo mocno, nie przypuszczałem bowiem, że przy tego typu literaturze mogę się wyruszyć, głośno się śmiać, czy głęboko obawiać się o los bohaterów. Do wyobraźni przemawia fakt, ze historie, o których czytamy, rozegrały się naprawdę. Znacznie ciężej czytać o czyjej śmierci, wiedząc, ze był to człowiek z krwi i kości, a nie wymyślony na potrzeby fabuły bohater.
TOPR. Żeby inni mogli przeżyć to książka rewelacyjna, na wskroś przejmująca, czasami dowcipna. Książka, która w doskonały sposób pokazuje jaka powinna być nasz wiedza, jakie musimy mieć umiejętności, kiedy zdecydujemy się na naszą wyprawę w Tatry. To wreszcie książka, którą powinien przeczytać każdy miłośnik gór, ale też każdy, który choć przynajmniej raz chce się w nie wybrać i czuć się bezpiecznie.
Powiem szczerze, dawno nie czytałem tak dobrej książki i wydaje mi się, że to mój numer 1 roku 2019.
Rzadko mi się zdarza, że zabieram się za reportaże. Na TOPR zdecydowałem się jednak, gdyż pasjonuję się wędrówkami po Tatrach, jestem tam kilka razy w roku. Choć nigdy nie obserwowałem akcji ratowniczej na żywo, to zawsze je bardzo przeżywam, kiedy mówi się o nich w mediach. Na widok lecącego na Zakopanem lub nad górami Sokoła, cierpnie mi skóra. Tak samo dzieje ze mną,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-05-14
Przeczytałem wszystkie powieści Wilkie Collinsa, które dostępne są na rynku polskim w wersji elektronicznej. Klasyk ten należy do moich ulubionych pisarzy. Jednak to, co otrzymałem od autora w ostatnio wydanej w Polsce powieści zatytułowanej Basil, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W prawdzie autor przyzwyczaił mnie, że w swoich utworach „warstwa kryminalna” jest bardzo ważna, - wszak jest on przecież prekursorem powieści detektywistycznej – to w Basilu została ona jakby zepchnięta na dalszy plan. W tej powieści ważniejsze były portrety psychologiczne bohaterów – i to Collinsowi udało się znakomicie. Oczywiście intryga też jest ważna, bez niej byłoby zawiązania fabuły.
Jak zawsze u Collinsa, utwór cechuje powolnie rozwijająca się akcja, ponury, mroczny, jednak tak zachwycający wiktoriański klimat. Nie ukrywam, że powieść ta (zresztą jak i inne autora) trafi do wąskiego grona czytelników, przeważnie tych zafascynowanych epoką. Aby dokładnie zrozumieć postępowanie bohaterów, oczywiście trzeba mieć rozeznanie w konwenansach cechujących epokę wiktoriańską. Dziś już przecież nikt tak nie postępuje, a słowo honor, tak ważne dla ówczesnych postaci, dziś już nic nie znaczy. Nie każdemu także spodoba się właśnie ta „powolność” akcji, mnogość opisów. No cóż, wiktoriańskie powieści trzeba po prostu kochać. No i ten jeżyk, ten styl… Cud, miód…
W prawdzie spodziewałem się po Basilu powieści bardziej kryminalnej, mocniej rozwiniętej intrygi, ale w żadnym wypadku nie jestem nią rozczarowany. Wręcz odwrotnie jestem zachwycony i wydaje mi się, że to najlepsza powieść autora, którą przeczytałem. Bardzo mocno ją przeżywałem, związałem się z postaciami. Ich zachowanie zaskoczyło i wzruszyło mnie. Świetna historia.
Przeczytałem wszystkie powieści Wilkie Collinsa, które dostępne są na rynku polskim w wersji elektronicznej. Klasyk ten należy do moich ulubionych pisarzy. Jednak to, co otrzymałem od autora w ostatnio wydanej w Polsce powieści zatytułowanej Basil, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. W prawdzie autor przyzwyczaił mnie, że w swoich utworach „warstwa kryminalna” jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-05
Kiedy zamknąłem ostatnią stronę „Pod kopułą”, wyobraziłem sobie Stephena Kinga stojącego na mównicy zorganizowanego kongresu pisarzy i zadającego słuchającym go pytanie:
- Czy któryś z was koledzy jest w stanie napisać bez mała tysiąc stronicową powieść, która choćby nawet przez chwilę, przez jedną malutką literkę, nie pozwoli czytelnikowi na znudzenie? Czy w ogóle istnieje taka książka? - następuje chwila ciszy, po której Stephen King dodaje nieskromnie:
- Taką powieści jest „Pod kopułą”! - Na sali rozlegają się brawa…
Nie wiem czy mistrz grozy byłby na tyle nieskromną postacią? Wiem tylko, że „Pod kopułą” faktycznie, ani przez najmniejszą chwilę nie doprowadziła mnie do poczucia znużenia. Chłonąłem jej treść niczym gąbka, dałem się wciągnąć w ten mikro świat i chyba nawet poczułem się jako jeden (choćby ten najmniej ważny) mieszkaniec Chester’s Mill. Zafascynowany poznawałem kolejnych „miejscowych”, tropiłem ich sekrety i zastanawiałem się na ile Duży Jim Rennie będzie umiał je wykorzystać do swoich niecnych celów. Słuchałem, podglądałem, podziwiałem… Cieszyłem się, denerwowałem, niepokoiłem. Lekturze towarzyszył pełny wachlarz emocji. I choć zdaję sobie sprawę, że pod „Kopułą” nie dorównuje fenomenowi „Dallas’63” to i tak dopisuję ją do swoich ulubionych powieści. Pewnie przez najbliższe dni będzie siedziała w mojej głowie a ja będę rozmyślał jak wiele krzywd jest w stanie wyrządzić człowiek, aby tylko dane było realizować mu wymyślone cele? Na ile ludzkie życie podporządkowane jest przypadkowi, losowi? Powieść ta daje możliwość zadawania sobie jeszcze wielu innych pytań, na które nie zawsze znajdą się łatwe odpowiedzi. Między innymi, dlatego uznaję ją za jedną z tych wyjątkowych. Jasne jest, że nie wymieniam tu wszystkich zalet tej książki, niech każdy znajdzie te, które najlepiej mu odpowiadają i po których najlepiej tę powieść zapamięta.
Cieszy mnie też, że na podstawie powieści nakręcono serial, oczywiście zamierzam go obejrzeć. Tak samo zrobiłem po lekturze Dallas’63 i nie zawiodłem się. Serialowa wersja była wyśmienita. Mam nadzieję, ze w przypadku „Pod kopułą” też tak będzie.
Ocena: 5,5/6
Kiedy zamknąłem ostatnią stronę „Pod kopułą”, wyobraziłem sobie Stephena Kinga stojącego na mównicy zorganizowanego kongresu pisarzy i zadającego słuchającym go pytanie:
- Czy któryś z was koledzy jest w stanie napisać bez mała tysiąc stronicową powieść, która choćby nawet przez chwilę, przez jedną malutką literkę, nie pozwoli czytelnikowi na znudzenie? Czy w ogóle...
2017-03-29
2016-11-15
Wzruszenie odbiera i zaciera mi wszelkie myśli, jakie pojawiają się w mojej głowie, a którymi mógłbym opisać tę książkę. Wystarczy więc tylko jedno słowo, przepiękna.
Wzruszenie odbiera i zaciera mi wszelkie myśli, jakie pojawiają się w mojej głowie, a którymi mógłbym opisać tę książkę. Wystarczy więc tylko jedno słowo, przepiękna.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-06
W moim światku literackim jest tak, że książki przychodzą, oddziałując na mnie z różną siłą. Jedne zapominam po pewnym czasie, zbyt mocno się nad nimi nie zastanawiając, a inne z premedytacją umieszczam gdzieś w najciemniejszym kącie swojej głowy, naklejając im etykietę o treści „zapomnij natychmiast”. Są jednak też takie, które wkraczają w moje życie niczym Armia Czerwona, z głośnym urrrraaaaaa!! i miażdżą mnie potęgą swojej treści. Zupełnie jak ta wspomniana Armia Radziecka, nie pozwolą o sobie zapomnieć przez bardzo długi czas. Po przetoczeniu się przeze mnie, zostawiają krwawiącą, głęboką ranę, która w żaden sposób nie chce się zabliźnić. Jedyna różnica, która występuje w tej analogii jest taka, że o armii radzieckiej każdy chciał zapomnieć jak najszybciej, zaś w książce, lekturze której oddawałem się w ostatnim czasie, chcę ciągle się rozpamiętywać, wciąż analizować, to co zostało przekazane mi w niej przez autorkę - Daphne du Maurier.
Autorkę tę w mojej pamięci przechowuję jako twórczynię wspaniałego, gotyckiego thrillera zatytułowanego „Rebeka”, który miałem ogromną przyjemność przeczytać około półtora roku temu. Książka ta zrobiła na mnie wielkie wrażenie, jednak do chwili obecnej nie miałem możliwości zetknięcia się z innymi utworami Daphne du Maurier. Dlatego, kiedy dostrzegłem „Kozła ofiarnego” (wcześniejsze wydanie - 1995 rok - zatytułowane „Sobowtór), podświadomie wiedziałem, że książka ta zrobi bałagan w mojej czytelniczej duszy, pochwyci w swe władanie, a potem porzuci mnie rozżalonego niczym szmaciana lalkę.
Bohatera „Kozła ofiarnego” - Johna, poznałem w chwili, którą w żadnym wypadku nie można nazwać szczytem męskiej formy. Meczą go bowiem odniesione porażki życiowe, zaś całkowity bezsens i depresja pchają go w podróż, podczas której, poszukiwał będzie sensu swojego życia, chcąc odnaleźć go w klasztorze Cystersów w La Grande-Trappe we Francji. W trakcie tej podróży, w jednym z miasteczek, spotyka innego mężczyznę - swojego sobowtóra, który w dalszym ciągu zdarzeń, dokonuje kradzieży nie tylko jego rzeczy, ale także tożsamości. John w jednej chwili staje się hrabią Jeanem de Gué - właścicielem zamku Saint Gilles, wraz z dobrodziejstwem jego inwentarza, rodziną i kochankami, oraz upadającej huty szkła - rodzinnego interesu. John będzie musiał zastąpić chciwego gospodarza, okiełznać całą rodzinę, o członkach której nie ma bladego pojęcia. Każda sekunda, minuta nowego życia będzie zaskakująca, nie tylko dla niego, ale też dla czytelnika obserwującego jego zmagania.
Wędrówkę po tej powieści rozpocząłem z uczuciem głębokiego niepokoju, który udzielał mi się od zgłębiającego sieć rodzinnych intryg Johna. Niepokój, choć towarzyszył mi właściwie przez całą lekturę, w pewnym momencie zaczął przemieniać się w ogromne zaciekawienie, związane z odkrywaniem kolejnych mrocznych tajemnic rodziny, a także samego hrabiego. Zaciekawienie ustąpiło wreszcie miejsca współczuciu i ogromnemu żalowi, który nie opuścił mnie już do samego końca, a nawet rozgościł się we mnie już po zakończeniu lektury. Pełen rozmaitych uczuć, przemierzyłem rozległe połacie majątku hrabiego Jeana de Gué, spotykając przez ten czas bohaterów opowieści, którzy objawili mi się niczym żywi ludzie. Pokochałem ich razem z Johnem i byłem strasznie rozżalony, że muszę ich opuścić. Poszukiwałem cały czas odpowiedzi na pytanie, czy warto zmieniać cudze życie i ponosić odpowiedzialność za błędy obcych sobie osób? Czy warto być tym tytułowym kozłem ofiarnym, który - jak przecież wiadomo - od samego początku przygotowany jest do szlachtowania? Uzmysłowiłem sobie, że każdy człowiek buduje swoje życie inaczej, w zależności od swojej osobowości oraz cech swojego charakteru. Jeden jest budowniczym, inny zaś niszczycielem.
Teraz, czas się trochę otrząsnąć, pozostawić gdzieś z boku ten żal, wrócić do normalnego życia i poszukiwać nowych, wspaniałych książek, które życzyłbym sobie, aby były tak samo pasjonujące jak „Kozioł ofiarny”.
Ocena: 6/6
W moim światku literackim jest tak, że książki przychodzą, oddziałując na mnie z różną siłą. Jedne zapominam po pewnym czasie, zbyt mocno się nad nimi nie zastanawiając, a inne z premedytacją umieszczam gdzieś w najciemniejszym kącie swojej głowy, naklejając im etykietę o treści „zapomnij natychmiast”. Są jednak też takie, które wkraczają w moje życie niczym Armia Czerwona,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-03-22
Rzadko się zdarza, żebym ponownie czytał książkę, nawet tę, która jest w moim posiadaniu. "Ktoś we mnie" jest pozycją jakby wyjątkową. Pomimo tego, że czytałem ją w miarę niedawno, siedziała w mojej głowie i od czasu do czasu o sobie przypominała. Choć nie jest książką rewelacyjną, postanowiłem ponownie do niej sięgnąć, bo jej klimat jest czymś, co lubię najbardziej. Atmosfera tajemniczości, grozy no i oczywiście stary podupadający dwór. W tym przypadku, autorka zaserwowała tak wiele opisów budynku Hundreds Hall, pobudzających moją wyobraźnię. Być może, to dlatego chciałem wrócić do tej powieści. Ponownie chciałem zwiedzać chylący się ku upadkowi dom i szukać w nim śladów sił nadprzyrodzonych.
Ocena 5/6
Rzadko się zdarza, żebym ponownie czytał książkę, nawet tę, która jest w moim posiadaniu. "Ktoś we mnie" jest pozycją jakby wyjątkową. Pomimo tego, że czytałem ją w miarę niedawno, siedziała w mojej głowie i od czasu do czasu o sobie przypominała. Choć nie jest książką rewelacyjną, postanowiłem ponownie do niej sięgnąć, bo jej klimat jest czymś, co lubię najbardziej....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-02
Myślę, że najlepszą rekomendacją dla powieści „Czarny dom” będzie to, że w trakcie lektury czułem się jakbym czytał prozę Stephen Kinga. Nie chodzi mi oczywiście o to, że Peter May w prosty sposób usiłuje naśladować mistrza. On tworzy swój niepowtarzalny styl, w którym nieśpieszna narracja i mnogość drobiazgowo opisanych szczegółów przypomina mi właśnie to, co serwuje swym czytelnikom najsłynniejszy twórca horrorów.
„Czarny dom” horrorem jednak nie jest i właściwie ciężko mi jednoznacznie nazwać gatunek literatury, który reprezentuje ta ksiązka. Niech będzie, że jest to powieść obyczajowo-psychologiczna z wątkiem ludowym i kryminalnym, w której przeszłość przeplata się z teraźniejszością, tworząc ujmującą i w wielu momentach bolesną historię wywodzącego się ze Szkocji policjanta Fina MacLeoda.
Ogromnym atutem autora i oczywiście samej powieści jest plastyczność i barwa języka, którym posługuje się przy tworzeniu swoich powieści. Czytając „Czarny dom”, cały czas miałem wrażenie, jakbym znajdował się w opisywanych miejscach a szum fal i krzyk morskich ptaków, zdawał się otaczać mnie ze wszystkich stron, czasami powodując uczucie zagrożenia i trwogi. Nastrój powieści jest mroczny i klaustrofobiczny, co doskonale oddaje uczucia bohaterów oraz wizerunek społeczności wyspy Lewis znajdującej się na Archipelagu Hebrydów. Opisy samej wyspy i znajdującej się na niej i w jej okolicy przyrody wzmacniają doznania płynące z lektury i bardzo ożywiają fabułę. U mnie spowodowały ogromną chęć odbycia podróży do Szkocji, o której będę teraz ustawicznie rozmyślał.
Przyznać należy, że zatwardziali fani kryminałów mogą poczuć się zawiedzeni, gdyż wątek kryminalny nie jest w tej powieści wiodący i szybko można domyślić się jego rozwiązania. Zakończenie jednak mnie zaskoczyło i po mimo tego, że domyśliłem się osoby sprawcy, to nie spodziewałem się takich motywów, które kierowały jego postępowaniem.
„Czarny dom” to książka o rozliczeniu się ze swoją przeszłością, cierpieniu po stracie bliskich i młodzieńczych miłościach.
Należy do takich książek, dla których warto być czytelnikiem, nawet warto stać się czytelnikiem i zaczynać przygodę własnie od takiej literatury.
Ocena: 5/6
Myślę, że najlepszą rekomendacją dla powieści „Czarny dom” będzie to, że w trakcie lektury czułem się jakbym czytał prozę Stephen Kinga. Nie chodzi mi oczywiście o to, że Peter May w prosty sposób usiłuje naśladować mistrza. On tworzy swój niepowtarzalny styl, w którym nieśpieszna narracja i mnogość drobiazgowo opisanych szczegółów przypomina mi właśnie to, co serwuje swym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-05
Wiele czasu upłynęło od momentu, kiedy zamknąłem ostatnie stronice „Czarnego domu” autorstwa znakomitego Petera May. Uznałem wtedy tę książkę za bardzo dobrą i w mojej opinii zachwycałem się nad kunsztem autora i zarazem klimatem tej powieści. Nie potrafię więc wytłumaczyć sobie dlaczego tak długo zwlekałem z zabraniem się za lekturę drugiej książki z tego cyklu, zatytułowanej „Człowiek z wyspy Lewis”? Wiele razy bywa tak, że posiadamy w domu skarb, który leży dłuższy czas nieodkryty, spokojnie oczekując na swój czas. Tak właśnie było z „Człowiekiem z wyspy Lewis”.
Uwielbiam książki, w których opowieść snuje się niczym mgła, jest mroczna, wręcz hipnotyczna. Przyciąga wzrok i właściwie nakazuje naszym myślom podążanie za fabułą i śledzenie kroków bohaterów z ogromnym zainteresowaniem i napięciem. W przypadku pierwszego tomu cyklu porównałem prozę Petera May do mistrza Stephena Kinga. „Człowieka z wyspy Lewis” porównałbym jednak do pióra Henninga Mankella, pewnie za sprawą poruszonego tematu starczej demencji, który to dość często wykorzystywany jest przez szwedzkiego pisarza. Mnie oczywiście taki charakter i styl powieści jak najbardziej odpowiada i jestem wręcz zachwycony tym, czym uraczył mnie Peter May.
Chylę czoła przed autorem, któremu w wyśmienity sposób udało się oddać klimat panujący na wyspie. Czytając, czułem się jakbym znajdował się w tamtej okolicy i na własnym ciele odczuwał skutki nieustannie wiejącego wiatru, padającego deszczu. Mroki ludzkiej duszy, dychy przeszłości, skrawki pamięci wyzierające zza zasłony choroby, w połączeniu z surowym klimatem Zewnętrznych Hebrydów, są dla mnie skarbem, który gołymi rękami, z największą pieczołowitością wydobywam z tak rewelacyjnej lektury, jaką stanowi dla mnie „Człowiek z wyspy Lewis”.
W opinii takiej należy zawrzeć ostrzeżenie dla osób, które zechcą w tej powieści dostrzec kryminał, thriller, ociekający krwią i układanymi w stosy nieboszczykami. Niczego takiego tutaj nie odnajdą, „Człowiek z wyspy Lewis” to bardziej powieść psychologiczna z doskonale wplecionymi w nią elementami kryminału, która być może pomoże odnaleźć czytelnikowi odpowiedzi na kilka pytań, dotyczących naszego życia i refleksji związanych z problemem dążenia do bezwarunkowego odkrycia prawdy.
Ocena: 6/6
Wiele czasu upłynęło od momentu, kiedy zamknąłem ostatnie stronice „Czarnego domu” autorstwa znakomitego Petera May. Uznałem wtedy tę książkę za bardzo dobrą i w mojej opinii zachwycałem się nad kunsztem autora i zarazem klimatem tej powieści. Nie potrafię więc wytłumaczyć sobie dlaczego tak długo zwlekałem z zabraniem się za lekturę drugiej książki z tego cyklu,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-22
Nie można powiedzieć o tej książce że jest dobra. Dobry może być thriller, kryminał czy też horror. Ta powieść jest po prostu piękna. Tak, właśnie piękna, wzruszająca i melancholijna. Nawiązując do sławnego efektu motyla, ukazuje w jaki sposób jedno zdarzenie może wpłynąć na losy wielu ludzi, którzy nigdy nie mieli ze sobą nic wspólnego. Zmusza czytelnika do zastanowienia się nad swoim życiem i chęcią pokierowania nim w inny sposób. Sposób, który być może będzie o wiele lepszy dla siebie samego oraz dla otaczających nas osób.
Książka oczarowuje swoim niepowtarzalnym, troszkę takim leniwym klimatem i sprawia, że postrzeganie świata staje się zupełnie inne.
Ocena: 6/6
Nie można powiedzieć o tej książce że jest dobra. Dobry może być thriller, kryminał czy też horror. Ta powieść jest po prostu piękna. Tak, właśnie piękna, wzruszająca i melancholijna. Nawiązując do sławnego efektu motyla, ukazuje w jaki sposób jedno zdarzenie może wpłynąć na losy wielu ludzi, którzy nigdy nie mieli ze sobą nic wspólnego. Zmusza czytelnika do zastanowienia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-13
Wydawać by się mogło, że minęło już wiele czasu, kiedy zakończyłem lekturę cyklu Millenium Stiega Larssona. Pisałem wtedy o swojej znajomej, która po zakończeniu tej lektury, miała nieodparte wrażenie i lęk o to, że po książkach Larssona, żadna powieść nie będzie się już jej tak podobała i pewnie nikt już nigdy nie napisze niczego tak dobrego jak powieści o Mikaelu Bloomkviście i Lisbeth Salander. Ja wtedy miałem dokładnie takie same odczucia.
Bodajże w listopadzie 2011r ukazała się kolejna powieść mistrza horroru Stephena Kinga, zatytułowana Dallas’63. Odnotowałem ten fakt w swojej elektronicznej biblioteczce, zaznaczając pozycję, jako „do przeczytania”. I od tamtej pory omijałem ją zawsze szerokim łukiem. Był to czas, kiedy ze Stephenem Kingiem nie bardzo się lubiłem, choć z całą stanowczością muszę stwierdzić, że nie znałem jego uczuć w stosunku do mojej osoby.
Moje postrzeganie prozy Stephena Kinga zmienił trochę zbiór opowiadań Czarna bezgwiezdna noc, który był bardzo dobry. Jednak książka Dallas’63 musiała długo poczekać, aż stała się moją lekturą.
I teraz, kiedy jestem już po zakończeniu tej rewelacyjnej powieści, mam takie same odczucia jak w chwili, kiedy zamykałem ostatnie strony Zamku z piasku, który runął. Jestem zachwycony, smutny a zarazem szczęśliwy. Zachwycony i szczęśliwy, bo przeczytałem, nie boje się użyć stwierdzenia arcydzieło. Smutny, bo tak bardzo smutna jest ta książka. I boję się, że znowu przez kilka lat nie znajdę niczego tak dobrego, co będzie w stanie wycisnąć ze mnie łzy, ale też rozbawić. Czy jeszcze kiedyś jakaś książka będzie w stanie wciągnąć mnie w swój świat, aż tak, że całkowicie zapomnę o swoim? A kiedy już zorientuję się, że otacza mnie zupełnie inny świat, będę chciał jak najszybciej wrócić, uciec do tego, wykreowanego przez autora.
Kiedy zamknąłem ostatnią stronę Dallas’63 poczułem pustkę. Zwlokłem się jednak z fotela chcąc ocenić to, co przeczytałem. Dałem wtedy książce dziewięć gwiazdek, jednak po głębszym zastanowieniu i krążących wokół lektury nocnych myślach, zmieniam tę oceną na DZIESIĘĆ. I przepraszam Stephena Kinga, że kiedykolwiek się na niego gniewałem.
Wydawać by się mogło, że minęło już wiele czasu, kiedy zakończyłem lekturę cyklu Millenium Stiega Larssona. Pisałem wtedy o swojej znajomej, która po zakończeniu tej lektury, miała nieodparte wrażenie i lęk o to, że po książkach Larssona, żadna powieść nie będzie się już jej tak podobała i pewnie nikt już nigdy nie napisze niczego tak dobrego jak powieści o Mikaelu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-23
Tak bardzo się cieszę, że w moje ręce trafiła wreszcie książka, która tak mocno mnie wciągnęła i pochłonęła a jej bohater urzekł mnie do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać czy w końcu nie zdeklasuje mojego ulubionego policjanta Kurta Wallandera.
„Świadek” autorstwa Larsa Keplera (właściwie Alexander Ahndoril i Alexandra Coelho Ahndoril) jest trzecim tomem opowiadającym o pracy i życiu charyzmatycznego, szwedzkiego policjanta, z fińskimi korzeniami, Jooony Linny. Znając poprzednie części cyklu jestem skłonny stwierdzić, że „Świadek” jest najlepiej napisany, najbardziej dopracowany i według mnie, całkowicie pozbawiony wpadek i wad, które udawało mi się dostrzec w „Hipnotyzerze” czy „Kontrakcie Paganiniego”. To książka, dla której zarywa się noc, nie zwracając uwagi na to co dzieje się wokół i nie zważając na upływ czasu. Choć tematyka jest bardzo trudna, książkę czyta się łatwo, sprzyjają temu krótkie rozdziały. Pomyślałem sobie, że są one jak krótkie doniesienia, które zawierają w sobie wszelkie niezbędne informacje, potrzebne do odbioru i jak najlepszego przyswojenia treści. Wyobrażam sobie, że autorzy pisząc tę powieść brnęli przez zło niczym przez głębokie, coraz bardziej wciągające ich bagno i obawiając się utraty świadomości poprzez ciągłe wstrzymywanie oddechu, potrafili tylko tworzyć takie krótkie wypowiedzi. W niczym nie umniejsza to majstersztyku i mistrzowskiego stylu, w jakim została stworzona ta książka.
Będąc pod wrażeniem tej mrocznej i klaustrofobicznej powieści a także pod niewątpliwym urokiem Joony Linny, już szykuję się do lektury, jak na razie ostatniego tomu tego cyklu, zatytułowanego „Piaskun”. Mam nadzieję, że Joona Linna w dalszym ciągu zachowa swój niepowtarzalny charakter, a jego niekonwencjonalne metody prowadzenia śledztwa oraz jego zachowanie, w dalszym ciągu będą szokować innych bohaterów powieści jak i czytelników oddających się lekturze.
Tak bardzo się cieszę, że w moje ręce trafiła wreszcie książka, która tak mocno mnie wciągnęła i pochłonęła a jej bohater urzekł mnie do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać czy w końcu nie zdeklasuje mojego ulubionego policjanta Kurta Wallandera.
„Świadek” autorstwa Larsa Keplera (właściwie Alexander Ahndoril i Alexandra Coelho Ahndoril) jest trzecim tomem...
2015-03-02
Przy okazji moich wcześniejszych opinii, dotyczących powieści należących do cyklu „Joona Linna” napisałem już wiele o moim zachwycie Larsem Keplerem. Teraz, kiedy jestem już po lekturze wszystkich, dostępnych na polskim rynku księgarskim książek opowiadających o tym szwedzko-fińskim policjancie, mogę śmiało stwierdzić, że para autorów Alexander Ahndoril i Alexandra Coelho – Ahndoril są tymi z pośród znanych mi autorów thrillerów czy kryminałów, którzy piszą najbardziej przekonująco i emocjonalnie. Czytanie ich tekstów zapewnia mi maksimum emocji i wiele wrażeń związanych z wątkami sensacyjnymi powieści. (W dalszym ciągu zastanawiam się nad detronizacją Kurta Wallandera.)
„Piaskun”, zupełnie jak i „Świadek” wpycha w fotel i nie pozwala na dłuższe rozstania z książką. Choć w tym tomie opowieści charyzmatyczny Joona Linna jakby trochę się zmienił, to zmiana ta wcale nie wpływa negatywnie na odbiór jego postaci. Jest w dalszym ciągu takim bohaterem, który porywa czytelnika, oczarowuje i pozostaje w jego głowie na długi czas, nie pozwalając zapomnieć o sobie, do czasu, kiedy pojawi się nowa książka, z nim, jako głównym bohaterem.
Dla mnie jest rewelacyjnie i pragnąłbym aby kolejne powieści, które zapowiada otwarte i zaskakujące zakończenie „Piaskuna” były w ten sam sposób porywające, emocjonujące i zapewniające tak wiele wspaniałej rozrywki, jakiej czytelnik oczekuje od swoich ulubionych autorów.
Ocena: 6/6
Przy okazji moich wcześniejszych opinii, dotyczących powieści należących do cyklu „Joona Linna” napisałem już wiele o moim zachwycie Larsem Keplerem. Teraz, kiedy jestem już po lekturze wszystkich, dostępnych na polskim rynku księgarskim książek opowiadających o tym szwedzko-fińskim policjancie, mogę śmiało stwierdzić, że para autorów Alexander Ahndoril i Alexandra Coelho...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-20
Czego by nie napisać o tej książce, wydawać się i tak będzie mało znaczące wobec tematu jaki ona porusza i wobec sposobu w jaki ten temat autor ukazuje.
O Holokauście powstało już wiele książek, zarówno pozycji typowo historycznych, jak również beletrystycznych. Wojciech Dutka w powieści „Czerń i purpura” łącząc literacką fikcję i wydarzenia historyczne opowiada historię słowackiej Żydówki Mileny Zinger i Austriaka Franza Weimarta, których losy wojenne sprowadzają do najgorszego miejsca jakie mógł stworzyć człowiek, hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz – Birkenau. Milena zostaje przywieziona tam w 1942 roku w pierwszym transporcie kobiecym, zaś Franz, jako ochotnik wstępuje do SS i po odniesieniu ran na froncie wschodnim II wojny światowej, zostaje przeniesiony do tego obozu, do służby wartowniczej. Choć wydawać by się mogło, że w takim miejscu zetknięcie dwóch obcych sobie ludzi jest praktycznie niemożliwe, to staje się zupełnie inaczej. SS - mann zauroczony śpiewem Mileny, obdarza ją największą w swym życiu miłością, która w tych warunkach nie ma praktycznie żadnych szans na przetrwanie i odwzajemnienie. W miejscu, gdzie rozgrywa się ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej i nie istnieje żadna możliwość na okazanie choć namiastki ludzkich uczuć, powstaje miłość, której moc odmieni losy wielu osób.
Wydawać by się mogło, że to kolejna, zwykła miłosna historyjka, lecz miejsce i okoliczności, w których powstaje to uczucie powodują, że czytelnik patrzy na nią zupełnie inaczej i ocenia ją w zupełnie innych kategoriach. Do nietuzinkowości powieści przyczyniają się także umiejętności literackie autora, który w doskonały sposób kreuje portrety psychologiczne swoich postaci, oraz w szczegółowy, a co za tym idzie zarazem drastyczny sposób opisuje miejsce i wydarzenia, które rozgrywają się na oczach dwójki bohaterów.
Powieść ta jednak nie jest tylko poruszającą czytelnicze serca historią miłosną w czasach Holocaustu. To porażająca podróż po mrokach ludzkiej duszy i zakamarkach jego sumienia. To także dogłębne studium upadku człowieka i bezwarunkowe poddanie się władzy oraz chorej ideologii, w której brakuje miejsca na przejaw choćby minimalnych ilości sumienia czy wiary w Boga. Autor ukazując myśli Franza Weimarta pokazuje czytelnikowi postępującą degradację człowieczeństwa, która usprawiedliwiana jest troską o swoje bezpieczeństwo lub bezwarunkowym podporządkowaniem wojskowej dyscyplinie. Zastanawia się czy istnieje możliwość odkupienia najcięższych przestępstw popełnionych wobec innego człowieka, a także porusza problem wiary w Boga, który dopuszcza do popełniania takich czynów. Poprzez postępowanie SS-manna przywraca czytelnikowi wiarę drugiego człowieka i nadzieję na chęć podjęcia prób rehabilitacji.
Wojciech Dutka po napisaniu tej powieści stwierdził, że jest to najtrudniejsza książka w jego dorobku literackim. Dla mnie, starego wygi czytelniczego nie była ona łatwa w odbiorze i przyznaję, że musiałem dozować sobie jej lekturę. Współczuję autorowi, który pisząc tę książkę, musiał codziennie wracać do tej strasznej tragedii. Nie zniósłbym tego przez tak długi okres mojego życia. Po mimo tego, że zwiedziłem muzeum w Oświęcimiu i Brzezince, teraz, czytając książkę, nie mogłem ogarnąć bezmiaru cierpienia i totalnego upodlenia ludzi, których przywieziono do tych miejscowości tylko po to, aby znaleźli tam gwałtowną lub powolną śmierć. Przyznam też, że moje uczucia wobec Franza Weimarta kierowały się w stronę współczucia. Zdaję sobie sprawę, że współczułem bestii, nie umiem jednak ocenić jego postępowania, choć dokładnie wiem, że zasługuje wyłącznie na napiętnowanie. Zadaję sobie także pytanie, jak zachowałby się każdy z nas, gdyby znalazł się po tej stronie drutów, po której znajduje się wolność, a jego odzienie zdobiły dwie srebrne runy? Nie wiem…
Ocena: 6/6
Czego by nie napisać o tej książce, wydawać się i tak będzie mało znaczące wobec tematu jaki ona porusza i wobec sposobu w jaki ten temat autor ukazuje.
O Holokauście powstało już wiele książek, zarówno pozycji typowo historycznych, jak również beletrystycznych. Wojciech Dutka w powieści „Czerń i purpura” łącząc literacką fikcję i wydarzenia historyczne opowiada historię...
2013-05-30
Wielokrotnie bywa tak, że prawie codziennie przechodzimy koło pewnej książki, nie zwracając wcale na nią uwagi. Leży sobie spokojnie na sklepowej półeczce i nawet nie stara się przyciągnąć naszego wzroku, choć okładkę ma dość krzykliwą. Pewnego dnia, pod wpływem jakiegoś impulsu, który nie wiadomo skąd się pojawił, bierzemy w końcu tę pozycję w swoje ręce i doznajmy olśnienia. To przecież powieść wiktoriańska, taka jakie bardzo lubię !! Rzucamy się na lekturę i po chwili wsiąkamy w mroczne, brudne i toczone wszelkiego rodzaju chorobami ulice XIX wiecznego Londynu. Jednak już po chwili przechadzamy się reprezentacyjnymi, wspaniale oświetlonymi lampami gazowymi arteriami tego ogromnego miasta. Poznajemy bohaterów powieści, śledząc z zapartym tchem ich losy i pomstując pod niebiosa, kiedy denerwuje nas ich postępowanie. Nasza wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, dostarczając nam obrazów, które powalają swoimi szczegółami i zapewniają literacką ucztę wysokich lotów. Czujemy się jak w ekstazie, zachwycamy się i chłoniemy każde słowo, każde zdanie, zmierzając nieubłaganie do końca. A kiedy przychodzi koniec, odczuwamy straszny niedosyt, bo zakończenie nie jest takie, jakiego pragnęliśmy. Poza tym zdajemy sobie sprawę, że zakończyliśmy spotkanie, które wciąż chcielibyśmy przeżywać na nowo. Lub nawet choćby ciągle o nim myśleć.
Taki właśnie jest Szkarłatny płatek i biały. Od chwili, kiedy zakończyłem lekturę, nie daje mi spokoju, w mojej głowie produkuje ciągle kolejne obrazy i nakazuje mi zastanawiać, co było gdyby…
Teraz czuję, że moje pragnienia zostały spełnione, bo obcowałem z czymś wspaniałym, co na długo a może i na zawsze zostanie w pamięci.
Ocena: 6/6
Dla chętnych, którzy chcą wzmocnić swe wrażenia podczas lektury, doskonała muzyka.
http://www.youtube.com/watch?v=vZTRfoashrs
Wielokrotnie bywa tak, że prawie codziennie przechodzimy koło pewnej książki, nie zwracając wcale na nią uwagi. Leży sobie spokojnie na sklepowej półeczce i nawet nie stara się przyciągnąć naszego wzroku, choć okładkę ma dość krzykliwą. Pewnego dnia, pod wpływem jakiegoś impulsu, który nie wiadomo skąd się pojawił, bierzemy w końcu tę pozycję w swoje ręce i doznajmy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-11-29
I kto powiedział, że mistrzem kryminału może być tylko autor skandynawski? Zygmunt Miłoszewski w swojej powieści Uwikłanie, całkowicie obala ten mit. Bardzo dobry kryminał z akcją na tzw. rodzimym podwórku. Bohaterowie, których nie da się nie polubić.
Dla mnie książka ta jest tym bardziej bliska, gdyż jeszcze jakiś czas temu wykonywałem podobną robotę. Uwierzcie, wcale nie jest ona prosta, tym bardziej jeśli trzeba wykonywać ją w naszym ukochanym kraju.
Ocena 5,5/6
I kto powiedział, że mistrzem kryminału może być tylko autor skandynawski? Zygmunt Miłoszewski w swojej powieści Uwikłanie, całkowicie obala ten mit. Bardzo dobry kryminał z akcją na tzw. rodzimym podwórku. Bohaterowie, których nie da się nie polubić.
Dla mnie książka ta jest tym bardziej bliska, gdyż jeszcze jakiś czas temu wykonywałem podobną robotę. Uwierzcie, wcale nie...
2012-07-15
Jakiś czas temu, dostałem informację o tym , że pewna internetowa księgarnia, zajmująca się sprzedażą książek elektronicznych, rozdaje za darmo polski kryminał zatytułowany Umarli tańczą, autorstwa Piotra Głuchowskiego. O autorze takowym nigdy nie słyszałem, ale za darmo to i ocet słodki podobno jest. Książeczkę sobie ściągnąłem i na swoim urządzeniu do czytania zainstalowałem. Nawet długo w kolejce nie czekała i dość szybko moją lekturą się stała. I co się okazało?
Książka opowiada o śledztwie prowadzonym przez dziennikarza jednej z toruńskich gazet. Sprawa dotyczy zbrodni z czasów PRL-u, która to została zatuszowana przez ówczesne władze, a właściwie to tajne służby, czyli polskie SB. Dziennikarzem tym jest Robert Pruski, facet po przejściach i po rozwodzie. Akcja powieści rozpoczyna się leniwie, aby z każdą, kolejną stroną przyspieszać, fundując na ostatnie kilkadziesiąt kartek przejazd kolejką górską i to taką, której ktoś rozregulował hamulce. Ta książka to rewelacja!!
Dlaczego tak dziwnie zacząłem pisać tę opinię? A to dlatego, że w normalnym świecie, taka pozycja, w kilka dni po ukazaniu, zostałaby okrzyknięta bestsellerem, nie wspominając już o sprzedanych prawach do nakręcenia superprodukcji filmowej. A co u nas? Ano właśnie. Jak wspomniałem, książkę dostałem za darmo. Czy to może taka akcja reklamowa, sam tego nie wiem? Obawiam się tylko, że powieść przeminie na naszym rynku czytelniczym niezauważona, zrzeszając jedynie niewielkie grono wielbicieli pióra Pana Piotra Głuchowskiego. Panie Piotrze, ja w tym gronie już jestem, bardzo się z tego cieszę i czekam na kolejną Pańską książkę.
Ocena: 6/6
Jakiś czas temu, dostałem informację o tym , że pewna internetowa księgarnia, zajmująca się sprzedażą książek elektronicznych, rozdaje za darmo polski kryminał zatytułowany Umarli tańczą, autorstwa Piotra Głuchowskiego. O autorze takowym nigdy nie słyszałem, ale za darmo to i ocet słodki podobno jest. Książeczkę sobie ściągnąłem i na swoim urządzeniu do czytania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pierwsza część, ta o Pólnocy i Górskiej Straży mnie zachwyciła, a ta o Południu i ludzie Issaram, trochę znudziła.
To było moje ponowne spotkanie z tym tomem, teraz jednak w audiobooku. Filip Kosior, jak zawsze niedościgniony.
Pierwsza część, ta o Pólnocy i Górskiej Straży mnie zachwyciła, a ta o Południu i ludzie Issaram, trochę znudziła.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTo było moje ponowne spotkanie z tym tomem, teraz jednak w audiobooku. Filip Kosior, jak zawsze niedościgniony.