-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1179
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać421
Biblioteczka
2024-05-28
2024-05-26
2024-05-17
Będąc już w trakcie lektury Na każdej ulicy (tak gdzieś przy 25% książki) przeczytałem na stronie wydawnictwa, że autor - Marek Stanisławski jest kolarzem amatorem, który długie i samotne treningi kolarskie poświęca na rozważania filozoficzne.
Akurat tak się składa, że kiedyś trenowałem kolarstwo ultra i wiem jak to jest. Człowiek musi sam z sobą rozmawiać aby wytrzymać jazdę na dystansie kilkuset kilometrów. Przychodzą wtedy do głowy różne pomysły i rozkminy. Ja wtedy, miałem swojego bloga i rozpisywałem się w nim o swoich treninagach i wyjazadach. Po co? Sam nie wiem, być może bardziej po to, aby sumować przebyte kilometry, a przy okazji coś tam skrobnąć o danym dniu i moich pomysłach z konkretnego wyjazdu.
Autor postanowił jednak napisać książkę. Po jaką cholerę, też za bardzo nie wiem? Być może, mógłbym się dowiedzieć, gdybym doczytał do końca, ale uwierzecie, nie dało się i nie było o czym czytać.
Najpierw dostałem opowieść o dzieciakach żyjących w latach 80 i 90. Potem autor zręcznie przeszedł do głównego bohatera Michała... i zaczęło się. Dokałdne opisywanie wykonywanych przez bohatera czynności, gdzie poszedł, w którym kierunku, co w tym czasie robił i z kim i oczym rozmawiał. No troszku nudno. Najlepsze było chyba jednak to, kiedy bohater - też sportowiec - będąc na kacu poszedł biegać. Jednak kac okazał się kacem gigantem i chłopina osłabła. Aby nie dać się zabić, usiadł sobie Michałek na ławeczce przy pomniku - grobie żołnierzy radzieckich i rozmyślał, dlaczego to człowiek wywołuje wojny. Rozmyślał, rozmyślał ale chyba do niczego mądrego nie doszedł, bo zwlókł się z ławeczki (przy okazji strasząc odorem gorzały chcącą udzielić mu pomocy dziewczynę) i poszedł do domu.
Z książki można także dowiedzieć się jak dokładnie majstruje się jointa, lub, że "sos" z fifki po haszu, też można palić. Super!
Nie lubię poddawać się przy czytaniu książki, ale tutaj poddałem się po 25%. No bo w sumie co mnie obchodzi, co sobie jakiś tam gość pomyślał, kiedy jechał na rowerze? Przecież ja to wiem, tylko mnie nie przyszło do głowy napisać o tym książki.
Będąc już w trakcie lektury Na każdej ulicy (tak gdzieś przy 25% książki) przeczytałem na stronie wydawnictwa, że autor - Marek Stanisławski jest kolarzem amatorem, który długie i samotne treningi kolarskie poświęca na rozważania filozoficzne.
Akurat tak się składa, że kiedyś trenowałem kolarstwo ultra i wiem jak to jest. Człowiek musi sam z sobą rozmawiać aby wytrzymać...
Wzruszjąca, zapadająca w pamięć. Pomimo wielu tragicznych zdarzeń w niej zawartych, dająca nadzieję.
Polecam.
Wzruszjąca, zapadająca w pamięć. Pomimo wielu tragicznych zdarzeń w niej zawartych, dająca nadzieję.
Polecam.
2024-05-13
Przy okazji którejś tam z kolei książki Małeckiego stwierdziłem, że znudziła mi się już ta "małeckość". Wydawało mi się, że Korowód to zmieni, tak szumnie był zapowiadany. Niestety, Korowód nic nie zmienił w moim ostatnim postrzeganiu prozy Małeckiego. Ponudziłem się trochę, z zaciekawieniem przeczytałem ostatnie opowiadanie... i tyle. Widocznie jestem za mało wrażliwy, żeby poczuć to coś.
Przy okazji którejś tam z kolei książki Małeckiego stwierdziłem, że znudziła mi się już ta "małeckość". Wydawało mi się, że Korowód to zmieni, tak szumnie był zapowiadany. Niestety, Korowód nic nie zmienił w moim ostatnim postrzeganiu prozy Małeckiego. Ponudziłem się trochę, z zaciekawieniem przeczytałem ostatnie opowiadanie... i tyle. Widocznie jestem za mało wrażliwy,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-05
Ta książka jest po prostu nudna. Aż dziw bierze, że Wilczą chatę i Osadę napisał ten sam autor. Bohaterowie postępują nieracjonalnie, Agata zachowuje się jakby była ostatnim przygłupem, a Jan, który wie kto jest sprawcą, ale nie powie, w
końcowych scenach martwi się, że w kolejnym dniu będzie miał zakwasy. Emocji w Wilczej chacie jest tyle, co przy gotowaniu zupy. Szkoda czasu na tę książkę. No i te literówki i błędy.
Ta książka jest po prostu nudna. Aż dziw bierze, że Wilczą chatę i Osadę napisał ten sam autor. Bohaterowie postępują nieracjonalnie, Agata zachowuje się jakby była ostatnim przygłupem, a Jan, który wie kto jest sprawcą, ale nie powie, w
końcowych scenach martwi się, że w kolejnym dniu będzie miał zakwasy. Emocji w Wilczej chacie jest tyle, co przy gotowaniu zupy. Szkoda...
2024-04-21
Do połowy świetny i emocjonuijący trhriller, potem trochę gorzej. Nie mniej jednak przeczytałem z zainteresowaniem i polecam. Autor doskonale zobrazował nas samych, łącząc w swojej fabule kilka gatunków, thriller, SF i romans.
Mroczna materia to doskonały pomysł na film. Chętnie bym obejrzał coś takiego.
Do połowy świetny i emocjonuijący trhriller, potem trochę gorzej. Nie mniej jednak przeczytałem z zainteresowaniem i polecam. Autor doskonale zobrazował nas samych, łącząc w swojej fabule kilka gatunków, thriller, SF i romans.
Mroczna materia to doskonały pomysł na film. Chętnie bym obejrzał coś takiego.
2024-04-17
Dotarłem do dość wczesnego momentu, w którym dowiedziałem się, że dwaj zmarli (jeden czarny, drugi biały) byli tatusiami wnuczki głównego bohatera.
Wystarczy mi Netflixa w telewizorze. W książkach nie trzeba tych bzdur.
Dotarłem do dość wczesnego momentu, w którym dowiedziałem się, że dwaj zmarli (jeden czarny, drugi biały) byli tatusiami wnuczki głównego bohatera.
Wystarczy mi Netflixa w telewizorze. W książkach nie trzeba tych bzdur.
2023-12-07
Ceniłem kiedyś spotkania z twórczością Kate Morton, wypatrywałem w zapowiedziach jej nowych książek. Było to dobre kilka lat temu i przyznaję, że po pewnym rozczarowaniu jej lekturą, przestałem interesować się jej wydaniami.
Postanowiłem jednak „przeprosić się” z autorką, kiedy zobaczyłem w zapowiedziach jej najnowszą książkę Tajemnica domu Turnerów.
Jak się okazało, Kate Morton, przez ten czas kiedy się „nie spotykaliśmy”, Ona, często spotykała się ze Stephenem Kingiem i pobierała u niego lekcje wodolejstwa i produkowania zbyt wielu znaków, powiększających jedynie objętość książki, nic jednak do niej nie wnosząc.
Zatem jeśli bohater wchodzi do domu po schodach, czytelnik koniecznie musi dowiedzieć się z jakiego drzewa wykonane są te schody, gdzie rosło to drzewo, kto był odpowiedzialny za jego wycięcie i kto był jego ojcem chrzestnym? Ach, zapomniałem jeszcze o lakierze, którym były pomalowane schody, bowiem należy poznać nie tylko jego nazwę, Kate Morton jest w stanie wcisnąć w fabułę jeszcze sporo informacji na jego temat. Autorka potrafi opisać dosłownie wszystko, od postaci (bardzo szczegółowo – i to akurat na plus) aż do przepływającego strumyka obok idącego bohatera. I to niestety bardzo nuży. Ja rozumiem, że pewne opisy mają ubogacać fabułę, pozwolić czytelnikowi podążać za akcją doskonale ją sobie wyobrażając. No, ale bez przesady. Co mnie obchodzi, gdzie mieściło się mrowisko, z którego przyszły mrówki chodzące po ciałach zmarłych? Przestrzegam czytelnika tej opinii, aby nie doszukiwał się w książęce podanych przeze mnie szczegółów, nie znajdzie bowiem dokładnie takich samych. Widocznie wyobraźnia Kate Morton podziała również na mnie i byłem w stanie na poczekaniu wymyślić takie przykłady.
Ponadto autorka tworzy wiele wątków, które podążają w swoją stronę i prawdopodobnie kiedyś tam połączą się z głównym nurtem fabuły, tyle że czytelnik i tak zapomni o nich z uwagi na dużą objętość powieści. W ten sposób Kate Morton zagubiła w swojej książce to, co kiedyś mnie do niej przyciągało – emocje. Bo tych niestety w tej rozwleczonej do granic możliwości historii zabrakło. Efektem zabiegów jakie zastosowała w Tajemnicy domu Turnerów było znużenie i oczekiwanie kiedy lektorka - Pola Błasik - wypowie ostatnie słowo.
Ceniłem kiedyś spotkania z twórczością Kate Morton, wypatrywałem w zapowiedziach jej nowych książek. Było to dobre kilka lat temu i przyznaję, że po pewnym rozczarowaniu jej lekturą, przestałem interesować się jej wydaniami.
Postanowiłem jednak „przeprosić się” z autorką, kiedy zobaczyłem w zapowiedziach jej najnowszą książkę Tajemnica domu Turnerów.
Jak się okazało,...
2024-03-27
Wyobrażałem sobie, że to będzie zupełnie coś innego. Dobrze, że książka jest krótka, pewnie inaczej bym ją zostawił nieprzeczytaną. I nie chodzi o to, że przeszkadzały mi w niej sceny erotyczne czy szczegółowo opisywane sceny znęcania się nad człowiekiem, czy okaleczania ciała. Ta książka jest po prostu nijaka. Niby thriller, niby ważny temat - przemoc wobec dzieci - a emocji w niej brak. Przynajmniej ja ich nie poczułem.
Wyobrażałem sobie, że to będzie zupełnie coś innego. Dobrze, że książka jest krótka, pewnie inaczej bym ją zostawił nieprzeczytaną. I nie chodzi o to, że przeszkadzały mi w niej sceny erotyczne czy szczegółowo opisywane sceny znęcania się nad człowiekiem, czy okaleczania ciała. Ta książka jest po prostu nijaka. Niby thriller, niby ważny temat - przemoc wobec dzieci - a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-25
Ciekawa historia z doskonale przedstawioną tęsknotą i rozpaczą ojca po zaginięciu córki.
Tę książkę docenisz za dobry skandynawski klimat, jednak nie spodziewaj się zwrotów akcji.
W obecnej zalewie thrilllerów i kryminałów dobra pozycja.
Ciekawa historia z doskonale przedstawioną tęsknotą i rozpaczą ojca po zaginięciu córki.
Tę książkę docenisz za dobry skandynawski klimat, jednak nie spodziewaj się zwrotów akcji.
W obecnej zalewie thrilllerów i kryminałów dobra pozycja.
2024-03-21
Od Justyny Hankus niejeden mógłby uczyć się pisania powieści grozy. I pomyśleć, że to debiut. To co będzie dalej? Miejmy nadzieję, że jeszcze lepiej.
Dwie i pół duszy. Folk noir wysuchałem w formie audiobooka. Janusz Zadura rewelacyjny.
Od Justyny Hankus niejeden mógłby uczyć się pisania powieści grozy. I pomyśleć, że to debiut. To co będzie dalej? Miejmy nadzieję, że jeszcze lepiej.
Dwie i pół duszy. Folk noir wysuchałem w formie audiobooka. Janusz Zadura rewelacyjny.
Zastanawiam się czasami, czy w zalewie dzisiejszej bylejakości i tandety nie zaczynamy postrzegać czegoś co jest zwykłe i jedynie dobre, jako coś wyjątkowego, arcydzieło? Czy to masowo produkowane badziewie, które niektórzy zwą literaturą nie fałszuje nam przypadkiem obrazu rzeczywistości? Tak mi się wydaje.
A może z Juno należałoby postąpić tak samo, jak bohaterka Aleksandra postąpiła ze swoją książką? Pewnie nie, bo Juno już ma więcej ocen i recenzji niż trzy, i większość z nich wskazuje na to, że piszący je, uznali że Juno jest tym, czego dawno nie doświadczyli.
Tak żeby nie przedłużać, przyznam, że w sumie Juno nawet mi się podobało, bo jest inną książką, na pewno nie wybitną. Ot, taka opowiastka o naszym życiu, dostrzegająca i przedstawiająca w dość ciekawy sposób wiele problemów współczesnego człowieka.
A może to ja się mylę i moja recenzja powinna znaleźć się tam, gdzie książka powieściowej Aleksandry? Być może, przeczytajcie i zdecydujcie sami.
Zastanawiam się czasami, czy w zalewie dzisiejszej bylejakości i tandety nie zaczynamy postrzegać czegoś co jest zwykłe i jedynie dobre, jako coś wyjątkowego, arcydzieło? Czy to masowo produkowane badziewie, które niektórzy zwą literaturą nie fałszuje nam przypadkiem obrazu rzeczywistości? Tak mi się wydaje.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toA może z Juno należałoby postąpić tak samo, jak bohaterka...