-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać42
Biblioteczka
2024-05
2024-05
Czwarty tom („Błękitna krew”) nie zdołał mnie jakoś szczególnie porwać, za to „Jeden fałszywy ruch” nadrobił to z nawiązką. To było dokładnie takie spotkanie z Harlanem Cobenem, jakie lubię – wciągające, angażujące od pierwszej do ostatniej strony i zaskakujące. Świetnie się przy tej powieści bawiłam, zastanawiając się oczywiście usilnie nad rozwiązaniem zagadki. A plącze się tu wszystko szalenie, zahaczając o trudne relacje córki z ojcem, wydarzenia sprzed lat, zbliżające się wybory na gubernatora i plany stworzenia ligi Związku Koszykarek Zawodowych. I najważniejsze, że takiego zakończenia nie przewidziałam i mogłam bez przeszkód z uznaniem pokiwać głową nad tym, jak amerykański pisarz to wszystko rozegrał. Więcej takich historii poproszę, Panie Coben.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/05/harlan-coben-jeden-faszywy-ruch.html
Czwarty tom („Błękitna krew”) nie zdołał mnie jakoś szczególnie porwać, za to „Jeden fałszywy ruch” nadrobił to z nawiązką. To było dokładnie takie spotkanie z Harlanem Cobenem, jakie lubię – wciągające, angażujące od pierwszej do ostatniej strony i zaskakujące. Świetnie się przy tej powieści bawiłam, zastanawiając się oczywiście usilnie nad rozwiązaniem zagadki. A plącze...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05
Jest w tej powieści trochę banalnie, a niektóre sceny świetnie by się sprawdziły w typowej komedii romantycznej, ale akurat potrzebowałam takiej lekkiej, niespecjalnie wymagającej lektury, więc jakoś mocno na to nie narzekam. Dobrze mi się ją czytało, a historia niosła ze sobą jakieś przesłanie i nawet jeżeli momentami wszystko przybierało nieco zbyt bajkową formę, to całość sprawdziła się jako przerywnik między bardziej niezapomnianymi lekturami.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/05/nicole-deese-iluzja.html
Jest w tej powieści trochę banalnie, a niektóre sceny świetnie by się sprawdziły w typowej komedii romantycznej, ale akurat potrzebowałam takiej lekkiej, niespecjalnie wymagającej lektury, więc jakoś mocno na to nie narzekam. Dobrze mi się ją czytało, a historia niosła ze sobą jakieś przesłanie i nawet jeżeli momentami wszystko przybierało nieco zbyt bajkową formę, to...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05
Siła „Rozwodu” tkwi w umiejętności autorki do przedstawienia dwóch zupełnie różnych punktów widzenia, dwóch wersji tego samego małżeństwa. I nie wybrzmiewa tu wcale wniosek, że któreś z bohaterów mija się z prawdą, ale że po prostu można inaczej postrzegać te same rzeczy, inaczej je czuć i przeżywać. I to nie znaczy, że tylko jeden z tych obrazów jest autentyczny. To szalenie życiowe i niezwykle uderzające.
Właśnie takie powieści jak „Rozwód” doceniam najbardziej, gdy mam poczucie, że to było coś więcej niż tylko kolejna mniej lub bardziej ciekawa historia. To raczej pełna różnych emocji lekcja, z której mogłam wyciągnąć coś dla siebie. Autentycznie przedstawiona i zdecydowanie poruszająca. Taka, przy której nie sposób uznać, że to jedynie fikcja literacka, daleka od rzeczywistości, bo przecież takie sceny z życia rodzinnego rozgrywają się codziennie, w wielu miejscach, rozrywając serca różnych osób. Moa Herngren stworzyła obraz na tyle przejmujący, a przy tym nieprzerysowany, że jej proza z miejsca do mnie trafiła. Czekam na kolejne powieści szwedzkiej pisarki z nadzieją, że okażą się tak samo wartościowe.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/05/moa-herngren-rozwod.html
~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Albatros. ♥
[współpraca reklamowa]
Siła „Rozwodu” tkwi w umiejętności autorki do przedstawienia dwóch zupełnie różnych punktów widzenia, dwóch wersji tego samego małżeństwa. I nie wybrzmiewa tu wcale wniosek, że któreś z bohaterów mija się z prawdą, ale że po prostu można inaczej postrzegać te same rzeczy, inaczej je czuć i przeżywać. I to nie znaczy, że tylko jeden z tych obrazów jest autentyczny. To...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Poznałam Emilkę kilka miesięcy temu, spędzając z nią zaledwie kilka dni. Niby niewiele na nawiązanie nici porozumienia, ale czasami sympatia rodzi się niemal od razu, szczególnie, gdy mowa o takiej rezolutnej i pełnej energii literackiej postaci. Teraz zapragnęłam wrócić i sprawdzić, co u niej słychać. I tak właśnie sięgnęłam po kolejny tom serii, czyli „Emilka szuka swojej gwiazdy”.
Dostrzegam, że w powieściach Lucy Maud Montgomery niektóre poglądy czy spostrzeżenia są już zdecydowanie przestarzałe, ale przyznaję, że przymykam nieco na to oko, bo jej książki przynoszą mi swego rodzaju ukojenie. Z „Emilką szuka swojej gwiazdy” też tak było – lektura sprawiała mi dużo przyjemności i z uśmiechem myślałam o chwilach spędzonych z bohaterami, wcale nie spiesząc się z przewracaniem stron. Jest coś takiego w prozie kanadyjskiej pisarki, że wszystko dookoła jakby zwalnia i zaczyna się dostrzegać drobne rzeczy, którymi warto się cieszyć. Taki oddech od natłoku myśli i codziennych spraw bardzo się przydaje.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/05/lucy-maud-montgomery-emilka-szuka.html
Poznałam Emilkę kilka miesięcy temu, spędzając z nią zaledwie kilka dni. Niby niewiele na nawiązanie nici porozumienia, ale czasami sympatia rodzi się niemal od razu, szczególnie, gdy mowa o takiej rezolutnej i pełnej energii literackiej postaci. Teraz zapragnęłam wrócić i sprawdzić, co u niej słychać. I tak właśnie sięgnęłam po kolejny tom serii, czyli „Emilka szuka swojej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Szósta część serii podobała mi się bardziej niż poprzednia, bo lepiej odnalazłam się w przestrzeni, w której Przemysław Piotrowski umieścił tym razem swoich bohaterów. Może dlatego, że sama chętnie rzuciłabym wszystko i wyjechała w Bieszczady, a może po prostu na plus zadziałało mniej wielkiego miasta i polityki. Wystarczyły mi miejscowe układy, nawiązania do niejednoznacznej przeszłości, niepokojąca legenda, aura tajemnicy i pokręcona kryminalna zagadka osnuta wokół zawodu smolarza. Nie mogę jednak nie wspomnieć, że coraz większy problem mam z Igorem Brudnym – nijak nie potrafię się do jego postaci przywiązać, poczuć sympatii i mocniej przejąć się jego problemami. Prawdę mówiąc to trochę mnie drażni, ale tłumaczę to sobie tak, że lepsze to niż zupełna obojętność, prawda?
Z różnych serii po które sięgam ta do tej pory nie stała się jedną z ulubionych – dobrze mi się ją czyta, spędzam przy niej kilka godzin, z ciekawością odsłaniając kolejne tajemnice, ale nadal nie czekam z palącą niecierpliwością na kolejne tomy. I chyba już się z takim stanem rzeczy pogodziłam. Dla mnie to kryminały na dobrym poziomie, po które warto sięgnąć, ale którym czegoś trudno uchwytnego brakuje, bym nie mogła się od nich oderwać.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/04/przemysaw-piotrowski-smolarz.html
Za książkę dziękuję Wydawnictwo Czarna Owca ♥
[współpraca reklamowa]
Szósta część serii podobała mi się bardziej niż poprzednia, bo lepiej odnalazłam się w przestrzeni, w której Przemysław Piotrowski umieścił tym razem swoich bohaterów. Może dlatego, że sama chętnie rzuciłabym wszystko i wyjechała w Bieszczady, a może po prostu na plus zadziałało mniej wielkiego miasta i polityki. Wystarczyły mi miejscowe układy, nawiązania do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Czasami trafia się po prostu na książkę, którą czyta się z taką nieskrępowaną przyjemnością, z uczuciem powrotu do tego, co znane i lubiane. A ja zaczytywałam się kiedyś w książkach Dennisa Lehane’a i jego pióro zdecydowanie do mnie trafiało. I nie inaczej było tym razem. „Brudny szmal” ma w sobie znany mi już klimat niezbyt przyjaznego, ale intrygującego miasta (Boston, a jakżeby inaczej!), w którym brudne bywają nie tylko ulice i ciemne zakamarki, ale też przede wszystkim myśli i interesy. Naprawdę czułam w trakcie lektury, że jestem w opisywanych miejscach i mam okazję być świadkiem wciągających wydarzeń. Może nie jakoś wybitnie nieprzewidywalnych, ale ewidentnie pokazujących ciemną stronę ludzkiej natury i bohaterów, którzy rzeczywiście na kartach powieści ożywają.
I tylko fakt, że ta powieść jest tak krótka (niecałe 200 stron!) boli mnie niezmiernie, bo wyobrażam ją sobie w zdecydowanie bardziej rozbudowanej wersji. Nie musiałabym się wtedy tak szybko z nią rozstawać i żałować, że to już koniec. Cieszę się jednak, że wreszcie po długiej przerwie po Lehane’a sięgnęłam, bo to spotkanie zaostrzyło mój apetyt na więcej i tym razem nie mam zamiaru czekać aż tyle z sięgnięciem po kolejny tytuł. A kilka na szczęście jeszcze przede mną.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/04/dennis-lehane-brudny-szmal.html
Czasami trafia się po prostu na książkę, którą czyta się z taką nieskrępowaną przyjemnością, z uczuciem powrotu do tego, co znane i lubiane. A ja zaczytywałam się kiedyś w książkach Dennisa Lehane’a i jego pióro zdecydowanie do mnie trafiało. I nie inaczej było tym razem. „Brudny szmal” ma w sobie znany mi już klimat niezbyt przyjaznego, ale intrygującego miasta (Boston, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04
Nie będę ukrywała, że do książki (książek?), którą napisał Gareth Rubin przyciągnęła mnie od razu przede wszystkim nieznana mi wcześniej konstrukcja, czyli tetbeszka (zawiera w sobie dwie historie - jedna obrócona do góry nogami w stosunku do drugiej). Wiedziałam, że będę chciała ją przeczytać, choćby tylko po to, żeby zobaczyć czy taka powieść przypadnie mi do gustu. I przyznaję, że to był naprawdę intrygujący powiew świeżości, coś ekscytującego i dającego okazję do odkrycia zupełnie nowej formy przedstawienia jakiejś historii. A właściwie dwóch. Niby innych, a jednak w pewnych miejscach się ze sobą splatających. Wyłuskiwanie w trakcie czytania tych powiązań było świetną zabawą, chociaż i tak mam wrażenie, żeby aby wszystko odpowiednio połączyć musiałabym albo to sobie kawałek po kawałku rozrysować i rozpisać, albo może po prostu przeczytać wszystko jeszcze raz, wiedząc już lepiej, na co zwracać uwagę.
Wiem, że nie muszę wybierać, ale mimowolnie zastanawiałam się, która z historii bardziej do mnie trafiła. Mocniej zaangażowałam się w wydarzenia z Kalifornii, ale udało mi się tam wcześniej rozgryźć niektóre wątki, natomiast Anglia okazała się dla mnie zdecydowanie bardziej tajemnicza i klimatyczna. Świetny był też motyw tytułowego Domu Klepsydry, który w bardzo ciekawy sposób łączy ze sobą te dwie historie.
Kiedy myślę o książce Garetha Rubina to na myśl przychodzi mi Stuart Turton i jego „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” ze względu na zabawę z czytelnikiem i konieczność skupienia w trakcie lektury, by wyłapać wszystkie niuanse. Wprawdzie po przeczytaniu „Domu Klepsydry” nie pojawił się we mnie aż taki totalny zachwyt, bo jednak trochę do niego brakowało, ale za to nie waham się napisać, że bawiłam się świetnie i chętnie sięgnęłabym czy to po kolejne powieści tetbeszki, czy po coś napisanego przez Garetha Rubina.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/04/gareth-rubin-dom-klepsydry.html
[współpraca reklamowa z Wydawnictwem Albatros ♥]
Nie będę ukrywała, że do książki (książek?), którą napisał Gareth Rubin przyciągnęła mnie od razu przede wszystkim nieznana mi wcześniej konstrukcja, czyli tetbeszka (zawiera w sobie dwie historie - jedna obrócona do góry nogami w stosunku do drugiej). Wiedziałam, że będę chciała ją przeczytać, choćby tylko po to, żeby zobaczyć czy taka powieść przypadnie mi do gustu. I...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Widzę w powieści „Generał i panna” to, co w książkach Daphne du Maurier lubię, czyli umiejętność tworzenia klimatu czasów, w jakich rozgrywa się akcja. Naprawdę czułam się w czasie czytania tak, jakbym przeniosła się z XVII-wiecznej Anglii targanej wewnętrznymi niepokojami, jakbym odwiedzała kornwalijskie posiadłości i wsiadała do powozu, który ma mnie zabrać do kolejnego punktu tej barwnej podróży. Z łatwością wyobrażałam sobie opisywane miejsca, dobrze odnajdywałam się wśród bohaterów (chociaż ich ilość na początku stanowiła pewne wyzwanie).
A jednak w porównaniu do innych powieści autorki tej nie mogę określić jako szczególnie porywającą. Nie nudziłam się, ale też nie czułam potrzeby, by po jej odłożeniu szybko do niej wrócić, by sprawdzić, co będzie dalej. Czytałam z takim lekkim zaciekawieniem, z przyjemnością wynikającą ze stylu pisarki, który do mnie przemawia, ale bez większych porywów serca i buzujących pod skórą emocji. Romansu między mną a tą powieścią nie było, zostaniemy co najwyżej przyjaciółmi.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/04/daphne-du-maurier-genera-i-panna.html
~~*~~
współpraca reklamowa z Wydawnictwem Albatros.
Widzę w powieści „Generał i panna” to, co w książkach Daphne du Maurier lubię, czyli umiejętność tworzenia klimatu czasów, w jakich rozgrywa się akcja. Naprawdę czułam się w czasie czytania tak, jakbym przeniosła się z XVII-wiecznej Anglii targanej wewnętrznymi niepokojami, jakbym odwiedzała kornwalijskie posiadłości i wsiadała do powozu, który ma mnie zabrać do kolejnego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
Czasami zdarzają się takie książki, które trafiają nam do serca od razu, bez żadnego ostrzeżenia. „Zapomniane niedziele” otworzyły mnie na siebie już pierwszą stroną, pierwszymi zdaniami. Czy byłam pewna, że do końca ta magia nie minie? Jasne, że nie, ale na szczęście Valérie Perrin podarowała mi powieść, której lektura okazała się pełna (nie)oczywistych wzruszeń i poruszeń i z którą wcale nie chciałam się rozstawać.
To wszystko nie kryło się wcale w warstwie fabularnej, bo pod różnymi względami takie historie już były, takie przeszkody już komuś towarzyszyły, z podobną rzeczywistością ktoś już się pewnie mierzył. Ale ta uważność z jaką Valérie Perrin patrzy na swoich bohaterów, z jaką oni patrzą na siebie jest niesamowita i na mnie zrobiła ogromne wrażenie.
Chciałabym móc wyciągnąć z siebie te wszystkie emocje, które „Zapomniane niedziele” we mnie wywołały, stworzyć z nich coś rzeczywistego, pokazać wam i powiedzieć – o, tak się czułam – zobaczcie, dotknijcie, poczujcie. Słowa wydają mi się bowiem niewystarczające, nie oddające tego, jak mocno tę powieść pokochałam. I wcale nie jest tak, że mam pewność, że to jest taka historia, którą zachwyci się każdy, bo jest tak wyjątkowa. Ba! Ja jestem pewna, że tak nie będzie. Ale wyjątkowa okazała się dla mnie i cieszę się, że mogłam się tym podzielić. A kto wie, może komuś z was też trafi do serca. Niekoniecznie tak samo, niekoniecznie tymi samymi elementami, ale może przy czytaniu jej odkryjecie taki kawałek, który będzie idealnie do was pasował.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/03/valerie-perrin-zapomniane-niedziele.html
~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Albatros
[współpraca reklamowa]
Czasami zdarzają się takie książki, które trafiają nam do serca od razu, bez żadnego ostrzeżenia. „Zapomniane niedziele” otworzyły mnie na siebie już pierwszą stroną, pierwszymi zdaniami. Czy byłam pewna, że do końca ta magia nie minie? Jasne, że nie, ale na szczęście Valérie Perrin podarowała mi powieść, której lektura okazała się pełna (nie)oczywistych wzruszeń i poruszeń...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03
"Spojrzenie w mrok" to zbiór jedenastu historii, w których ten tytułowy mrok czasami objawia się bardzo konkretnie, przybierając jakąś określoną postać, a czasami jest wszystkim tym złym, co może kryć się w człowieku. To dla mnie istotne, że nawet jeśli tematyka poszczególnych historii jest bardzo różna, to wyczuwa się wspólną nić, która je łączy.
Gdy przeglądam to, co hasłowo zapisywałam sobie w trakcie lektury o każdej z historii, to wyłania mi się ogólna konkluzja, że w większości były one wciągające, mocno sugestywne, często dosyć brutalne i tak podskórnie drażniące.
Nie spełniła się moja obawa, że nie zdążę się zaangażować w poszczególne opowiadania, bo nawet jeżeli nie pamiętam po lekturze imion bohaterów i do nich samych się mocno nie przywiązałam, to już towarzyszące im emocje solidnie na mnie oddziaływały. Podobało mi się też umieszczenie przed każdym opowiadaniem wstępu, w którym autorka zdradza jak zrodził się na nie pomysł. Czułam się dzięki temu bliżej procesu tworzenia, którego efekt za chwilę miałam poznać.
'Spojrzenie w mrok" pokazało mi, że świetnie czyta mi się C. J. Tudor także w krótszej formie. Uważam ten zbiór za bardzo udany i mogący - dla tych którzy autorki wcześniej nie znali - z powodzeniem zaostrzyć apetyt na inne historie spod jej pióra. Dla mnie był przypomnieniem, że warto czekać na to, co jeszcze zrodzi się w jej wyobraźni.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/03/c-j-tudor-spojrzenie-w-mrok.html
Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Czarna Owca
"Spojrzenie w mrok" to zbiór jedenastu historii, w których ten tytułowy mrok czasami objawia się bardzo konkretnie, przybierając jakąś określoną postać, a czasami jest wszystkim tym złym, co może kryć się w człowieku. To dla mnie istotne, że nawet jeśli tematyka poszczególnych historii jest bardzo różna, to wyczuwa się wspólną nić, która je łączy.
Gdy przeglądam to, co...
2024-02
Być może Anna naprawdę myślała, że po przeprowadzce na szkocką wyspę będzie miała warunki, by skupić się na pisaniu swojej książki. Być może liczyła na to, że Giles nie będzie zostawiał jej z dziećmi na całe dnie, za pewnik biorąc, że ona się wszystkim zajmie. Być może on powinien widzieć więcej niż maskonury, których zmniejszającą się populację liczy, a może to ona przestała już próbować wymagać od niego większego wsparcia. Teraz Anna czuje tylko, że wszystko wymyka jej się z rąk, że nie wie już czego ma się złapać, aby nie upaść. Łapie się więc w pewnym sensie tajemniczej historii sprzed lat, którą przywołują znalezione w ogrodzie kości małego dziecka.
Dostrzegam w "Nocnym czuwaniu" siłę wynikającą ze zderzenia wyobrażeń o byciu rodzicem z rzeczywistością i ukazania jej w bardzo niepolukrowany, czasami wręcz budzący sprzeciw, sposób. Czy jednak prawdziwy? Tego ocenić nie potrafię, ale to był element, który potrafił mną na moment wstrząsnąć, wyzwolić różne emocje. Pewnie nie tak silne, jakie mógłby wzbudzić w kimś, kto ma podobne doświadczenia co bohaterka, ale jednak.
Jednocześnie całość sprawiła, że miałam trochę wrażenie przedzierania się przez kolejne rozdziały, przy co jakiś czas rozbudzanej nadziei, że teraz już rzeczywiście poczuję się w kolejnych wydarzeniach naprawdę zaczytana. I były takie momenty, były chwile, kiedy przez kilkadziesiąt kolejnych stron byłam przy bohaterach i obserwowałam ich z zaintrygowaniem. A później znowu balonik pękał i przychodziło znużenie tą powieścią. Dostrzegam jej wartość, ale nie mogę napisać, żeby trafiła mi do serca w jakiś szczególny sposób. Tym razem więc przeczucie, że to coś dla mnie, trochę mnie zawiodło.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/03/sarah-moss-nocne-czuwanie.html
Być może Anna naprawdę myślała, że po przeprowadzce na szkocką wyspę będzie miała warunki, by skupić się na pisaniu swojej książki. Być może liczyła na to, że Giles nie będzie zostawiał jej z dziećmi na całe dnie, za pewnik biorąc, że ona się wszystkim zajmie. Być może on powinien widzieć więcej niż maskonury, których zmniejszającą się populację liczy, a może to ona...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam taką myśl, że "Śmierć lorda Edgware'a" to była dobra powieść i być może za jakiś czas nadal będę pamiętała na czym polegała zagadka i kto okazał się winny, bo całość jest dosyć charakterystyczna. Jednocześnie nie zrobiła na mnie na tyle dużego wrażenia, żebym myślała o niej jako o jednej z ulubionych. Czytałam, główkowałam (tym razem mamy remis - domyśliłam się rozwiązania, ale nie wszystkie wątki umieściłam w odpowiednim miejscu) i nieźle się bawiłam, tyle że nie wyszło to poza pewien standardowy poziom książek Christie.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/02/agatha-christie-smierc-lorda-edgwarea.html
Mam taką myśl, że "Śmierć lorda Edgware'a" to była dobra powieść i być może za jakiś czas nadal będę pamiętała na czym polegała zagadka i kto okazał się winny, bo całość jest dosyć charakterystyczna. Jednocześnie nie zrobiła na mnie na tyle dużego wrażenia, żebym myślała o niej jako o jednej z ulubionych. Czytałam, główkowałam (tym razem mamy remis - domyśliłam się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02
Staram się nie porównywać "Białego ptaka" z wojennymi historiami, szczególnie w formie wspomnień, które znam i które mają niejednokrotnie taką siłę rażenia, że trudno jest się po tym pozbierać. W tym zestawieniu bowiem powieść ta byłaby tylko takim powierzchniowym dotknięciem tematu. A ja wolę patrzeć na nią jak na dobry wstęp, szczególnie dla nastoletnich czytelników, do poznawania realiów tamtych czasów, pewien wycinek, który wzbudza na tyle dużo emocji, że może stanowić zachętę do pogłębiania wiedzy, do szukania dalej, do odkrywania kolejnych warstw. I pod tym kątem ta historia zdecydowanie się sprawdza.
Poza tym jest w relacji Sary i Juliena coś, co mimowolnie wywołuje taką czułość w sercu i chęć przebywania z nimi. A najlepiej rozłożenia ochronnego parasola, który by sprawił, że wszystko skończy się dobrze. Przywiązałam się do tej dwójki, przeżywałam z nimi nową rzeczywistość, do której musieli się dostosować. A przesłanie - niby proste, niby oczywiste - jak ważna jest życzliwość i dobroć i dostrzeżenie drugiego człowieka - uważam za cenne i warte powtarzania na różne sposoby. "Biały ptak" to historia, która zdołała w różnych momentach chwycić mnie za serce i mam przeczucie, że zostanie mi w pamięci na dłużej.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/02/rj-palacio-erica-s-perl-biay-ptak.html
~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Albatros.
[współpraca reklamowa]
Staram się nie porównywać "Białego ptaka" z wojennymi historiami, szczególnie w formie wspomnień, które znam i które mają niejednokrotnie taką siłę rażenia, że trudno jest się po tym pozbierać. W tym zestawieniu bowiem powieść ta byłaby tylko takim powierzchniowym dotknięciem tematu. A ja wolę patrzeć na nią jak na dobry wstęp, szczególnie dla nastoletnich czytelników, do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02
Czuję wobec bohaterów dużą sympatię i każde spotkanie z nimi sprawia mi sporą frajdę. Nie inaczej było tym razem, tym bardziej, że mimo przerwy, którą mieliśmy, od razu, bez żadnego problemu wskoczyłam w ich codzienność. Będąc we Fjällbace i jej okolicach czuję się już jak u siebie i to sprawia, że zawsze chętnie tam wracam. Kiedyś powiedziałabym, że ta seria jest mocno obyczajowa i trochę prawdy w tym jest, ale dziś nie mam już poczucia, że życie bohaterów dominuje nad stroną kryminalną. Jest istotne, nie przeczę, ale autorka potrafi zachować odpowiedni balans.
Nie zmienia to faktu, że przy tylu tomach serii (wskoczyliśmy już na -naście!) bywają mniej i bardziej angażujące historie i zawsze nieco się obawiam jak będzie tym razem. Na szczęście w "Kukułcze jajo" wsiąknęłam z miejsca i bardzo szybko mi się je czytało. Schemat był taki, jak zwykle, czyli przeplatanie się przeszłości z teraźniejszością (lubię ten motyw), a kryminalna zagadka okazała się zajmująca i ciekawa. Miałam kilka scenariuszy w głowie, a ostatecznie większość elementów ułożyłam sobie o 20-30 stron za szybko, żeby Läckberg udało się mnie solidnie zaskoczyć. Bawiłam się jednak zdecydowanie dobrze i cieszę się, że najnowsza powieść nie przerwała trwającej od kilku tomów dobrej passy.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/02/camilla-lackberg-kukucze-jajo.html
~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Czarna Owca.
[współpraca reklamowa]
Czuję wobec bohaterów dużą sympatię i każde spotkanie z nimi sprawia mi sporą frajdę. Nie inaczej było tym razem, tym bardziej, że mimo przerwy, którą mieliśmy, od razu, bez żadnego problemu wskoczyłam w ich codzienność. Będąc we Fjällbace i jej okolicach czuję się już jak u siebie i to sprawia, że zawsze chętnie tam wracam. Kiedyś powiedziałabym, że ta seria jest mocno...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Pomyślałam w trakcie lektury, że w Hyunam-dong mogłabym się poczuć dobrze, że nikomu nie przeszkadzałoby, że przyjdę i będę się niespiesznie przechadzała między regałami lub usiądę sobie gdzieś z boku, nie mówiąc nic, chyba że poczuję, że naprawdę chcę. Ujęła mnie wizja miejsca, którą realizowała Yeong-ju i pod tym względem zdecydowanie ta książka mi się podobała. Poza tym czułam pewną bliskość wobec głównej bohaterki, jej tworzenia list, by czuć się spokojniejszą, analizowania różnych rzeczy i oczywiście miłości do książek.
A jednak mimo tych dobrych stron "Witajcie w księgarni Hyunam-dong" mnie w sobie tak totalnie nie rozkochało. Czasami przeszkadzał mi styl autorki i sposób poprowadzenia tej historii. Czułam też na przykład momentami, że bohaterowie rozmawiają, jakby mieli po prostu narzucony jakiś temat do przerobienia i w tych ich dysputach brakowało mi nieco naturalności. Były fragmenty solidnie poruszające serducho, ale nie brakowało też takich, gdzie trochę zaczynałam się wyłączać i tracić sedno poruszanego problemu lub po prostu mnie on emocjonalnie nie zdołał poruszyć.
Czułam takie wewnętrzne ciepło wobec księgarni, ale już wobec powieści gdzieś się ono po drodze czasami gubiło. Na pewno cieszę się jednak, że do Hyunam-dong miałam okazję zajrzeć, bo nawet jeśli nie marzy mi się już własna przytulna księgarnia (a może jednak troszkę tak?), to możliwość odwiedzenia takiej - chociażby literacko - sprawiła mi radość.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/01/hwang-bo-reum-witajcie-w-ksiegarni.html
~~*~~
Za książkę dziękuję Wydawnictwu Albatros ♥
[współpraca reklamowa]
Pomyślałam w trakcie lektury, że w Hyunam-dong mogłabym się poczuć dobrze, że nikomu nie przeszkadzałoby, że przyjdę i będę się niespiesznie przechadzała między regałami lub usiądę sobie gdzieś z boku, nie mówiąc nic, chyba że poczuję, że naprawdę chcę. Ujęła mnie wizja miejsca, którą realizowała Yeong-ju i pod tym względem zdecydowanie ta książka mi się podobała. Poza...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01
Pamiętam, że "Nasz dom płonie" kupiłam pod wpływem kilku pozytywnych opinii z Instagrama i przeczucia, że to może być poruszająca historia. I rzeczywiście już dawno nie czułam takiego emocjonalnego niepokoju, jak przy tej powieści. Raz, że trudno mi się było od niej oderwać, bo byłam ciekawa, jak się to wszystko rozwinie, a dwa, że bardzo długo tkwiłam w atmosferze napięcia wobec sytuacji, w której znaleźli się Peter i Leigh. Obserwowałam szarpiące bohaterami uczucia i przede wszystkim miałam wrażenie bycia wraz z nimi w potrzasku trudnych decyzji i postępującego rozłamu kochającej się przecież rodziny. I jeśli jakiś tytuł miałby oddać to, co na kartach tej powieści się działo, to właśnie "Nasz dom płonie".
Jedna tylko rzecz w "Nasz dom płonie" nie pozwala mi popaść w totalny zachwyt - kilka zbyt sensacyjnych momentów, które moim zdaniem były zupełnie niepotrzebne i historia by na tym nie straciła, gdyby ich nie było. Ba! Uważam, że bez nich by zyskała, bo skupiona by była od początku do końca na tym, co stanowi jej siłę - relacjach rodzinnych w obliczu tragedii i to, jak autentycznie i przejmująco pokazane są emocje bohaterów. Przymykam trochę oko, na to, co moim zdaniem zbędne i cieszę się myślą, że trafiłam na książkę, która okazała się bardzo poruszająca, dająca do myślenia i trzymająca w takim gryzącym serce napięciu.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/01/bonnie-kistler-nasz-dom-ponie.html
Pamiętam, że "Nasz dom płonie" kupiłam pod wpływem kilku pozytywnych opinii z Instagrama i przeczucia, że to może być poruszająca historia. I rzeczywiście już dawno nie czułam takiego emocjonalnego niepokoju, jak przy tej powieści. Raz, że trudno mi się było od niej oderwać, bo byłam ciekawa, jak się to wszystko rozwinie, a dwa, że bardzo długo tkwiłam w atmosferze napięcia...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Miasteczko Salem" jest na tyle zajmujące, że mimo braku wielkich zaskoczeń i dreszczy niepokoju, naprawdę dobrze mi się tę książkę czytało i z ciekawością przewracałam kolejne strony. Nie dałam się nabrać na zwyczajne senne miasteczko, bo było oczywiste, że u Stephena Kinga być może faktycznie jest przez jakiś czas sennie, ale na pewno nie zostaje na zawsze zwyczajnie.
I nawet jeżeli motywy wokół, których ta powieść jest osnuta nie wywołują u mnie szybszego bicia serca, to mam w sobie jakąś taką prosta radość spotkania z ulubionym autorem. Tym bardziej, że zależało mi, by poznawać więcej jego starszych książek. Historia o Jerusalem może w fotel mnie nie wbiła, ale kilka dłuższych godzin dobrej rozrywki i ulubionego klimatu małego miasteczka zapewniła.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/01/stephen-king-miasteczko-salem.html
"Miasteczko Salem" jest na tyle zajmujące, że mimo braku wielkich zaskoczeń i dreszczy niepokoju, naprawdę dobrze mi się tę książkę czytało i z ciekawością przewracałam kolejne strony. Nie dałam się nabrać na zwyczajne senne miasteczko, bo było oczywiste, że u Stephena Kinga być może faktycznie jest przez jakiś czas sennie, ale na pewno nie zostaje na zawsze zwyczajnie.
I...
Jest rok 1935, a Stephen Pearce właściwie w ostatniej chwili zostaje wciągnięty przez swojego brata w podróż w kierunku szczytu - Kanczendzongi. Droga tam okaże się jednak trudniejsza niż którykolwiek z nich przypuszczał.
Paver niezwykle barwnie i sugestywnie odmalowuje miejsca, w których przebywają bohaterowie, niemal sprawiając, że czuje się mróz szczypiący w nos i zmęczenie wymagającą wędrówką. O górach pisze tak, że od razu miałam ochotę je zobaczyć, stanąć choćby gdzieś u podnóża. To duży atut tej książki, bo ma się wrażenie, że jest się częścią ekspedycji. Od początku są pewne niepokojące sygnały, ale w gruncie rzeczy akcja zagęszcza się dosyć wolno, by dopiero znacznie wyżej osiągnąć punkt kulminacyjny. Niecierpliwych może to nieco zniechęcić, ale mi nie przeszkadzało.
Kluczowe jest w tym wszystkim jednak to, że nie ma takiej siły, która by sprawiła, że nie będę porównywała "Przepaści" z "Cieniami w mroku", które zrobiły na mnie dawniej takie dobre wrażenie. Pewnie przez to historia o Kanczendzondze ma trochę pod górkę, ale nic na to nie poradzę. Nie będę ukrywała, że tym razem nie przygniotła mnie lawina napięcia, jak przy pierwszym spotkaniu z autorką, być może dlatego, że szybciej dostrzegłam kierunek, w którym to wszystko zmierza. Nie oznacza to, że "Przepaść" nie wywołała we mnie emocji, bo byłam zaangażowana się w cel, który przed sobą widzieli bohaterowie, ale to, co miało budzić grozę, tym razem tak mocno na mnie nie podziałało.
To nadal było ciekawe spotkanie, to nadal jest warta uwagi książka, ale do emocji z "Cieni w mroku" nie udało się jej wspiąć.
Pełna opinia na K-czyta.pl: https://www.k-czyta.pl/2024/01/michelle-paver-przepasc.html
Jest rok 1935, a Stephen Pearce właściwie w ostatniej chwili zostaje wciągnięty przez swojego brata w podróż w kierunku szczytu - Kanczendzongi. Droga tam okaże się jednak trudniejsza niż którykolwiek z nich przypuszczał.
Paver niezwykle barwnie i sugestywnie odmalowuje miejsca, w których przebywają bohaterowie, niemal sprawiając, że czuje się mróz szczypiący w nos i...
Mimo że uważam „Dziwną Sally Diamond” za naprawdę świetną powieść, z gatunku tych, które się wyróżniają, to gdzieś tam podświadomie liczyłam na coś to-tal-nie odjechanego. A jednak ta początkowa ogromna fascynacja główną bohaterką, naprawdę solidne napięcie w trakcie czytania i poczucie, że czekam na kolejne mocne uderzenia, z czasem – szczególnie w środkowej części książki – trochę się rozmyły. Spodziewałam się chyba po prostu, że całość będzie dłużej trudna do ogarnięcia rozumem i jeszcze bardziej pokręcona, a w pewnym momencie szło to raczej niespecjalnie trudnym do przewidzenia torem. Jakieś zaskoczenia były, owszem i na pewno na plus zadziałało zakończenie, ale po drodze brakowało mi momentami takiego naprawdę silnego niepokoju o losy bohaterów.
Nie zmienia to jednak faktu, że Liz Nugent stworzyła historię, którą bez wahania zaliczam do tych pamiętanych dłużej. Najmocniej uderzyła mnie część pierwsza (książka podzielona jest na trzy), ale to nie oznacza, że wobec reszty byłam obojętna. Po prostu siła emocji i poziom zaskoczeń były nieco mniejsze, niż na to liczyłam. A muszę zaznaczyć, że oczekiwania miałam ogromne, więc to też pewnie wpłynęło na mój odbiór. Sally, jej działania i zachodzące w niej zmiany, były naprawdę ciekawe, a to nie jedyna warta uwagi postać w tej książce. Autorka w pewnym sensie zmusza do zastanowienia się jak wpływa na nas otoczenie i to, w jakich warunkach i z jakimi wzorcami się wychowujemy. Czy da się odciąć od przeszłości? Takich i podobnych pytań pojawia się po drodze całkiem sporo. Bardzo dobra książka i tylko muszę następnym razem pamiętać, by nieco mniej nastawiać się na totalną jazdę bez trzymanki.
Pełna opinia na blogu: https://www.k-czyta.pl/2024/05/liz-nugent-dziwna-sally-diamond.html
~~*~~
za książkę dziękuję Wydawnictwu Znak.
[współpraca reklamowa]
Mimo że uważam „Dziwną Sally Diamond” za naprawdę świetną powieść, z gatunku tych, które się wyróżniają, to gdzieś tam podświadomie liczyłam na coś to-tal-nie odjechanego. A jednak ta początkowa ogromna fascynacja główną bohaterką, naprawdę solidne napięcie w trakcie czytania i poczucie, że czekam na kolejne mocne uderzenia, z czasem – szczególnie w środkowej części książki...
więcej Pokaż mimo to