-
ArtykułyW drodze na ekrany: Agatha Christie, „Sprawiedliwość owiec” i detektywka Natalie PortmanEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążki na Pride Month: poznaj tytuły, które warto czytać cały rokLubimyCzytać30
-
ArtykułyNiebiałym bohaterom mniej się wybacza – rozmowa z Sheeną Patel o „Jestem fanką”Anna Sierant3
-
Artykuły„Smak szczęścia”: w poszukiwaniu idealnego życiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
Jakiś czas temu miałam okazję czytać reportaż "Nie przeproszę, że urodziłam". Książkę traktującą o rodzicach, a głównie matkach, które zdecydowały się na poczęcie dzieci metodą in vitro. Była to interesująca pozycja nt. polskiego macierzyństwa, jakie wymyka się standardom, a stawia na mniej lub bardziej zaawansowaną medykalizację i ingerencję na drodze do upragnionego rodzicielstwa. Jednak w tej książce brakowało mi spojrzenia dzieci czy pokoleń, które w ten sposób się urodziły, tym bardziej że jeśli już rozmawiać w naszym kraju o in vitro czy inseminacji, trudno znaleźć człowieka (czy to kobieta czy dziecko), który nie jest w małżeństwie, a tym bardziej w pojedynkę decyduje się na rodzicielstwo i korzysta chociażby z banku nasienia, nie wspominając już o anonimowym dawstwie. Być może dlatego, że w Polsce jeszcze do niedawna in vitro było tematem tabu, jak i nowe pokolenie osob poczętych w ten sposób nie jest jeszcze tak liczne. "Córka dawcy nasienia" nie do końca odnosi się do in vitro, a szczególny akcent kładzie na handel nasieniem omijając informację, w jaki sposób odbywa się zapłodnienie.
Zagadnienie dawstwa nasienia budzi pytania następującej natury: w jaki sposób obce DNA ma wpływ na człowieka? Kluczowa jest biologia czy może istotniejsze są warunki, w jakich dziecko się wychowuje?
"Córka dawcy nasienia" odnosi się właśnie do pokolenia dzieci, obecnie już dorosłych, którzy zostali poczęci poprzez nasienie obcego człowieka. Ta historia to przede wszystkim opis życia bohaterki, jej rodziny, ojca, który był, ale jakby go nie było. Mylącym dla mnie był odbiór tej książki, jako suchego reportażu czy literatury faktu, ponieważ bardziej jest to biografia, wspomnienia osoby poczętej w ten niekonwencjonalny sposób oraz spojrzenie na bohaterów, jak na ludzi, którzy w pewnym stopniu są na siebie skazani. Szalone lata młodości, gdzie rządzą narkotyki i alkohol, hippisowski styl życia, a związki tej samej płci budzą mnóstwo kontrowersji i w tym wszystkim ona, kobieta, która pragnie zostać matką, tylko jak to zrobić bez partnera płci męskiej? Na drodze Debry staje Jeffrey, przypadkowy mężczyzna, który nieco zmanipulowany przez ekscentryczną kobietę, pomaga jej zostać matką. Jednak historia nie kończy się na etapie bohaterki i jej siostry, a nabiera rozpędu z powodu częstych wizyt "ojca" w centrum, gdzie ten odpłatnie anonimowo oddaje nasienie bez wiedzy Debry.
"Córka dawcy nasienia" obrazuje nie tylko wpływ teoretycznie anonimowego dawcy nasienia na rozwój dziecka, ale jest przede wszystkim obrazem specyficznej wizji rodziny, gdzie to matka dźwiga ciężar utrzymania i wychowania potomstwa. Książka odnosi się również do wzlotów i upadków samotnego rodzicielstwa, jak i tego rodzicielstwa, które do końca nie zostało przemyślane, ale stało się wręcz narzucone, ze smutną refleksją, że nie każdy ma dryg do rodzicielstwa. W tej pozycji przewijają się takie wątki, jak uzależnienie, homos3ksualizm, bieda, nieporadność, sekta religijna, ale wszystko to tworzy dość osobliwy obraz życia w Ameryce ówczesnych czasów, gdzie pomysł, sposób niestandardowego poczęcia, jakim są banki nasienia dopiero raczkuje. Sednem książki jest wydarzenie, w którym bohaterka dowiaduje się o związanych więzami krwi innych braciach i siostrach, dzieciach swojego ojca.
Podsumowując, brakowało mi takiego obrazu dorastającego dziecka poczętego w nieszablonowy sposób, jak i po części zaspokoiłam swoje wyobrażenie o poszukiwaniu tego brakującego elementy rodzicielstwa w przypadku nieobecnego ojca. Interesujący też zdaje się być stosunek ludzi, którzy teoretycznie są rodziną, mają wiele wspólnych cech na polu genetyki, ale nigdy razem się nie wychowywali, a nawet przez długi okres czasu nie wiedzieli o swoim istnieniu. Z drugiej strony książka budzi pytania natury moralnej, czy i w jaki sposób tego typu banki powinny funkcjonować? Czy powinny opierać się na anonimowości? Oraz czy dziś (bo wierzę, że ta kwestia została dopracowana) analizuje się potencjalnych dawców szeroko przekrojowo jeśli chodzi o czynniki zdrowotne.
Jakiś czas temu miałam okazję czytać reportaż "Nie przeproszę, że urodziłam". Książkę traktującą o rodzicach, a głównie matkach, które zdecydowały się na poczęcie dzieci metodą in vitro. Była to interesująca pozycja nt. polskiego macierzyństwa, jakie wymyka się standardom, a stawia na mniej lub bardziej zaawansowaną medykalizację i ingerencję na drodze do upragnionego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie jestem przekonana, czy najnowsza powieść Freidy McFadden powtórzy sukces "Pomocy domowej" i jej kontynuacji. Zapowiadało się bardzo dobrze. Czyta się książkę ekspresowo, a zamysłem pod względem długości rozdziałów, cliffhangerów autorka celuje w słynną Paris czy Blackhurst, jednak o ile pomysł oscyluje wokół ww. autorek, wykonanie wydaje się podobne, o tyle zamysł książki, jak i kreacja głównej bohaterki niestety autorce nie do końca wyszła.
Brooke jako dyplomowana pielęgniarka szuka pracy w swojej rodzinnej miejscowości, gdzie spędziła dzieciństwo. Ostatnie kilka lat kobieta spędziła z dala od bliskich, a powody tej banicji są sednem całej historii. McFadden prowadzi czytelnika przez dwie linie czasowe: czasy nastoletnie bohaterki, gdzie doszło do przestępstwa i współcześnie, gdzie bohaterka mierzy się zarówno ze stratą bliskich, jak i upływem czasu. Brooke z synem rozpoczyna życie od nowa, ale przeszłość nie da o sobie zapomnieć. Czy to w postaci skazanego za dawne przestępstwa znajomego z przeszłości czy może w postaci dawnego przyjaciela z dzieciństwa. W książce przewijają się motywy zbrodni sprzed lat, skazanego (jak wskazuje tytuł) w więzieniu, tajemnicy, popełnionego błędu, zatartych wspomnień, macierzyństwa i decyzji, które zaważą na życiu drugiego człowieka.
Brnąc jednak do brzegu, nie będzie to dla mnie ulubiona książka autorki. Pomysł wydawał się świetny, początek wciągający, tempo czytania szalone (książka na spokojne posiadówkowe trzy, cztery godziny), w pewnym momencie niestety historia zdawała się klarować na wyjątkowo przewidywalną i po części taka była, gdyby nie dodatkowe okoliczności w zakresie zbrodni, jakie ukazały się na końcu, a które mogą zaskoczyć czytelnika, nie ratując jednak wrażenia o całości książki. Nie do końca udała się autorce charakterna bohaterka; bez zbytniego spojlerowania pojawiło się kilka sytuacji, w których rasowy czytelnik thrillerów ma ochotę potrząsnąć główną kobiecą postacią, bądź zapytać "naprawdę tego nie widzisz?!". To nieco irytuje, biorąc pod uwagę fakt, że postać z "Pomocy domowej" była dopracowana w niemal każdym calu. Być może przeczytałam już za dużo thrillerów, być może już wiem, na co w tego typu powieściach zwracać uwagę, na pewno jest mnie coraz trudniej zaskoczyć, ale nie lubię czytać książek, w których pewne rozwiązania są tak oczywiste dla czytelnika, ale nie dla głównej postaci.
Nie jestem przekonana, czy najnowsza powieść Freidy McFadden powtórzy sukces "Pomocy domowej" i jej kontynuacji. Zapowiadało się bardzo dobrze. Czyta się książkę ekspresowo, a zamysłem pod względem długości rozdziałów, cliffhangerów autorka celuje w słynną Paris czy Blackhurst, jednak o ile pomysł oscyluje wokół ww. autorek, wykonanie wydaje się podobne, o tyle zamysł...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Najnowsza powieść autora bestsellerowej "Kobiety w oknie", która nawet doczekała się ekranizacji.
Cóż, "Kobietę..." wyłącznie oglądałam, w przypadku książki nie nadarzyła się okazja czytać i szczerze mówiąc po lekturze "Końca opowieści" nie sądzę, że nadrobię wcześniejszą powieść.
Ekscentryczny, umierający pisarz postanawia dokończyć jedno ze swoich dzieł. Tym razem jednak to niestandardowa książka, ponieważ bohater pragnie przed śmiercią przygotować swoją biografię, skupiając się szczególnie na pożyciu małżeńskim i funkcji rodzica. Sprawa życia Sebastiana jest o tyle nietypowa, że lata temu zaginęła jego żona z synem, a mężczyzna wiedzie dziś dostatnie życie, niemal na łożu śmierci, z córką u boku oraz z nową żoną. Nicky wkrada się w jego codzienność w dość zaskakujący sposób, a kolejno podejmuje się spełniania woli umierającego pisarza, by postawić przysłowiową "kropkę nad i" w zakresie spisywanego życiorysu. Jednocześnie czytelnik wraz z poszczególnymi bohaterami wierzy, iż odkryje, co takiego stało się przed laty z bliskimi Sebastiana.
Thrillery to moje ulubione gatunki, ale przy tym spędziłam koszmarnie dużo bezproduktywnego, nużącego mnie czasu, a podejść do książki miałam kilka. Autor bawi się cierpliwością czytelnika, zasiewa ziarno niepewności, ale nie trzyma nierównych emocji. Finn wspaniale potrafi kreować poczucie niepokoju w określonych, skrajnie trudnych emocjonalnie sytuacjach, ale z punktu widzenia namiętnego czytelnika thrillerów "Koniec opowieści" jest mocno przegadany. Wiele wydarzeń, analiz, wewnętrznych rozterek bohaterów nie prowadzi do niczego istotnego dla puenty. Trudno również bawić się w potencjalne tropy i rozwiazania, bo autor - zdaje mi się - nie daje ku temu przestrzeni. Dobrym posunięciem jest przedstawienie wydarzeń sprzed lat i ówczesnych oczami gościa (czasy obecne) oraz córki bohatera (teraźniejszość i bolesna przeszłość), jak i w rozmowach z Nicky ujęty wizjer przeszłości samego autora. Trudno natomiast przebić się w tym wszystkim do brzegu ze względu na specyficzny język, jakiego użył autor; proste opisy trącą nadmierną filozofią, liczne personifikacje i antropomorfizmy sprawiają, że czy czytelnik chce czy nie, musi w pełni skupić się na tekście, a nie przypuszczać, że z wystarczającym zrozumieniem tekstu prześlizgnie się przez niego, co odbiera przyjemność czytania standardowej pozycji w tym gatunku. Mam wrażenie, że autor miał dobry pomysł, obrał dobry kierunek tej historii, ale tak bardzo chciał dorównać sukcesowi pierwszej powieści, że popłynął za bardzo nie w tym kierunku, co trzeba sprawiając, iż "Koniec opowieści" to historia ciężka w odbiorze, logiczna, ale mocno przekombinowana i za mocno dopracowana w jakości tekstu.
Najnowsza powieść autora bestsellerowej "Kobiety w oknie", która nawet doczekała się ekranizacji.
Cóż, "Kobietę..." wyłącznie oglądałam, w przypadku książki nie nadarzyła się okazja czytać i szczerze mówiąc po lekturze "Końca opowieści" nie sądzę, że nadrobię wcześniejszą powieść.
Ekscentryczny, umierający pisarz postanawia dokończyć jedno ze swoich dzieł. Tym razem...
Nazwiska autora chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. King to prekursor literatury grozy. Lubujący się w dreszczowcach, horrorach, niekiedy w zjawiskach paranormalnych. Podstawą wielu jego powieści są przywary ludzkie, natomiast książki są z gatunku tych, które na długo jeszcze pozostają w pamięci. Mam wrażenie, że w dorobku Kinga nie ma dwóch książek o takim samym schemacie. Autor bawi się gatunkami, jak i pomysłami na książki, a ja sięgając po daną pozycję, nigdy nie wiem, czego mogę spodziewać się tym razem oraz czym dam się zaskoczyć.
Tak było i tym razem, ponieważ "Billy Summers" to dla mnie książka z pogranicza powieści sensacyjnej. Jest snajper, jest misja do zrealizowania, jest skrupulatne przygotowanie, dbałość o każdy detal. W bohaterze jest rozsądek, rozwaga, a w efekcie czytelnik mocno utożsamia się z kimś, kto ma za chwilę pozbawić życia drugiego człowieka. To jest właśnie zaskakujące w twórczości Kinga, że odsłania w czytelniku niespodziewane pokłady emocji, bawi się uczuciami, a jednocześnie sprawia, iż można poczuć się niczym ofiara syndromu sztokholmskiego względem danych postaci budzących moralne wątpliwości. Co zaskakujące, to przywiązanie do godnego potępienia czynów człowieka również ma odzwierciedlenie właśnie w tej historii, ponieważ wizjer we wnętrze bohatera poniekąd sprawia, że w umyśle czytelnika, ale - jak się później okazuje - innego bohatera jest on rozgrzeszony.
Tytułowy Billy to były wojskowy snajper, w którego krwi do dziś płynie piętno traum z życia prywatnego i zawodowego okupionego walką z wrogiem. Mimo przejścia na zasłużoną emeryturę, mężczyzna para się dobrze płatnym, acz niezgodnym z prawem zajęciem zabójstw na zlecenie. Dysonans jest taki, że wybiera tylko te zlecenia, które zgodne są z jego wewnętrzną etyką i honorem. A jednak przy aktualnym zleceniu coś jednak idzie nie po myśli bohatera i jego zleceniodawców. Misterny plan dopracowany w każdym szczególe, miesiące przygotowań dla kilku kluczowych sekund i ucieczka nie tylko przed organami ścigania, ale również przed przeszłością oraz przed innymi, którzy pragną śmierci bohatera.
Sięgając po "Billy Summers" zastanawiałam się, co można napisać na ponad 600 stronach na temat planowanego zamachu w roli snajpera. I okazuje się, że i owszem wątek ten jest podstawą książki a spory początek do tego właśnie się odnosi. Później jednak książka zmierza w inną, nieco bardziej ludzką odsłonę tracąc nieco z sensacji na korzyść powieści psychologicznej. Motyw organizowania utraty życia człowieka czy ucieczki przed zagrożeniem jest stały, ale na pierwszy plan zaczyna wybijać się mrok zranionej duszy. Przyznaję, spodziewałam się nieco innego zakończenia, ale wiadomo, King lubi zaskakiwać swoich czytelników na różne sposoby, jak i satysfakcjonować szerokie grono odbiorców.
Nazwiska autora chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. King to prekursor literatury grozy. Lubujący się w dreszczowcach, horrorach, niekiedy w zjawiskach paranormalnych. Podstawą wielu jego powieści są przywary ludzkie, natomiast książki są z gatunku tych, które na długo jeszcze pozostają w pamięci. Mam wrażenie, że w dorobku Kinga nie ma dwóch książek o takim samym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Bardzo lubię książki autora. Nie są one niestety równe i jak zazwyczaj posiadam dużą dozę tolerancji, tak uważam, że "Asymetria" jest słaba. Kiepska książka, jak na tak duży i dotychczas raczej świetny jakościowo dorobek autora.
Przede wszystkim mnóstwo pozbawionych logiki sytuacji, wykluczające się wydarzenia, a że mimochodem zwracam uwagę na detale to ta książka wyjątkowo swoim brakiem składu mnie zmęczyła. Przedstawione tutaj wydarzenia są przekombinowane, dialogi i poszczególne sytuacje niestety nie wyszły zbyt naturalnie, a zakończenie również w moim przypadku nie zrobiło szału.
Autor serwuje za postać głównego bohatera kobietę, która kiedyś pracowała w policji, a aktualnie para się dość niezwykłym zajęciem, jakim jest udowadnianie zdrad mężczyzn. Ok, profesja jak profesja, a pierwsze rozdziały zapowiadają bardzo zgrabny i równie interesujący ciąg dalszy. W momencie pukającej przeszłości, gdzie jedno z pierwszych śledztw Alicji ponownie wraca za sprawą tajemniczej przesyłki, kobieta na nowo przygląda się prowadzonej wówczas sprawie.
W "Asymetrii" dzieje się dużo, wręcz dużo za dużo. Trudno połapać się w tym, na czym należy się skoncentrować, jak i próżno szukać jakiegokolwiek sensownego elementu zaczepienia, by choć przybliżyć się do rozwiązania zagadki. Z mojego punktu widzenia autor w pewnych sytuacjach (bez spojlerowania) potraktował i ukazał pobocznych bohaterów, jak niemyślących, bezpłciowych idiotów, którzy ulegają dośćsłabo ukazanym wpływom bohaterki; wewnętrzne monologii i dywagacje Mort, która z zawodu jest psychologiem, pozostawiają wiele do życzenia, jeśli ta nie potrafi zauważyć pewnych oczywistych dla osób trudniących się tym zawodem sygnałów, a wątki okołomedyczne ukazane w książce świadczą o słabym rozeznaniu gruntu w tymże zakresie (i to nie jest jedno niedopatrzenie). Zakończenie dla mnie jest bez satysfakcji, bez fajerwerków i świadczy o tym, że pomysł na historię był, pomysł na rozwiązanie również był, ale droga między jednym a drugim była skomplikowana do granic możliwości, pokazując, że nic w fabule kupy się nie trzyma i nie ma większego sensu. Rozczarowałam się. Nie mam ochoty na poznawanie dalszych losów Alicji, ale nie skreślam jeszcze autora licząc na równie dobre historie, jak kilka wcześniejszych książek pana Bartosza, które utkwiły mi w pamięci.
Bardzo lubię książki autora. Nie są one niestety równe i jak zazwyczaj posiadam dużą dozę tolerancji, tak uważam, że "Asymetria" jest słaba. Kiepska książka, jak na tak duży i dotychczas raczej świetny jakościowo dorobek autora.
Przede wszystkim mnóstwo pozbawionych logiki sytuacji, wykluczające się wydarzenia, a że mimochodem zwracam uwagę na detale to ta książka wyjątkowo...
Zbrodnią sprzed ponad dziesięciu lat żyła wtedy cała Polska. Pamiętam do dziś krwawe ślady dłoni na tynku domu, które serwowały media, pamiętam również silne wzburzenie, gdy przez kraj przelewały się informacje o sprawcach i ich motywach. Zaskakujące jest dla mnie to, jak inaczej na przestrzeni lat zaczęłam patrzeć na tamtą sprawę. Wtedy niedowierzanie, trudny do pojęcia motyw, zbulwersowanie. Dziś natomiast oprócz tych emocji, gdy sama jestem rodzicem, tym bardziej boleśnie odbieram tę sprawę jednocześnie mocno zastanawiając się, co poszło w procesie wychowania własnego dziecka nie tak jak powinno? Co nieprawidłowego zrobili rodzice jednego czy drugiego dziecka, że te posunęły się do takiego czynu? Za mało poświęconego czasu, za duża swoboda, pogoń za karierą, "boom" na pokolenie "bananowych dzieci" czy może ignorowanie pierwszych niepokojących sygnałów? Wiadomo, rodzice to jedno, placówki wychowawcze to drugie, o czym mówi sama autorka w posłowiu. Nadal jednak będę upierać się przy tym, że w głównej mierze ciężar, jak i efekty tego wychowania spoczywają przede wszystkim na rodzicach.
Dwoje zagubionych nastolatków, chyba w najgorszym momencie życia, gdy nie mieszczą się w kanwie dzieci, ale nie są jeszcze dorosłymi. Poczucie wyjątkowości, samodzielności, bunt na wkraczanie w ich poczucie niezależności, trudny etap. Magdalena Majcher skłania się ku fabularnemu przedstawieniu ówczesnych wydarzeń, które opiera na przeglądzie akt śledztwa, rozmów z prokuratorem prowadzącym tę bulwersującą sprawę oraz listowną korespondencją z osobą winną podwójnego morderstwa.
Mam ambiwalentny stosunek do tej książki. Lubię bardzo twórczość autorki, ale tu jednak czegoś mi zabrakło. Może za intensywnie śledziłam tę sprawę lata temu, może znałam za dużo szczegółów, by cokolwiek mnie tutaj zaskoczyło? Troszkę literówek, zamieszanie z imieniem w jednym miejscu (celowo zmienione imiona w treści, a w pewnym fragmencie znalazło się prawdziwe), nieco informacji, które w większym stopniu nie były związane ze sprawą będącą przedmiotem książki. I przede wszystkim emocje, mnie tutaj ich zabrakło, książka (w porównaniu do innych autorki) nie skłoniła mnie do samodzielnego poszukiwania treści w internecie, jak i w moim odczuciu dało się tutaj odczuć stronniczość. Myślę, że "Rakowiska" mogłyby zyskać na wartości, gdyby nieco bardziej poznać "stronę" osób, które zginęły (ich rodzice, rodzeństwo, znajomi), a nie tylko widzieć to poprzez pryzmat akt i osoby, która zdawała się być "mózgiem" całej operacji manipulującym i wtedy (i dziś?) otoczeniem. Przy okazji "Rakowiska" zaczęła mnie też nachodzić refleksja, czy nie wkraczamy nieco w kult uwielbienia do zbrodni, kult osób, które dokonują tak brutalnych przestępstw. Jaką korzyść (prócz połechtania gustów literackich) niesie przypominanie o osobach, które dokonały tak złych czynów oraz próby domniemywania ich motywów? Mnie w tego typu książkach brakuje czasami zwykłego potępienia dla czynów, ale i jasnej, czytelnej przestrogi, że nie tędy droga...
Zbrodnią sprzed ponad dziesięciu lat żyła wtedy cała Polska. Pamiętam do dziś krwawe ślady dłoni na tynku domu, które serwowały media, pamiętam również silne wzburzenie, gdy przez kraj przelewały się informacje o sprawcach i ich motywach. Zaskakujące jest dla mnie to, jak inaczej na przestrzeni lat zaczęłam patrzeć na tamtą sprawę. Wtedy niedowierzanie, trudny do pojęcia...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Haft botaniczny" to propozycja dla wszystkich tych, którzy interesują się rękodziełem, szczególnie haftem. Autorka, właścicielka popularnego bloga prezentuje podstawy tego rodzaju szycia i zdobienia, zaczynając od niezbędnych narzędzi czy istotnych artykułów pasmanteryjnych. Kolejno czytelnik może zapoznać się z podstawowymi i zaawansowanymi ściegami hafciarskimi, dzięki którym uzyska znaczące wzory. Idąc za tytułem autorka głównie kieruje się wzorami kwiatów, liści i w klimacie botaniki podaje instrukcje konkretnych projektów do wykonania. Wytyczne zawierają poszczególne elementy zaczynając od niezbędnych artykułów do wybranego projektu, kolejno zachęcając do odwiedzenia strony internetowej autorki, gdzie można pozyskać wybrane wzory ornamentów flory, a kolejno krok po kroku autorka prowadzi czytelnika poprzez samodzielne wykonanie wzoru. Na plus w instrukcjach w tej czytelniczej propozycji jest wykonanie całego produktu (łącznie z materiałem podstawowym, np. torebka, saszetka, bluzka, poduszka) od zera. Będzie to miało zapewne wielu zwolenników z racji poczucia wykonania niemal w całości całej pracy, a jednak niezbędne zdaje się być również posiadanie maszyny do szycia, choć autorka sugeruje podstawowe ściegi wykonać samodzielnie.
Instrukcje zawarte w książce są jasne, czytelne, opatrzone wieloma grafikami i ilustracjami. Zatem nie pozostaje nic innego, jak stawiać - w moim przypadku - kolejne kroki w hafcie.
"Haft botaniczny" to propozycja dla wszystkich tych, którzy interesują się rękodziełem, szczególnie haftem. Autorka, właścicielka popularnego bloga prezentuje podstawy tego rodzaju szycia i zdobienia, zaczynając od niezbędnych narzędzi czy istotnych artykułów pasmanteryjnych. Kolejno czytelnik może zapoznać się z podstawowymi i zaawansowanymi ściegami hafciarskimi, dzięki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W końcu nadarzyła się okazja sięgnąć po jedną z pierwszych i podobno tę najbardziej popularną oraz polecaną książkę autora. Piszący pod pseudonimem dziennikarz zaoferował czytelnikowi kilka (podobno) dość udanych thrillerów, a "Jedyne ocałe" to wznowienie debiutu sprzed kilku lat. A jeśli debiut... to może być różnie.
Trzy kobiety. Jedyne Ocalałe. Każda z ciągnącą się od lat traumą, każda po dramatycznych wydarzeniach, w których pozostała ogromna rysa w psychice uniemożliwiająca normalne życie, zwyczajne funkcjonowanie. Prócz łączących kobiety przeżyć jest fakt, że na tle wielu ofiar to właśnie im udało się przeżyć. Quincy wiedzie zwyczajne życie u boku partnera prowadząc kulinarnego bloga, odcina się grubą kreską od wydarzeń sprzed dziesięciu lat. Jest to o tyle proste, że nie pamięta niczego znaczącego z tamtej nocy. Jaki wpływ na jej współczesne życie mają dwie inne ocalałe z podobnych, dramatycznych wydarzeń? Bohaterka dość szybko się o tym przekona będąc poinformowaną o śmierci jednej z "trójcy". Losy kobiety splatają się, ale naiwny jest ten, kto sądzi, że autor powierzył wszystko przypadkowi.
Jeśli miałabym tę książkę oceniać wyłącznie przez pryzmat debiutu, byłby to dość udany tytuł. Jednak wiedząc już co nieco, czego można się po autorze spodziewać, książka wydaje się być dość powierzchowna. Gryzą mi się tutaj wątki dotyczące współżycia. Główna bohaterka zdaje się być osobą niestabilną emocjonalnie, do końca nie wiedzącą, czego tak naprawdę potrzebuje. Podejmuje bezmyślne decyzje, dlatego gdy jej działanie nabiera w końcu sensu, czytelnik szuka w tym drugiego dna. Sager miota czytelnikiem serwując na początku dość przewidywalną historię, by później dawkować emocje i je podkręcać. "Jedyne ocalałe" nie mija się ze standardowym schematem thrillerów, czyli "jeśli nie wiadomo, kto jest winny to na pewno ta postać pojawi się już w pierwszych rozdziałach" i rzeczywiście tu autor nie zawiódł. Mam jednak wrażenie, że w dorobku autora można znaleźć lepsze, godne uwagi propozycje.
W końcu nadarzyła się okazja sięgnąć po jedną z pierwszych i podobno tę najbardziej popularną oraz polecaną książkę autora. Piszący pod pseudonimem dziennikarz zaoferował czytelnikowi kilka (podobno) dość udanych thrillerów, a "Jedyne ocałe" to wznowienie debiutu sprzed kilku lat. A jeśli debiut... to może być różnie.
Trzy kobiety. Jedyne Ocalałe. Każda z ciągnącą się od...
Do tej pory autorka kojarzyła mi się wyłącznie z literaturą z gatunku thrillerów. Zatem biorąc znane nazwisko w ciemno, jakież było moje zdziwienie, gdy od pierwszych stron wyczułam kryminalne nuty zamiast ulubionego gatunku. Czy pierwsza część serii z komisarz Fox w roli głównej to zmiana wiatru w dorobku autorki?
Spuścizna rodzinna wiedzie Cię w konkretnym kierunku: zboczyć na złą, ale intratną drogę. Masz również wybór zerwania więzów krwi na poczet uczciwości i sprawiedliwości. Możesz nawet mieć osobisty wpływ na równowagę w świecie przestępczości, a także poniekąd wymierzać sprawiedliwość. Co jednak w przypadku, gdy pewne odziedziczone zdolności ścierają się w świecie dobra i zła? Na przeciwstawnych biegunach są przyrodnie siostry, a seria morderstw sięga daleko w przeszłość sprawiając, że czy rodzeństwo chce czy nie, bez połączenia wspólnie sił nie uda się rozwiązać kryminalnej zagadki.
Kryminał w wykonaniu Blackhurst jest dość typowy, jak na autorkę. Jest krótko, konkretnie, na temat, jest tajemica, wodzenie czytelnika za nos, plot twisty oraz zakończenie, które może i mocno nie zaskakuje, ale zachęca do sięgnięcia po kontynuację odwołując się do czysto psychologicznych pobudek ocierających się bardziej o dramat rodzinny niż o kryminał. To, co na pewno łączy tę powieść z wcześniejszymi książkami autorki to to, że ponownie nie można narzekać na zmarnowany czas, a jednak historia nie zapada zbyt mocno w pamięci. Na szczęście planowana kontynuacja pozwoli na nowo odnieść się do życia skonfliktowanych sióstr.
Do tej pory autorka kojarzyła mi się wyłącznie z literaturą z gatunku thrillerów. Zatem biorąc znane nazwisko w ciemno, jakież było moje zdziwienie, gdy od pierwszych stron wyczułam kryminalne nuty zamiast ulubionego gatunku. Czy pierwsza część serii z komisarz Fox w roli głównej to zmiana wiatru w dorobku autorki?
Spuścizna rodzinna wiedzie Cię w konkretnym kierunku:...
"W stanie ogromnego zagubienia jedyną kotwicą jest to, co mówią inni ludzie"
"Miłość mojego życia" to nie jest na pewno książka dla niecierpliwego czytelnika, który od pierwszy stron spodziewa się silnych emocji. W rzeczywistości historia ta zaczyna rozkręcać się dobrze po setnej stronie. Do tego czasu kłębią się różne, na pozór niepowiązane ze sobą wydarzenia, bohaterka zdaje się już nieco irytować czytelnika, a ten nabiera przekonania, że nic interesującego i przyprawiającego o szybsze bicie serca raczej się tutaj nie wydarzy. A jednak dochodzi do tąpnięcia, bohaterowie w końcu się rozkręcają, ci, co do których czytelnik myśli, że nie pełnią w historii żadnej roli, okazują się postaciami kluczowymi, a za etykietką poczucia fikcyjnego małżeństwa kryje się bardzo bolesna z punktu rodzica historia.
Rodzicielski trójkąt, rodzina, jakich wiele, ona, on i córka. Tę codzienność przepełnioną opieką nad dzieckiem, zobowiązaniami zawodowymi nawiedza strach w związki ze śmiertelną chorobą. Leo z racji niecodziennej pracy zaczyna przyglądać się przeszłości żony, a ta zdaje się być zgoła inna od tej, o której mówiła mu Emma. Czy są sekrety, które można wybaczyć? Jak bardzo bolesna przeszłość może wpływać na codzienność? Czy są tajemnice, dla których lepiej, by zawsze nimi pozostały?
"Miłość mojego życia" może już samym tytułem zwieść na manowce, ponieważ nie jest to kolejny thriller psychologiczny, który trawi o rozczarowaniu miłością dwojga dorosłych ludzi. O ile wątek rozczarowania w zakresie zaufania między małżonkami jest, o tyle nie gra on pierwszych skrzypiec, a jest tłem dla podstawy, innego rodzaju miłości, która podyktowała bohaterce podjęcie jednej z najtrudniejszych życiowych decyzji. Jest tutaj bardzo wątpliwy czarny charakter, który w efekcie końcowym budzi skrajnie różne emocje od pogardy po współczucie. Jest także element nieszczerości, niewypowiedzianych pragnień, lęków i sekretów, które wychodzą na światło dzienne, sączą wątpliwości i stawiają na szali wartość małżeństwa, rodziny i macierzyństwa.
Po głębszej analizie i skończeniu książki dochodzę do wniosku, że uwierający mnie początek książki był bardzo istotny dla dalszych wydarzeń. "Miłość mojego życia" nawet po tym początkowym falstarcie studzącym emocje, zaliczam do thrillerów (może skłaniających się ku dramatom) takich, jakie lubię i po jakie sięgam celem relaksu.
"W stanie ogromnego zagubienia jedyną kotwicą jest to, co mówią inni ludzie"
"Miłość mojego życia" to nie jest na pewno książka dla niecierpliwego czytelnika, który od pierwszy stron spodziewa się silnych emocji. W rzeczywistości historia ta zaczyna rozkręcać się dobrze po setnej stronie. Do tego czasu kłębią się różne, na pozór niepowiązane ze sobą wydarzenia, bohaterka...
W przypadku klasyki mam ogromne braki, gdyż poza standardowymi lekturami raczej po nie nie sięgałam. Zatem gdy pojawiła się możliwość przeczytania "Szkarłatnej litery" potraktowałam to, jak odrobienie zaległej, istotnej lekcji, ponieważ dotychczas tytuł ten kojarzył mi się wyłącznie z ekranizacją w niedzielne dni, gdy byłam dzieckiem.
Do miasta przybywa brzemienna Hester. Jej występek jest o tyle niemoralny, że od lat nie widziano jej zaginionego męża. Cieniem jej hańby jest pewien starzec, który w powieści przybiera postać samego zła. Kobieta w ramach pokuty przybiera symbol tytułowej szkarłatnej litery, z którym chyłkiem przemierza miasto, a który zdobi jej szatę. W każdej drodze towarzyszy jej dziecko, nieposkromiona dziewczynka. Obie te postaci budzą niechęć, wyszydzanie, skrajne emocje mieszkańców, a każdy zadaje sobie pytanie, kto jest ojcem dziecka? Bohaterka jednak twardo obstaje przy swoim i nie zamierza, nawet kosztem kar i upokorzenia uchylać rąbka tajemnicy.
Dlaczego klasyka jest klasyką? Ponieważ dzisiaj już nikt w literaturze nie posługuje się tak charakterystycznym dla ówczesnych czasów językiem, jaki w "Szkarłatnej literze" zastosował autor. Niepodrabiany styl, plastyczne, wręcz patetyczne opisy przyrody, wyglądu postaci, cech charakteru, niejednokrotnie dłuższe niż kluczowe wydarzenia. Niespieszna narracja, która ma mocno osadzić czytelnika w tamtejszej epoce, a jednocześnie zainteresować go na tyle, by wręcz namacalnie odczuł wstyd na własnej skórze, jakby zamienił się z Hester rolami. O moralnej stronie "Szkarłatnej..." we współczesnych, o wiele bardziej elastycznych i tolerancyjnych czasach trudno dyskutować, jednak analiza tej propozycji może być doskonałym punktem wyjściowym do rozmów o rozwiązłości i jej rozliczaniu względem płci czy w efekcie o odwadze i tchórzostwie, które wpędza w efekcie w obłęd.
Na pewno należy docenić tę klasykę (chociażby dlatego, że jest klasyką), ale nie jest to historia dla każdego. Dłużący się wstęp zasadniczo nic nie wnosi do głównego pomysłu. Rozwlekłe opisy sprawiają, że powieść się ciągnie, a można wręcz odnieść wrażenie, że historia powstała dla samego napisania, a kluczowe wydarzenia można było spokojnie zmieścić na połowie oferowanych stron. Z drugiej jednak strony, czy w dobie szybkiego życia i każda książka musi być do "szybkiego czytania"? Czy o to dziś chodzi w literaturze? By czytać dla samego czytania, czy może czytać głębią, z jednoczesnym rachunkiem sumienia na własne poczynania?
W przypadku klasyki mam ogromne braki, gdyż poza standardowymi lekturami raczej po nie nie sięgałam. Zatem gdy pojawiła się możliwość przeczytania "Szkarłatnej litery" potraktowałam to, jak odrobienie zaległej, istotnej lekcji, ponieważ dotychczas tytuł ten kojarzył mi się wyłącznie z ekranizacją w niedzielne dni, gdy byłam dzieckiem.
Do miasta przybywa brzemienna Hester....
Książki autorki zawsze biorę w ciemno, jeżeli chodzi o zaspokojenie moich literackich kubków smakowych. Ruth Ware nawet dla doświadczonego czytelnika thrillerów jest w stanie przygotować coś świeżego, nieoczywistego i zaskakującego. Tak było i tym razem. "Dzień zero" traktuje o niebezpieczeństwie w sieci; wyprzedza myśl technologiczną, a jednocześnie kotwiczy w życiu zwykłej kobiety, szczęśliwej mężatki. Ta równowaga pozwala zachować nutę niepokoju, która trwa przez całą powieść, a jednocześnie autorka doskonale oddaje emocje, jakie targają człowiekiem po stracie krewnego.
Jack zajmuje się wraz z mężem testowaniem zabezpieczeń firmy. Kontroli podlegają alarmy, oprogramowania, sieci komputerowe, drzwi z kartami dostępu lub z kodem oraz tak przyziemne kwestie, jak postać ochroniarz. Ci dwoje udowadniają, że mimo najlepszych starań i zabezpieczeń, można wejść wszędzie i zrobić niemal wszystko, co wpadnie do głowy niepowołanym osobom. Po jednej z takich akcji kobieta zostaje wplątana w przestępstwo, w którym ginie jej mąż. Prócz żałoby Jack musi za wszelką cenę udowodnić swą niewinność? Kto zabił Gabe'a? Jakie sekrety nie powinny ujrzeć światła dziennego? Czy można zaufać każdemu?
"Dzień zero" uderza już w inne, nowoczesne tony gorszej strony nieustannie rozwijającej się technologii. Z drugiej strony książka ta zdaje się iść w kierunku gatunku sensacji, gdzie toczy się pościg za królikiem, a ten raz po raz wymyka się policji stosując uniki i zaskakujące chwyty. Wszak bohaterka jest specjalistką w dyskretnej robocie. Ware tonuje emocje, sączy niepokojące wydarzenia nieustannie, a z drugiej strony pięknie i bardzo realistycznie opisuje ból po stracie, z którym można się utożsamić. Zakończenie, oczywiście według mnie, jest nieco przereklamowane, winny nie zaskakuje (bo można to już zauważyć na dość wczesnym etapie) i trąci słabym chwytem, ale i tak spędziłam z książką dobre chwile. Z przyjemnością obejrzałabym ekranizację przedstawionych w "Dzień zero" wydarzeń.
Książki autorki zawsze biorę w ciemno, jeżeli chodzi o zaspokojenie moich literackich kubków smakowych. Ruth Ware nawet dla doświadczonego czytelnika thrillerów jest w stanie przygotować coś świeżego, nieoczywistego i zaskakującego. Tak było i tym razem. "Dzień zero" traktuje o niebezpieczeństwie w sieci; wyprzedza myśl technologiczną, a jednocześnie kotwiczy w życiu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nieszablonowe poczucie humoru, jakim obdarzony jest autor, a jednocześnie z zamiłowania stand-uper dało doskonałe tło tej nieco przytłaczającej historii. Bowiem tak jak w tytule, każdy kogoś zabił. Czy zatem mówiąc o pozbawieniu życia może być zabawnie? Autor pokazuje, że jak najbardziej. Na początku przy okazji wprowadzenia czytelnik, jak na tacy ma podane poczucie humoru, by później zrobiło się nieco bardziej poważnie, a w efekcie niebezpiecznie. Jednocześnie pomysł na książkę, jaki serwuje Stevenson, wymaga nie lada skupienia, bo choć tło do historii (wysokogórski pensjonat) zdaje się być wąskie, wydarzeń jest mnóstwo, a jednocześnie są one ze sobą ściśle związane.
Ern szykuje się do rodzinnego zjazdu. Śmietanka towarzystwa, która ma się zjechać, bez wątpienia traktuje go jak zakałę rodziny po tym, co się wydarzyło przed trzema laty. Cumningham'owie nie zapominają i choć bohater raczej nie jawi się jako ten czarny charakter, najwięcej żalu wylewa się właśnie na jego postać. Matka, ojczym z córką, ciotka wraz z mężem, była żona, również była żona brata - wszyscy oczekują najważniejszego gościa, a pojawia się... trup, który skutecznie zaburzy to osobliwe spotkanie. Czy można czuć się bezpiecznie na odludziu, gdzie wszystko pokrywa płacz śniegu, a śnieżyca odcina wszelki kontakt ze światem? Czy wśród wyżej wymienionych kryje się morderca?
Jakie sekrety kryją poszczególni bohaterowie?
Pomysł odciętej od świata chaty na odludziu, szczególnie w górach i przy zamieci śnieżnej przewija się dość często w książkach, szczególnie w thrillerach. I dobrze, bo to wdzięczny, ciekawy kierunek. Natomiast w czymś na kształt komedii kryminalnej spotykam się pierwszy raz. Miejsce jednak robi atmosferę, podkręca ją sam autor nieco spojlerując i bawiąc się z czytelnikiem zdradziwszy raz za razem czego można spodziewać się w dalszej części. Uważam, że zastosowane chwyty (zarówno te humorystyczne, jak i te kryminalne) są wyważone, choć im dalej w powieść, tym robi się bardziej poważnie i zawile. Może nieco oszczędniej w opisach i wewnętrznych rozterkach autora dodając tym samym nieco pikanterii akcji, z drugiej jednak strony okazuje się, że każdy monolog autora jest istotny dla rozwiązania zagadki, która dla co uważniejszego czytelnika przebija już niemal od samego początku w zakresie sprawcy. Nieco trudniej jest z potencjalnym motywem.
Nieszablonowe poczucie humoru, jakim obdarzony jest autor, a jednocześnie z zamiłowania stand-uper dało doskonałe tło tej nieco przytłaczającej historii. Bowiem tak jak w tytule, każdy kogoś zabił. Czy zatem mówiąc o pozbawieniu życia może być zabawnie? Autor pokazuje, że jak najbardziej. Na początku przy okazji wprowadzenia czytelnik, jak na tacy ma podane poczucie humoru,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Starość to temat rzeka, temat dotyczący każdego z nas, a jednak podchodzimy do niego po macoszemu wierząc naiwnie, że w ogóle nas nie dotyczy. Nie chcemy myśleć o starości jako nieodłącznym elemencie życia każdego. Przez pryzmat starości patrzymy na własnych dziadków, może już rodziców. Żyjemy również w świecie skrajności: starość wydaje się nam być smutna, przykra, ale nie wahamy się przypiąć łatki ludziom starszym wytykając wtrącanie się w nie swoje sprawy, brak higieny czy wymóg ustąpienia pierwszeństwa chociażby w środkach komunikacji. Fakt jest taki, że starość prędzej czy później będzie dotyczyć każdego z nas, nie unikniemy tego. Biorąc pod uwagę lawinowo rosnący procent starzejącego się społeczeństwa, nadal można odnieść wrażenie, że zarówno jakość życia, jego styl, stan zdrowia fizycznego i psychicznego, życie s3ksualne ludzi geriatrycznych są spychane na margines. Nie warto przecież zajmować się tymi, którzy w założeniu nie wnoszą nic do funkcjonowania społeczeństwa. I w efekcie wyłania nam się obraz statystycznego człowieka starszego. Tak to wygląda w Polsce, o czym z ochotą rozprawiają autorki.
"Jak złodziej przyszła" zawiera rozmowy z ludźmi w podeszłym wieku, gdzie czytelnik poznaje ich wyjątkowy, pełen doświadczeń życiowych punkt widzenia oraz wywiady z opiekunami, ze specjalistami z zakresu dietetyki, psychologii. Rozmowa z geriatrą uświadamia, jak bardzo niski jest odsetek lekarzy tej specjalizacji, choć pacjentów będzie coraz więcej, a placówki szpitalne nie obfitują w tak niezbędne oddziały geriatryczne wyręczając się interną. Pracownicy hospicjum, małżonkowie i dzieci osób starszych kreślą obraz przemęczonego opiekuna bez szans na opiekę wytchnieniową, a prócz tego wyłania się obraz nędzy i rozpaczy w zakresie opieki społecznej, izolacji starszych ludzi od społeczeństwa, niedostosowania warunków lokalowych do stanu zdrowia, w tym do poziomu sprawności. To także obraz oszustw uderzających w starszych tak poddatnych na techniki manipulacji czy nie znających swoich praw jako konsumenci.
Ta propozycja literacka przygnębia kreśląc wizję życia nas wszystkich, gdzie w przeciwieństwie do tej starszej części społeczeństwa z innych krajów Europy (na wzór można postawić chociażby kraje skandynawskie) zostajemy sami, bezradni, opuszczeni i bez żadnego celu w życiu, czekamy jedynie na śmierć. Nikt z nas nie chce takiego końca, a jednak niemal każdemu z nas przyjdzie się z nim zmierzyć.
Starość to temat rzeka, temat dotyczący każdego z nas, a jednak podchodzimy do niego po macoszemu wierząc naiwnie, że w ogóle nas nie dotyczy. Nie chcemy myśleć o starości jako nieodłącznym elemencie życia każdego. Przez pryzmat starości patrzymy na własnych dziadków, może już rodziców. Żyjemy również w świecie skrajności: starość wydaje się nam być smutna, przykra, ale nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Za takie książki uwielbiam czytanie, bo "Złe dziecko" to historia z rodzaju tych, które bardzo lubię. To nuta niepokoju, dwa na pozór niepowiązane ze sobą zdarzenia, dwie linie czasowe, każda na pozór inna i finał, który wszystko pięknie odsłania. Jest wątek trudnego rodzicielstwa, porwania, tajemnic skrzętnie skrywanych przez lata, które okazują się być przyczyną wszystkich współczesnych wydarzeń przyprawiających o szybsze bicie serca.
Zaczyna się niewinnie - partner głównej bohaterki nie wraca do domu. Może to wynik mocno zakrapianego wieczoru, może skok w bok. Jednak gdy mężczyzna nie zjawia się na ważnym spotkaniu, bohaterka czuje, że dzieje się coś złego. Prywatne śledztwo Clary odsłania sekrety mężczyzny i ludzi z jego kręgu. Jednocześnie czytelnik zostaje przeniesiony do przeszłości i rodziny, która boryka się z niezwykle trudnym w wychowaniu dzieckiem, przechodzącym w efekcie w wyrachowaną nastolatkę. Co łączy poszczególne postaci i wydarzenia? Gdzie jest Luke i czy jeszcze żyje? Jakie znaczenie dla jego zniknięcia mają problemy przedstawionej w książce rodziny?
"Złe dziecko" to bardzo niepozorna wizualnie książka. Natomiast wnętrze to interesujący majstersztyk, który powinien usatysfakcjonować każdego czytelnika tegoż gatunku. Propozycja Camilli Way to studium zła, zepsucia, braku kompasu moralnego, powielania tych samych błędów przez następne pokolenia, to także konsekwencja błędnych decyzji i prób ignorowania ich skutków. Autorka stosuje satysfakcjonujące, zaskakujące zwroty akcji, cliffhangery sprawiające, że trudno oderwać się od książki oraz nietuzinkowe rozwiązanie zagadki. Najbardziej w całej historii uderza skalany obraz rodziny, rodzicielstwa, zaufania partnerów do siebie naprzeciw nienawiści, która z upływem lat nie mija.
Za takie książki uwielbiam czytanie, bo "Złe dziecko" to historia z rodzaju tych, które bardzo lubię. To nuta niepokoju, dwa na pozór niepowiązane ze sobą zdarzenia, dwie linie czasowe, każda na pozór inna i finał, który wszystko pięknie odsłania. Jest wątek trudnego rodzicielstwa, porwania, tajemnic skrzętnie skrywanych przez lata, które okazują się być przyczyną...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Czas ucieczki" to kontynuacja "Sekretnego domu" z cyklu "Matki rzeszy". Dalsze losy bohaterki, Ruth, która zaślepiona wiarą w swój kraj, we włodarza była skłonna podporządkować swoje życie jedynej, słusznej idei, jaką było oddanie się woli narodu. Niemiecka kobieta przesiąknięta ideałami tradycyjnej rodziny, gdzie rolą kobiety jest trwanie przy mężu oraz rodzenie dzieci, które staną się w przyszłości idealnymi materiałem na kolejnych walczących za kraj. W kontynuacji nadchodzi czas rozliczeń. Niemcy przegrywają, Hitler umiera, a wszyscy ci, którzy ulegli propagandzie albo w końcu przejrzeli na oczy, albo jeszcze żyją mrzonkami o nadrzędnej, wyjątkowej, trudnej do podbicia rasie. Ruth ucieka pozostawiając za sobą marzenia, plany, ale celem jest ocalenie dziecka. "Czas ucieczki" ponownie na wokandę prosi matki, dzieci i nieporównywalną do niczego rodzicielską miłość, nie wspominając o tej tradycyjnej, do partnera, a może żyjącego jeszcze gdzieś męża "z obowiązku"?
Myślę, że "Czas ucieczki" utrzymał zaoferowany w pierwszym tomie poziom. Autorka nadal postaciami kobiet tworzy wyjątkową, wzruszającą historię, gdzie te niesione zawieruchą wojny są rzucane z kąta w kąt. W niestabilnym czasie ucieczki z Lebensborn matki podejmują trudne, czasami niezrozumiałe decyzję, stają przed wyborem ocalenia dzieci kosztem poświęcenia siebie, ale stają również między młotem (naiwna solidarność z owładniętym żądzą władzy Hitlerem) a kowadłem (wkraczające wojska sowieckie). To czas nie tylko ucieczki, to czas trudnych wyborów, analizy i akceptacji tego, że wcześniejsze życie już nie istnieje oraz czas dostosowania się do nowej rzeczywistości.
Jest niezwykle cienka granica pomiędzy romantyzowaniem tamtejszego okresu czasu (wojna, śmierć, bezwzględna nazistowska polityka) a ciekawie przedstawiona obiektywna historia kobiet niezależnie od ich narodowości. Myślę, że autorka podołała tematowi i umiejętnie z tego wybrnęła. Czekam na dalsze losy bohaterów.
"Czas ucieczki" to kontynuacja "Sekretnego domu" z cyklu "Matki rzeszy". Dalsze losy bohaterki, Ruth, która zaślepiona wiarą w swój kraj, we włodarza była skłonna podporządkować swoje życie jedynej, słusznej idei, jaką było oddanie się woli narodu. Niemiecka kobieta przesiąknięta ideałami tradycyjnej rodziny, gdzie rolą kobiety jest trwanie przy mężu oraz rodzenie dzieci,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Przepiękna okładka z motywem roślinnym to tylko jeden z pozytywnych aspektów, który przywiódł mnie do tej książki. Kolejna kwestia to tytułowy zawód. Powstało wiele książek o dawnych akuszerkach, niedyplomowanych położnych, o tych kobietach, które postawiły sobie za cel niesienie pomocy, ulgi, wsparcia kobietom w trakcie porodu.
"Tajemnica położnej" nie traktuje jednak w całości o wspomnianym zawodzie, ale jest punktem wyjściowym dla wszystkich wątków poruszonych w książce. Trzy odrębne historie, trzy różne pokolenia, poszczególni wspólni bohaterowie. Ci, którzy przez lata trzymali głęboko skrywane tajemnice i ci, którzy pragną je odkryć, by zaspokoić ciekawość lub pozyskać tak upragniony od dziesięcioleci spokój ducha. Najbardziej poruszyła mnie historia Tess, położnej wspierającej kobiety, która poświęciła swoją wolność dla innych, kosztem rodziny. Druga odsłona tej historii to przeniesienie w czasie, gdy jednym z głównych bohaterów jest wnuk kobiety, natomiast trzecia odsłona to czasy współczesne, gdzie aż dotąd kolejne pokolenie ciągnie za sobą traumy i sekrety swych rodzin. Wszystko to spaja tajemicza plebania, walka o wpływy, majątek i ojcowskie uznanie, tragiczny wypadek i zaginięcie dwóch dziewczynek w odstępie kilkudziesięciu lat. Co wydarzyło się przed laty z małą Alice? Czy jej matka zazna w końcu spokoju poznając los jedynej córki? Czy można żyć normalnie kryjąc w sobie bolesną tajemnicę?
Poprowadzona trzema różnymi liniami czasowymi historia przypadła mi do gustu. Każde z wydarzeń było interesujące, ale też ukazywało spory poziom poczucia niesprawiedliwości w stosunku do danych bohaterów, który w łatwy sposób mógł udzielić się czytelnikowi. W książce dominują mocne, kobiecie postaci, motyw bezwarunkowej miłości rodzica do dziecka oraz konflikt międzypokoleniowy, ale czuć też rozdźwięk między wpływowymi, majętnymi ludźmi, a tymi pozbawionymi lepszych perspektyw. Nie jest to thriller, a raczej obyczajówka z elementami thrillera, z nutą rodzinnej tajemicy w tle. Niestety jak cała książka jest napisana w fascynującym stylu, tak zakończenie w mojej opinii jest delikatnym niewypałem niepasującym do wcześniej zaoferowanego dobrego poziomu, jaki serwowała czytelnikom autorka. Szkoda, ale i tak uważam czas z "Tajemnicą położnej" za udany.
Przepiękna okładka z motywem roślinnym to tylko jeden z pozytywnych aspektów, który przywiódł mnie do tej książki. Kolejna kwestia to tytułowy zawód. Powstało wiele książek o dawnych akuszerkach, niedyplomowanych położnych, o tych kobietach, które postawiły sobie za cel niesienie pomocy, ulgi, wsparcia kobietom w trakcie porodu.
"Tajemnica położnej" nie traktuje jednak w...
"W gąszczu kłamstw" to książka, wobec której miałam sporo oczekiwań. Wynikały one z zapowiedzi, jak i opisu książki. Niestety nie jestem usatysfakcjonowana po tej literackiej przygodzie, a wręcz czuję się zawiedziona.
Autorka na świeczniku kładzie motyw przyjaźni z dzieciństwa, której nieodłącznym elementem staje się tajemnica z przeszłości. Obecnie dorosłe dziś bohaterki, których drogi ponownie się przecinają, to kobiety skrajnie różne. Każda prowadzi inne życie, jedne mniej drugie bardziej udane. Każda z współczesnych dziś kobiet dźwiga jednak na swoich barkach sekret, który sprawił, że wiele lat temu skazano człowieka, a jednocześnie trzymany w tajemnicy dyktował drogę, jaką miała iść poczególna z postaci. Jakie sekrety miały nastoletnie dziewczyny? Czy skazano właściwego człowieka? Jak silna jest dziecięca przyjaźń? Czy równie łatwo jest przedkładać dziecięce przywiązanie na relacje dorosłych obecnie bohaterek? Oraz ile trupów w szafie kryje jeszcze autorka?
Odpowiedzi na te pytania z ochotą pragnie udzielić Marshall. Klimat mrocznego, wilgotnego lasu jest skutecznym do wywoływania atmosfery niepokoju tłem dla wydarzeń z przeszłości i obecnie. Jednak książka niepozbawiona jest wad. W moim odczuciu autorka postawiła na dość specyficzną, niebudzącą sympatii bohaterkę, z której emocjami trudno się utożsamić. Pewne schematy i plottwisty są dość przewidywalne dla dobrze znającego gatunek czytelnika. Można odczuć atmosferę niepokoju, ale brakło tu mocniejszych emocji, tąpnięcia, którego tak upatruję w thrillerach. Pierwsza połowa książki jest przegadana, wprowadzenie w arkana sprawy zajmuje autorce za dużo czasu, a czytelnik może lekko się niecierpliwić oczekując mocniejszych wrażeń. Książkę czyta się bardzo opornie ze względu na specyficzne opisy, skomplikowane, podniosłe metafory, jak i męczą zbyt filozoficzne wycieczki personalne w umysł poszczególnych postaci. Autorka niestety studzi emocje skupiając się na wątkach psychologicznych (pisząc innym doborem słów ten sam wątek), zamiast dodać pikanterii kluczowym wydarzeniom. Zakończenie rzeczywiście nieco może zaskakiwać, ale to niestety za mało by dźwignąć tę książkę.
"W gąszczu kłamstw" to książka, wobec której miałam sporo oczekiwań. Wynikały one z zapowiedzi, jak i opisu książki. Niestety nie jestem usatysfakcjonowana po tej literackiej przygodzie, a wręcz czuję się zawiedziona.
Autorka na świeczniku kładzie motyw przyjaźni z dzieciństwa, której nieodłącznym elementem staje się tajemnica z przeszłości. Obecnie dorosłe dziś bohaterki,...
Wojciech Chmielarz kolejną swoją książką utwierdził mnie w przekonaniu, że pozostaje niezmiernie w czołówce moich ulubionych polskich autorów. Co to była za przyjemna literacka uczta, smaczna, strawna, przepyszna, sycąca, choć książek autora mi nigdy dość. Może jestem nieco ekscentrycznym, wybiórczym czytelnikiem, ale szczerze mówiąc bardzo lubię ukłon Chmielarza w kierunku thrillerów. Fakt, jest tu śledztwo, jest zbrodnia, jest postać policjantki, ale "Zbędni" nie jest rasowym kryminałem. Ponieważ odnosi się do ludzi, ich namacalnych problemów, problemów rodzinnych, małżeńskich, skupia się na przywarach ludzkich, a autor jak nikt inny potrafi skomponować powieściowy utwór, w którym idealnie wychodzi mu naturalne przedstawienie postaci, jakby to był nasz sąsiad z podwórka. Mam wrażenie, że Chmielarz ma świetną umiejętność obserwacji ludzi, a później idealnego odzwierciedlenia ich charakteru na kartach swoich fikcyjnych powieści. Operuje słowem prosto, idealnie szczędząc zbędnych detali czytelnikowi, skupia się na istotnych kwestiach i nie wprowadza czytelnika w stan uśpienia, a skrupulatnie dąży do celu coraz bardziej intrygując zagadką, jednocześnie rozwarstwienie wątków jest tak duże i wyważone, by nie popaść w przekombinowanie, iż czytelnik nieustannie zastanawia się, jak autor chce z tego wybrnąć, a wychodzi mu to bardzo dobrze, co można potwierdzić czytając zgrabnie poprowadzone zakończenie.
Atmosferę jesiennych Karkonoszy nawiedza seria zdarzeń, jedne głośne, inne nie wychodzą poza cztery ściany domu czy poza parcelę pola kempingowego. Wszystkie natomiast idealnie łączą się na końcu, choć czytelnik przez niemal całą książkę zastanawia się, w jaki sposób są ze sobą sprzężone. Lokalny pijaczek doprowadza do wypadku, gdzie kolejno zaciera po nim ślady; ginie kilkumiesięczne niemowlę, o którego poszukiwaniach huczy cała Polska, a lokalna policja robi wszystko, by je odnaleźć; pewien hotel jest na skraju bankructwa, natomiast jego właścicielka ma dość ekscentryczną wizję rodziny; na okolicznym kempingu mieszka (mimo że sezon turystyczny już dawno dobiegł końca) przejezdny lokator z Belgii. Spoiwem wszystkich wydarzeń zdaje się być policjantka Maria Szulej i ta kobieca postać, choć nie gra pierwszych skrzypiec (w sumie trudno ustalić, kto je gra, ponieważ każdy bohater jest równo "dopuszczony do głosu") pasuje do wydarzeń idealnie.
Co tu dużo pisać, książka wciągnęła mnie bez reszty, idealnie wkomponowała się w moje literackie potrzeby i oczekiwania. "Zbędni" to bardzo naturalnie wypadająca historia, w której można odnieść wrażenie, jakby miała wydarzyć się w rzeczywistości. Wspominałam o tym wyżej i nadmienię jeszcze raz, że uwielbiam tę odsłonę Chmielarza, w której oddaje tak realistycznie codzienne życie ludzi w ich naturalnym (domowym czy zawodowym) środowisku. To szczególnie pozwala utożsamić się z troskami bohaterów, postawić się w pozycji zaciekawionego obserwatora, który przygląda się kumulującym wydarzeniom.
Jestem na tak i czekam z niecierpliwością na następną odsłonę talentu autora.
Wojciech Chmielarz kolejną swoją książką utwierdził mnie w przekonaniu, że pozostaje niezmiernie w czołówce moich ulubionych polskich autorów. Co to była za przyjemna literacka uczta, smaczna, strawna, przepyszna, sycąca, choć książek autora mi nigdy dość. Może jestem nieco ekscentrycznym, wybiórczym czytelnikiem, ale szczerze mówiąc bardzo lubię ukłon Chmielarza w kierunku...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to