-
Artykuły10 gorących książkowych premier tego tygodnia. Co warto przeczytać?LubimyCzytać1
-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać392
Biblioteczka
2024-05-19
2024-05-19
2024-05-18
Polubiłam uniwersum Kosiarzy i dla mnie był to miły dodatek, powrót do tego świata. Nie rozumiem marudzenia, że książka "niepotrzebna" -norma zresztą w przypadku takich pozycji. Forma opowiadań z góry sugeruje, że nie jest to bezpośrednia kontynuacja, czy pełne rozwinięcie trylogii. Jeśli więc ktoś nie lubi takich form - nie musi czytać i wtedy może powiedzieć "niepotrzebnie czytał*m", a nie że książka "niepotrzebna".
Polubiłam uniwersum Kosiarzy i dla mnie był to miły dodatek, powrót do tego świata. Nie rozumiem marudzenia, że książka "niepotrzebna" -norma zresztą w przypadku takich pozycji. Forma opowiadań z góry sugeruje, że nie jest to bezpośrednia kontynuacja, czy pełne rozwinięcie trylogii. Jeśli więc ktoś nie lubi takich form - nie musi czytać i wtedy może powiedzieć...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-17
2024-05-15
Współczesny mainstream mówi nam: depresja, CHAD i inne zaburzenia psychiczne to poważne i realne problemy zdrowotne, których nie można bagatelizować, stygmatyzować, czy przyklejać chorym łatkę “słabeuszy”. To samo tyczy się innych zaburzeń, nazywanych neuroróżnorodnością (autyzm, ADHD, wysokowrażliwość). Leczmy - a mamy już ku temu bardzo skuteczne środki! Ten sam mainstream alarmuje: mamy do czynienia z epidemią chorób psychicznych, i to nie tylko wśród dorosłych, ale i wśród młodzieży, a nawet dzieci. Jakie są jej przyczyny?
Można oczywiście, powołując się na historię medycyny, dywagować, iż kiedyś odium społeczne dot. chorób psychicznych było tak duże, że ludzie do tych chorób się nie przyznawali, i ich nie leczyli. Ci naprawdę ciężko chorzy lądowali w szpitalach, gdzie przeważnie pozostawali do końca życia. Nie było lekarstw. Dziś mamy lepszych specjalistów i skuteczne sposoby terapii, także w warunkach domowych. Czyli: teraz się o wiele więcej diagnozuje. Diagnozuje się też więcej, gdyż poszerzone zostały kryteria diagnostyczne, czego najlepszym przykładem jest ADHD. Kiedyś nie było czegoś takiego, jak ADHD - były niesforne, żywe dzieci. I znów można powiedzieć: ale to dobrze, gdyż dzięki temu więcej osób znajdzie pomoc, a kiedyś byli oni zostawieni samym sobie. To również jest klasyczna, mainstreamowa narracja. Problem w tym, że skala wzrostu zachorowań jest zbyt duża, by powyższe czynniki ją kompleksowo tłumaczyły.
Niedawno oficjalnie posypała się serotoninowa teoria depresji - szum zrobił się wokół artykułu brytyjskiej naukowczyni Joanny Moncrieff na ten temat. "To nic nowego", żaden przełom - odezwali się naukowcy. Naprawdę? Skoro było to wiadomo od dawna, to czemu artykuł Moncrieff wywołał taką burzę? Może wiedzieli wtajemniczeni, ale nie szerokie gremium zainteresowanych? czyli lekarze dobrze wiedzieli, że cała ta biomedyczna teoria chorób psychicznych to zamki postawione na piasku, ale leczą nadal według niej? Obecnie mówi się o tym, że depresja to wynik współdziałania uwarunkowań genetycznych, fizycznego stanu organizmu i stresujących wydarzeń życiowych. Aha - czyli nie wiemy, skąd się bierze, a w każdym razie nie powoduje jej jeden, konkretny czynnik. I tak samo rzecz się ma z innymi zaburzeniami psychicznymi. Mimo to teoria o “zaburzeniach równowagi chemicznej w mózgu” nadal jest powszechna - wystarczy przejrzeć internet. I mimo to nadal stosuje się leki SSRI.
Ok, to skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Skoro mamy takie skuteczne metody leczenia chorób psychicznych, to dlaczego chorych nie ubywa, a przybywa i to w zastraszającym tempie? Whitaker opowiada o amerykańskim przemyśle farmaceutycznym, badaniach zamiecionych pod dywan, skutkach zażywania leków psychotropowych oraz o produkcji chorych. Nic w sumie zaskakującego.
Przypomnieć wypada, iż Whithaker odnosi się praktycznie wyłącznie do sytuacji w Stanach Zjednoczonych, ale przecież sami widzimy, iż trend ten rozlewa się na wszystkie rozwinięte kraje, w tym Polskę. I jakkolwiek na pierwszy rzut oka zakrawa to na kolejną spiskową teorię dziejów, to rzeczowa argumentacja autora, poparta wynikami wieloma badań, a także opiniami psychiatrów sprawia, że przestajemy się lekceważąco uśmiechać. Ta książka była kontrowersyjna 14 lat temu, kiedy wydano ją po raz pierwszy, i pewnie wiele osób uznało ją za “niebezpieczną”, bo głoszącą herezję sprzeczną z mainstreamowym podejściem. Tylko że w ciągu tych lat pojawiły się kolejne badania, potwierdzające to, co opisuje autor. Nie chodzi więc o to, by teraz nawoływać do nieleczenia chorób psychicznych, tylko o to, że w psychofarmakoterapii odpowiednia byłaby daleko idąca ostrożność, gdy tymczasem psychiatrzy zapisują tabsy jak cukierki i po kampanii "oswajania" z problematyką chorób psychicznych nawołują do kolejnej kampanii edukacyjnej nt. metod leczenia stosowanych w psychiatrii.
Przeczytajcie sami, by sprawdzić, czy argumentacja Whitakera was przekona.
Współczesny mainstream mówi nam: depresja, CHAD i inne zaburzenia psychiczne to poważne i realne problemy zdrowotne, których nie można bagatelizować, stygmatyzować, czy przyklejać chorym łatkę “słabeuszy”. To samo tyczy się innych zaburzeń, nazywanych neuroróżnorodnością (autyzm, ADHD, wysokowrażliwość). Leczmy - a mamy już ku temu bardzo skuteczne środki! Ten sam...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-14
Jeśli jeden z czołowych apologetów Kościoła, katolik i konserwatysta (były już) przyznaje, że “jest źle”, to znaczy, że naprawdę “jest źle”. Dlatego też chciałam tę książkę przeczytać - by dowiedzieć się, jak to wygląda z tego punktu widzenia… Autor analizuje m.in. przyczyny laicyzacji - przy czym o ile Terlikowski zastanawia się, czemu ona u nas występuje - ja z kolei zadaję sobie pytanie “czemu tak wolno”. Jak się okazuje ten trend dopiero się u nas rozpędza, w miarę jak starsze pokolenia, pamiętające jeszcze PRL i JPII zastępowane są młodymi, wychowanymi w zupełnie innej rzeczywistości. I przez rodziców wcale nie dających im dobrego przykładu jeśli chodzi o religijność.
Polski Kościół sam sobie na to zapracował. Zawsze też był przekonany, że my to jesteśmy inni, niż Europa i że jesteśmy tym ostatnim bastionem, ostoją tradycji i będziemy ewangelizować europejskich ateuszy…Teraz natomiast kurczowo trzyma się z góry upatrzonych pozycji i coraz bardziej odstaje od tego, co się dzieje w realnym świecie. Włączając w to nauczanie aktualnego papieża. I Terlikowski bardzo trafnie to diagnozuje.
Terlikowski przyznaje, że i do niego ta prawda dotarła późno - i z oporami. Ale dotarła. Szanuję takich ludzi - potrafiących zmienić zdanie, kiedy zmieniają się fakty. Potrafią spojrzeć obiektywnie i widzieć rzeczywistość taką, jaka ona jest (a nie jaką chciałoby się, by była). Nawet jeśli oznacza to przyznanie się do porażki. A nie negować fakty i kurczowo trzymać się błędnych tez, choćby się waliło i paliło. Oczywiście ci, którzy zachowują się tak, jak w ostatnim zdaniu - postrzegają teraz Terlikowskiego jako odstępcę i zdrajcę. A przecież publicysta nie krytykuje samej religii, tylko Kościół.
Jeśli jeden z czołowych apologetów Kościoła, katolik i konserwatysta (były już) przyznaje, że “jest źle”, to znaczy, że naprawdę “jest źle”. Dlatego też chciałam tę książkę przeczytać - by dowiedzieć się, jak to wygląda z tego punktu widzenia… Autor analizuje m.in. przyczyny laicyzacji - przy czym o ile Terlikowski zastanawia się, czemu ona u nas występuje - ja z kolei...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-14
Mój największy problem z tą powieścią jest taki, że naczytałam się niej w bookmediach złych opinii i to wpłynęło na mój odbiór. Ciągle zastanawiałam się, czemu "Witaj, piękna" zasłużyła na aż taką krytykę (zwłaszcza w kontraście do wielu bardzo entuzjastycznych opinii, w tym znanych osób). Czy to ja czegoś nie widzę? Dlatego jej mankamentów szukałam trochę na siłę. Zła jestem z tego powodu. Oto nauczka, jak bardzo negatywne opinie potrafią skrzywić perspektywę. Bo to nie jest zła powieść - owszem, ma niedociągnięcia, postaci choć ciekawe, to zostały przez autorkę wtłoczone w pewien schemat. Dobrze by jej zrobiło, gdyby podkręcić jej dynamikę. Gdyby więcej się tu działo, a ograniczyć te introspekcje, które w zasadzie w miarę postępu stron dominują treść. Może to wywoływać znużenie i poczucie, że to już jest trochę takie bicie piany. Że za dużo wątków i problemów jak na jedną powieść? No ale takie jest życie - ono też nie czeka, aż sobie poukładamy jeden kłopot, żeby zwalić nam na łeb następny.
Zatem czytałam już współczesne powieści - też zachwalane - a które mnie rozczarowały. A Napolitano raczej zaskoczyła mnie pozytywnie, biorąc pod uwagę, że sięgnęłam po nią z opinią, że to nie jest literatura najwyższych lotów.
Mój największy problem z tą powieścią jest taki, że naczytałam się niej w bookmediach złych opinii i to wpłynęło na mój odbiór. Ciągle zastanawiałam się, czemu "Witaj, piękna" zasłużyła na aż taką krytykę (zwłaszcza w kontraście do wielu bardzo entuzjastycznych opinii, w tym znanych osób). Czy to ja czegoś nie widzę? Dlatego jej mankamentów szukałam trochę na siłę. Zła...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-10
No nie za bardzo mi ta książka przypadła do gustu. Czas wolny - jeśli założymy, że wszyscy mieszkańcy PRL-owskiej Polski to byli mieszkańcy miast, ekstrawertycy i tzw. masy robotnicze. Jak dzieciństwo, to tylko na trzepaku, pod blokiem. Jakby wszyscy mieszkali w blokach. Poza tym czytając to, odnosi się wrażenie, że wszystko było zorganizowane i koniecznie w grupie, a Polacy nie spędzali czasu wolnego samodzielnie: pochody, czyny społeczne, konkursy, wczasy zorganizowane, kaowcy, kolonie, domy kultury, nawet autostop był ujęty w karby jakiejś struktury. Tak, te rzeczy faktycznie miały miejsce, ale ten obraz to pewnie tylko jakaś część prawdy. Dlaczego, jeśli mowa jest np. o wyjeździe w góry, to czytamy o imprezach na Krupówkach, a nic o tym, że jednak ludzie wędrowali po tych górach (i po górskich schroniskach)? Może camping? - ale tu też ludzie siedzieli sobie na głowie, jak wynika z książki. Kino, teatr, czytanie książek w tej pozycji nie istnieją (być może dlatego, że nie były to rozrywki masowe). Ale przecież czytelnictwo w PRl-u miało się całkiem nieźle.
Autor deklaruje, że opiera się "raczej na osobistych przeżyciach i wspomnieniach moich i moich rozmówców", ale ja tego w ogóle nie widziałam w tej narracji. Zabrakło mi tu bardziej indywidualnej perspektywy, anegdot, wspomnień, ciekawych opowieści. Autor bardziej powołuje się na jakieś oficjalne źródła, dane, rozpisuje się o jakichś komitetach, organizacjach - mocno to jest formalne, przypomina raczej jakiś nudny raport, a nie reportaż na ciekawy przecież temat (a dla mnie, nie lubiącej zbiorowych form i tłumów - brzmiało to mocno odstręczająco). Być może owe osobiste przeżycia bardziej zdecydowały o doborze tematów - j.w. - raczej dyskoteki, niż czytanie książek, albo opowiadanie o przyczepach kempingowych, a nie np. o szydełkowaniu. Brakuje też szerszego nakreślenia tła społeczno-obyczajowego. O PRL-u wszyscy wiemy, że było biednie i ponuro, ale jednak ludzie radzili sobie jak mogli - o czym świadczy m.in. ta książka. Nie świadczy to bynajmniej o tym, że "dawniej to było lepiej". Książka nie wyjaśnia czemu pewne rzeczy wyglądały tak, jak wyglądały - a jeśli już to te kwestie pojawiają się ledwie szczątkowo. Np. dopiero pod koniec pojawia się jakaś refleksja, że kobiety to de facto czasu wolnego nie miały, bo tyrały na dwóch etatach, a kilka godzin życia codziennie zajmowało im stanie w kolejkach (przypuszczam, że dla mężczyzny jest to kwestia marginalna). Tak samo nie wspomniano o ludziach na wsi - pewnie nie ma o czym wspominać, bo oni też wolnego od roboty nie mieli (a jak mieli, to spędzali go "na ławeczce"). Dzieci latające po podwórkach samopas, bo rodzice nie mieli dla nich ani czasu, ani się nimi de facto nie interesowali? W innym miejscu znowu autor konkluduje, że wielu ludzi po prostu się nudziło, bo nie umieli odpoczywać. Ale dlaczego? No nie jest to żadna nowina, dziś też nie umiemy odpoczywać, ale zgoła z innych powodów, niż były w PRL. Przyznaję, że mocno zawsze boli mnie takie podchodzenie do sprawy: "nie ma co robić, w tv nic nie ma, deszcz pada, nudzi mi się..." Ale książki do ręki nie weźmiesz, co? Mnie się nigdy nie nudziło, bo zawsze miałam co czytać - no, ale czytanie to też nawyk.
Przyznam, że kiedy wzięłam tę książkę do reki, też się ucieszyłam: "o będzie fajnie, powrót do czasów dzieciństwa". Ale nie, niewiele tu dla siebie znalazłam. Zastanawiam się więc, dla kogo jest ta pozycja? Starsze pokolenia, te które jeszcze pamiętają PRL, mogą potraktować ją wspomnieniowo, ale też mogą się w niej kompletnie nie odnaleźć - jak ja. Będzie to raczej podróż w przeszłość pod hasłem, że "dawne, wcale nie tak dobre czasy". Obrazek, jaki kreśli Przylipiak na pewno nie jest polukrowany i zromantyzowany. Młodsi z kolei powinni czytać ją ku nauce, jak dobrze dziś mają, ale też, że człowiek może żyć bez internetu, telefonu komórkowego, czy streamingu. Jednak obawiam się, że i jedni i drudzy zanudzą się tą lekturą. Trochę tę książkę ratują zdjęcia, które stanowią chyba połowę jej objętości.
Faktycznie, jak słusznie powiedział Jan Himilsbach: "Życie jest piękne. Niestety trzeba umieć z niego korzystać".
No nie za bardzo mi ta książka przypadła do gustu. Czas wolny - jeśli założymy, że wszyscy mieszkańcy PRL-owskiej Polski to byli mieszkańcy miast, ekstrawertycy i tzw. masy robotnicze. Jak dzieciństwo, to tylko na trzepaku, pod blokiem. Jakby wszyscy mieszkali w blokach. Poza tym czytając to, odnosi się wrażenie, że wszystko było zorganizowane i koniecznie w grupie, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-09
Przyznaję, że bardzo ciekawa powieść. Niby fantastyka, a tak mocno zakorzeniona w rzeczywistości, m.in. przez fizykę, która tu rządzi. Może to być ciut meczące, bo tej fizyki jest dużo, może nawet za dużo - i to łącznie z fizyką kwantową. Ale totalnie rozwaliło mnie zakończenie, które było dla mnie niczym tragifarsa. Bardzo jestem ciekawa, co będzie w kolejnych częściach.
Przyznaję, że bardzo ciekawa powieść. Niby fantastyka, a tak mocno zakorzeniona w rzeczywistości, m.in. przez fizykę, która tu rządzi. Może to być ciut meczące, bo tej fizyki jest dużo, może nawet za dużo - i to łącznie z fizyką kwantową. Ale totalnie rozwaliło mnie zakończenie, które było dla mnie niczym tragifarsa. Bardzo jestem ciekawa, co będzie w kolejnych częściach.
Pokaż mimo to2024-05-08
Trochę "siadła" chyba ta trzecia część. Tzn. cały czas dobrze się czyta, dużo się dzieje, ale pomysł na rozwiązanie tej całej intrygi jakoś tak... nie do końca mi zagrał.
Trochę "siadła" chyba ta trzecia część. Tzn. cały czas dobrze się czyta, dużo się dzieje, ale pomysł na rozwiązanie tej całej intrygi jakoś tak... nie do końca mi zagrał.
Pokaż mimo to2024-05-04
Nie podobała mi się. Książkę czyta się tak szybko, że przeczytałam ją w jeden wieczór, ale o czym to w zasadzie jest? Brak tu fabuły, bicie piany, histeryczne zachowanie bohaterki, a najgorsze to podważenie wszystkiego, co autorka napisała w Zabić drozda, który jest przecież pozycją już kultową i klasyczną. Końcówka była dla mnie mało zrozumiała, a przesłanie z niej płynące - nader mętne.
Nie podobała mi się. Książkę czyta się tak szybko, że przeczytałam ją w jeden wieczór, ale o czym to w zasadzie jest? Brak tu fabuły, bicie piany, histeryczne zachowanie bohaterki, a najgorsze to podważenie wszystkiego, co autorka napisała w Zabić drozda, który jest przecież pozycją już kultową i klasyczną. Końcówka była dla mnie mało zrozumiała, a przesłanie z niej płynące...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-05
Ta książka jest w dużej mierze historią kolonializmu, imperializmu i kapitalizmu. A ta uczy, że oparte były one głównie na przemocy, chciwości, grabieży i wyzysku. Na podboje do dalekich krain wysyłano często najgorszy element (poza misjonarzami naturalnie), nie oglądający się na moralność. Ta ostatnia z kolei była - w wypaczonej wersji - stosowana przez fanatycznych duchownych, nawracających kijem, a nie marchewką. Nie ma złudzeń co do tego, że podbite kraje podbito nie dlatego, że ich mieszkańcy byli mniej lotni (choć zapewne byli mniej zaawansowani technicznie), czy dlatego, że byli “barbarzyńcami”.
Landes prezentuje tu dość klasyczny punkt widzenia, na tytułowe pytanie odpowiadając zasadniczo: bez pracy nie ma kołaczy. A bogactwo idzie w parze z postępem, nauką i technologią. Uczony mocno podkreśla rolę czynników kulturowych i systemu wartości w rozwoju gospodarczym danych państw, którym - jak sam pisze - ekonomiści nie poświęcają uwagi, gdyż nie da się ich zmierzyć. Landes w tym wszystkim stara się zachować zdrowy rozsądek i obiektywizm. Nie ma co szafować europocentryzmem - może nam się nie podobać, że to Europa podbiła świat - ale tak było i nie ma co temu zaprzeczać. A to, że temu nie zaprzeczamy - nie znaczy, że pochwalamy. Też Landes nie zaprzecza, ale punktuje wszystkie zbrodnie kolonizatorów Zarazem gani indolencję państw postkolonialnych. Odpiera też te zarzuty antyeuropocentrystów, wyśmiewa de facto polityczną poprawność i wszelkiego rodzaju fikołki intelektualne, jak zaprzeczanie faktom i tworzenie niczym nie popartych alternatywnych teorii czy kulturowe przywłaszczenie. Do klasycznego ujęcia należy również pochwała kapitalizmu - jako jedynego w zasadzie systemu, który może generować zyski i bogactwo (aczkolwiek lepiej, by ując go w jakieś karby, co jest rolą państwa), a ciągłe dążenie do czegoś więcej nie podlega w zasadzie żadnym negocjacjom.
Trzeba przyznać, że Landes kupił mnie stylem - autor stawia na wartką narrację, nie przypominającą w niczym suchego, akademickiego wywodu. Wyjątkowo mało tu dat i suchych faktów, autor oferuje syntezę, a nie analizę, dokładając do danych perspektywę psychologiczną i socjologiczną. Byłam tym stylem zachwycona - przynajmniej na początku książki. Potem to wszystko siadło - pojawiła się rewolucja przemysłowa, maszyny, przędzalnie, banki, finanse, ekonomia i zaleciało nudą. Landes zdecydowanie lepiej wypada tam, gdzie pisze o historii, niż o ekonomii. W książce znaleźć można wiele naprawdę interesujących faktów i analiz dotyczących kultury oraz obyczajowości różnych narodów z całego świata (nie tylko państwa europejskie, ale i Chiny, Indie, Japonia, państwa arabskie). Możnaby się co prawda zastanawiać, czy te analizy kulturowe nie są za bardzo stereotypowe, ale skoro stereotyp dobrze wpasowuje się w teorię, to może jest w nim ziarno prawdy?
Pozycja nie zawiera żadnych prognoz na przyszłość, ale można się nad nimi zastanowić, skoro jesteśmy już wzbogaceni o konkretną wiedzę o tym, jak to było w przeszłości (i jak zmienił się świat przez te 20 lat, jakie minęły od wydania książki). Np. czy państwa arabskie podzielą los Hiszpanii, która przejadła swoje bogactwa?
Ta książka jest w dużej mierze historią kolonializmu, imperializmu i kapitalizmu. A ta uczy, że oparte były one głównie na przemocy, chciwości, grabieży i wyzysku. Na podboje do dalekich krain wysyłano często najgorszy element (poza misjonarzami naturalnie), nie oglądający się na moralność. Ta ostatnia z kolei była - w wypaczonej wersji - stosowana przez fanatycznych...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-01
Tak, racja byłby z tego film na Hallmarku, autorka chyba bardzo chciała wzruszyć czytelniczki tą historią, ale w moim przypadku niespecjalnie to wyszło. Tak, tytuł jest adekwatny, gdyż bohaterka płynie z prądem, przypominając momentami wręcz śniętą rybę. Powieść w moim odczuciu jest smętna, a to jednak nie to samo, co spokojna, czy klimatyczna. Nie ma "pojazdu" do "Gdzie raki śpiewają".
Tak, racja byłby z tego film na Hallmarku, autorka chyba bardzo chciała wzruszyć czytelniczki tą historią, ale w moim przypadku niespecjalnie to wyszło. Tak, tytuł jest adekwatny, gdyż bohaterka płynie z prądem, przypominając momentami wręcz śniętą rybę. Powieść w moim odczuciu jest smętna, a to jednak nie to samo, co spokojna, czy klimatyczna. Nie ma "pojazdu" do...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-30
Dlaczego nie było wielkich artystek? Z tego samego powodu, dla którego nie było wielkich polityczek, przywódczyń, wynalazczyń, podrózniczek, przedsiębiorczyń, itp. Odpowiedź na to pytanie jest dla mnie dość oczywista i powinna taka być dla każdego kto zna historię ludzkości i wie, jak były traktowane kobiety na przestrzeni dziejów. Kobieta miała siedzieć w domu i zajmować się dziećmi, a nie "głupotami". Już chyba nawet władczynią/królową było łatwiej zostać, niż realizować się w jakimś zawodzie - gdyż władza i tytuły są dziedziczne i trudno to podważać (aczkolwiek i z tym mężczyźni sobie poradzili, wymyślając np. prawo salickie). W takich okolicznościach, zastanawiam się, czy gdyby nawet kobiecie udało się zostać artystką i stworzyć coś "wielkiego", to czy to dzieło zostałoby uznane za "wielkie" przez przesiąkniętych stereotypami i mizoginizmem mężczyzn? Odpowiedzcie sobie sami.
Linda Nochlin wyłuszcza to w zwięzły, acz treściwy sposób, a jednak dla mnie to było ciut za mało.
Dlaczego nie było wielkich artystek? Z tego samego powodu, dla którego nie było wielkich polityczek, przywódczyń, wynalazczyń, podrózniczek, przedsiębiorczyń, itp. Odpowiedź na to pytanie jest dla mnie dość oczywista i powinna taka być dla każdego kto zna historię ludzkości i wie, jak były traktowane kobiety na przestrzeni dziejów. Kobieta miała siedzieć w domu i zajmować...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-30
Bardziej interesująca, jeśli chodzi o treści "okołomedyczne", w tym podejście do etyki, eksperymentowania na ludziach, itp. - i to jeszcze nie tak dawno, bo 50 lat temu. Natomiast historia potomków Henrietty, czy ich relacji z autorką - już niespecjalnie mnie ciekawiła.
Bardziej interesująca, jeśli chodzi o treści "okołomedyczne", w tym podejście do etyki, eksperymentowania na ludziach, itp. - i to jeszcze nie tak dawno, bo 50 lat temu. Natomiast historia potomków Henrietty, czy ich relacji z autorką - już niespecjalnie mnie ciekawiła.
Pokaż mimo to2024-04-29
Genialna powieść graficzna o powstaniu bomby atomowej. Kreska realistyczna, precyzyjna, ale też pełna rozmachu - obrazy zawarte w tej książce są takie, że nie mogłam oderwać od nich oczu.
Całość jest bardzo poruszająca i pouczająca zarazem. Autorzy poruszają w tej opowieści nie tylko kwestię celowości zrzucenia bomby na Japonię, ale także kwestię etyki, moralności i odpowiedzialności naukowców, opracowujących zabójcze technologie. Niech każdy oceni to sam, we własnym sumieniu.
Genialna powieść graficzna o powstaniu bomby atomowej. Kreska realistyczna, precyzyjna, ale też pełna rozmachu - obrazy zawarte w tej książce są takie, że nie mogłam oderwać od nich oczu.
Całość jest bardzo poruszająca i pouczająca zarazem. Autorzy poruszają w tej opowieści nie tylko kwestię celowości zrzucenia bomby na Japonię, ale także kwestię etyki, moralności i...
2024-04-27
Najpierw był barter, potem ludzie wynaleźli pieniądze - monety, potem monety zostały zastąpione przez banknoty, a w końcu pieniądz wirtualny... No, tyle że to nieprawda.
Genialna książka podważająca powszechnie funkcjonujące mity i półprawdy na temat ekonomii, roli pieniądza, a także kapitalizmu, uważanego przez wielu za system "najlepszy z możliwych". Uwielbiam ludzi, którzy nie boją się iść pod prąd i przypominają nam, że to MY kształtujemy naszą rzeczywistość, a wszystko, co nie jest prawem fizyki, a kiedyś wymyślił człowiek - można zmienić.
Najpierw był barter, potem ludzie wynaleźli pieniądze - monety, potem monety zostały zastąpione przez banknoty, a w końcu pieniądz wirtualny... No, tyle że to nieprawda.
Genialna książka podważająca powszechnie funkcjonujące mity i półprawdy na temat ekonomii, roli pieniądza, a także kapitalizmu, uważanego przez wielu za system "najlepszy z możliwych". Uwielbiam ludzi,...
2024-04-22
Biografia niewątpliwie wyczerpująca, acz bardziej w kwestii życia zawodowego Wintour, niż całokształtu. W istocie, o ile początek wciąga, to potem robi się coraz nudniej, gdyż tekst to tyle biografia naczelnej, co Vogue'a i Conde Nast. Za mało mi tu było ducha mody, za dużo kwestii biznesowych, związanych z prowadzeniem wydawnictwa. In plus na pewno - i jako powód tak długiego trwania na swoim stanowisku - jest godna podziwu umiejętność dostosowywania się do zmian, zgodnych z duchem czasu. Natomiast autorce chyba nie udało się przeniknąć tajemnicy osobowości i charyzmy Wintour, w tym na przykład zdolności do gwałtownego ucinania relacji, nawet długoletnich...
Biografia niewątpliwie wyczerpująca, acz bardziej w kwestii życia zawodowego Wintour, niż całokształtu. W istocie, o ile początek wciąga, to potem robi się coraz nudniej, gdyż tekst to tyle biografia naczelnej, co Vogue'a i Conde Nast. Za mało mi tu było ducha mody, za dużo kwestii biznesowych, związanych z prowadzeniem wydawnictwa. In plus na pewno - i jako powód tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-19
Z tych dwóch powieści bardziej interesowało mnie Olśnienie, ale zacznijmy od Genesis. Koncept jest bardzo daleko idący, futurystyczny, opowiadający o życiu w dalekiej przyszłości w świecie (wszechświecie) kontrolowanym przez sztuczną inteligencję. Dla mnie to było zbyt dziwne (i też trudne z technicznego punktu widzenia), choć wywody na temat sztucznej inteligencji - interesujące. Widać, że tę książkę od Olśnienia dzieli 50 lat - i że w XXI wieku już było jasne, że przyszłość nie tkwi w zwiększaniu mocy naszego własnego umysłu, ale w rozwijaniu sztucznej inteligencji. Oceniłabym na 6/10.
Jeśli chodzi o Olśnienie, to bardzo intrygujący pomysł, ale sposób, w jaki autor go rozwinął - zupełnie nie przekonuje. Ludzie zachowują się tu bowiem, jakby postradali rozum, a nie jakby im go przybyło. Poza tym autor nie był w stanie przedstawić wizji tego świata po "olśnieniu" - bardzo dużo tu jest teoretyzowania, natomiast nie widać kompletnie jakie odzwierciedlenie w życiu ludzi ma ta zmiana. Naukowcy coś tam kombinują, po to, żeby polecieć w kosmos, ale poza tym, wydaje się, że niewiele się zmieniło. A przecież powinno: w relacjach społecznych, sprawowaniu władzy, tym jak ludzie pracują i jak "działa świat". Autor ciągle powtarza, że ludzie i tak pozostaną sobą, bo przecież nie zmienił im się charakter... tak, ale inteligencja ma wpływ na to, jak ten charakter wykorzystujemy, jak panujemy nad emocjami, itp. Wydaje mi się, że autor nie potrafił sobie tego wyobrazić, no bo ... niemożliwe jest wyobrazić sobie mając IQ powiedzmy 120, co by było, gdybyśmy mieli je na poziomie 300 ;) Efekt tego wszystkiego jest dalece rozczarowujący. Zwraca negatywnie uwagę stereotypowe potraktowanie postaci kobiecych - jako ledwie dodatku do mężczyzn - no ale trzeba brać poprawkę, że Olśnienie zostało napisane w 1954 roku, a tak wtedy wyglądały relacje damsko-męskie. Oceniłabym na 4/10, a nawet 3/10.
Obydwie powieści łączy kilka cech: to mnogość bohaterów i szybko zmieniające się wątki, czasem zdające się być bardzo słabo ze sobą powiązane. Tak mocne poszatkowanie treści, sprawia, że bardzo trudno śledzić tok wydarzeń i powiązać je w całość. Poza tym przy lekturze nie towarzyszyły mi żadne emocje, a z zakończenia tych powieści nie płyną dla mnie absolutnie żadne konkluzje.
Z tych dwóch powieści bardziej interesowało mnie Olśnienie, ale zacznijmy od Genesis. Koncept jest bardzo daleko idący, futurystyczny, opowiadający o życiu w dalekiej przyszłości w świecie (wszechświecie) kontrolowanym przez sztuczną inteligencję. Dla mnie to było zbyt dziwne (i też trudne z technicznego punktu widzenia), choć wywody na temat sztucznej inteligencji -...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-19
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jesteśmy szowinistami gatunkowymi i ta teza jest dla mnie zupełnie intuicyjna - nie ma żadnej innej przyczyny dla której tak beztrosko i bez skrupułów traktujemy inne zwierzęta tak, jak traktujemy. Jaka inna przyczyna mogłaby stać za powszechnie przecież przyjętym poglądem, że dowolna ilość cierpienia zwierzęcia jest zawsze mniej ważna, niż najmniejsza ilość cierpienia człowieka? Trudno nam sobie wyobrazić, w jakim stopniu nasza egzystencja jest od nich uzależniona, gdyż cała nasza cywilizacja w zasadzie oparta jest na ich wyzysku. Branż, w których produkuje się coś ze zwierząt, albo wykorzystuje zwierzęta w jakichś sposób jest naprawdę ogrom. Stąd też trudno byłoby wszystko tak od razu odrzucić. Ale nie robienie niczego i argumenty w obronie tego stanu rzeczy to żałosne wymówki po to, byśmy mogli nadal zwierzęta wykorzystywać dla własnej wygody (Nie słyszałam jeszcze żadnego argumentu 'za", który byłby sensowny, no bo jak można sensownie uzasadnić torturowanie i zabijanie innych żywych istot?).
Zgadzam się zatem z poglądami Singera i nie trzeba mnie było do niczego przekonywać, ale chciałam przeczytać tę "biblię obrońców przyrody". I muszę stwierdzić, że ta książka mnie pokonała w kwestii drastyczności i skali okrucieństw, jakich się dopuszczamy. Autor skupia się tylko na dwóch aspektach - eksperymentach na zwierzętach (często zupełnie bezsensownych) i na przemysłowej hodowli - i już samo to jest straszne, a gdzie jeszcze inne rzeczy... Naprawdę trudno było mi przez to przebrnąć i ktoś może powiedzieć nawet, że opis tych wszystkich praktyk jest może niepotrzebny, ale z drugiej strony, czy same rozważania teoretyczne miałyby taką siłę rażenia? Wątpię. Teraz mięso stanie mi w gardle, jeśli kiedykolwiek jeszcze pomyślę, by zjeść choć kawałek. Ale i tak najbardziej chyba jest mi wstyd za psychologów.
Dodam, że poza ww. rozdziałami o "mięsie" nomen omen, autor zamieszcza kilka rozdziałów natury nawet nie filozoficznej (bo wielkiej filozofii w tym nie ma), ile etycznej. Wszystko jest logiczne, argumenty rozsądne, poparte danymi i po prostu nie widzę tam żadnego punktu, z którym można by się nie zgodzić. 50 lat minęło od pierwszego wydania tej pozycji, a jest ona niestety cały czas aktualna, bo tak mało się zmienia w tej kwestii (dobrze jednak sięgnąć po najnowsze, uaktualnione wydanie, ze wstępem m.in. Harariego). Owszem, coś tam się robi, ale przecież fermy przemysłowe mają się dobrze i zapotrzebowanie na mięso wręcz rośnie. Mimo tego, że nie tylko powoduje to cierpienie zwierząt, ale i realnie zagraża naszej planecie, przyczyniając się do katastrofy klimatycznej.
Nie oceniam, bo to nie jest książka do oceniania, tylko do głębokiego wzięcia sobie do serca.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jesteśmy szowinistami gatunkowymi i ta teza jest dla mnie zupełnie intuicyjna - nie ma żadnej innej przyczyny dla której tak beztrosko i bez skrupułów traktujemy inne zwierzęta tak, jak traktujemy. Jaka inna przyczyna mogłaby stać za powszechnie przecież przyjętym poglądem, że dowolna ilość cierpienia zwierzęcia jest zawsze mniej ważna,...
więcej mniej Pokaż mimo to
To jest książka o stereotypach i o tym, co się dzieje, jeśli ktoś nie potrafi myśleć samodzielnie, a swoje życie układa według utartych schematów i stereotypów właśnie. Tego, co "wszyscy", co "wypada", albo "trzeba". Niestety, tak zachowuje się większość ludzi. Postępuje zupełnie bezrefleksyjnie, powielając po prostu model poprzednich pokoleń i wymaga takiego samego poziomu bezrefleksyjności od innych. A jako, że myślenie jest trudne, więc większość ludzi woli oceniać (innych rzecz jasna, nie siebie). Argumenty stosowane "przeciwko" bezdzietnym wszak też są sztampowe, ciągle te same - i generalnie odpowiedzią na racjonalne argumenty osób bezdzietnych są właśnie stereotypy i argumenty typu "bo tak trzeba". Tu: ciekawe obserwacje na temat tzw. "instynktu macierzyńskiego". Zaskoczyło mnie natomiast twierdzenie rozmówczyń, że łatwiej jest powiedzieć, że się dzieci nie chce, niż że nie może. Wydawało mi się, że jest na odwrót - stwierdzenie, że się "nie może" z większym prawdopodobieństwem zamyka usta wścibskim ludziom, natomiast stwierdzenie "nie chcę" otwiera drzwi do dalszych dociekań, pouczeń i przekonywania, że powinnaś zmienić zdanie.
"Ludzie powinni częściej zastanawiać się nad swoimi decyzjami, a nie nad decyzjami innych".
Jest oczywiste, że rozmówczyni i rozmówcy autorki będą z pewnej "bańki", gdyż w polskim klimacie społecznym, taka decyzja wymaga czegoś więcej, niż płynięcie z prądem rzeki. Zatem wymaga pewnego poziomu wykształcenia, niezależności, tolerancji - o co zdecydowanie łatwiej w dużym mieście, niż na prowincji. Wszystkie wypowiedzi były dla mnie cenne, poza wypowiedzią lekarza - ginekologa, z której niestety wyłania się dziaderstwo (co zresztą było do przewidzenia). Już od samego początku tekst o tym, że "wszystkie wybory trzeba szanować" i że trzeba wypytać o powody - sugeruje, że z kobietą wybierającą bezdzietność jest "coś nie tak". Że jest to jakieś odstępstwo od normy. Czy kobietę, która przychodzi i mówi, że chce zajść w ciążę tez lekarz tak wypytuje o powody? Mottem tej rozmowy jest hasło, "jeszcze się może zmienić". Czemu w ogóle mnie nie dziwi, że podwiązanie jajowodów jest w Polsce nielegalne? Gdyż "kobiecie się może zmienić" i trzeba by to było obwarować milionem dokumentów i klauzul. A w innych krajach, gdzie jest to dostępne - nie trzeba? Kobietom nie można ufać i nie można ufać w to, że potrafią podejmować mądre, przemyślane decyzje, zawsze trzeba nimi kierować...
Jak pisze Rebeka Solnit:
"w gruncie rzeczy takie pytania to wcale nie pytania, lecz asercje wynikłe z przeświadczenia, że jeśli którejś z nas strzeliło do głowy, aby uznać się za jednostkę ludzką i zacząć chodzić własnymi drogami, to na pewno zrobi coś złego (...)"
To jest książka o stereotypach i o tym, co się dzieje, jeśli ktoś nie potrafi myśleć samodzielnie, a swoje życie układa według utartych schematów i stereotypów właśnie. Tego, co "wszyscy", co "wypada", albo "trzeba". Niestety, tak zachowuje się większość ludzi. Postępuje zupełnie bezrefleksyjnie, powielając po prostu model poprzednich pokoleń i wymaga takiego samego poziomu...
więcej Pokaż mimo to