Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Czasami patrzymy na życie innych ludzi i czujemy wewnętrzną frustrację. W głowie pojawiają się słowa: dlaczego mi się nie udało? Dlaczego jestem sama/sam, nie byłam w stanie stworzyć szczęśliwej relacji z partnerem/partnerką? Nie zawsze jednak wiemy, co tak naprawdę kryje ten ładny obrazek, który pokazują nam inni lub który widzimy, zbyt zajęci, by skupić się na rysach, jakie się na nim znajdują. To wszystko sprawia, że kumulują się w nas negatywne uczucia, z którymi nie jest nam łatwo sobie poradzić. Narasta w nas poczucie beznadziei i przekonania, że nigdy nie uda nam się zaznać prawdziwego szczęścia…
W nowej książce Krystyna Mirek stawia przede wszystkim na relacje. Bierze na tapet przeróżne konfiguracje jak: córka-matka, przyjaciółka-przyjaciółka, ze szczególnym wskazaniem na relacje damsko-męskie. Autorka pod woalką subtelnego humoru i pozornie lekkiej historii serwuje swoim czytelnikom życiową opowieść, która pokazuje, jak czasami ciężko nam dostrzec głębię, jak łatwo dajemy się ponieść pierwszemu, często mylnemu, wrażeniu. Wolimy patrzeć na ludzi przez pryzmat pozorów, co nie tylko wywołuje w nas frustrację, jeśli uznamy, iż „mają lepiej”, ale staje się przyczynkiem do popełniania błędów, jeśli źle ocenimy nowo poznaną osobę.
Choć powieść Krystyny Mirek skierowana jest przede wszystkim do kobiet, w jej opowieści pojawiają się także panowie, którzy reprezentują różne typy osobowości i charakteru. Autorka na ich przykładzie zdaje się wskazywać na tzw. czerwone flagi, czyli sygnały ostrzegające przed toksycznym związkiem. Nie zawsze łatwo jest je dostrzec, zwłaszcza jeśli kobieta darzy mężczyznę uczuciem, bowiem mogą przybierać różną formę manipulacji lub kontroli. Bywa, że ujawniają zaburzenie osobowości czy niedojrzałość emocjonalną partnera. Dobry instynkt w tym przypadku może uchronić nas — kobiety przed złamanym sercem i rozczarowaniem. Pytanie tylko, jak ustrzec się przed nieodpowiednią partią? I czy nawet wówczas, kiedy weszliśmy w taki związek, istnieje sposób, by skutecznie się od niego uwolnić?
W „Kiedy Cię spotkałam” Krystyna Mirek pokazuje, że powiedzenie, iż „szczęśliwa matka, to szczęśliwe dziecko” nie jest wyłącznie oklepanym frazesem. Często myślimy, że w codziennym zabieganiu powinnyśmy skupić się przede wszystkim na najbliższych. I nie ma nic złego, jeśli zachowamy w tym podejściu zdrowy rozsądek i złoty środek. Wiele kobiet bowiem myśli, że poświęcając uwagę sobie, pamiętając na co dzień o własnych potrzebach, coś zaniedbuje. Kołaczące się po głowie wyrzuty sumienia, często skutecznie odsuwają je na dalsze miejsce na liście rzeczy ważnych, a czasami i w ogóle je z niej eliminują. Myślę, że to może poniekąd wynikać z utartych społecznie ról, do których jesteśmy niejako przygotowywane od dziecka. Dziewczyna wychowywana jest na dobrą żonę i matkę, w uwspółcześnionej wersji także wzorową pracownicę. Obowiązków przybywa, a od nas oczekuje się, że niczym Wonder Woman poradzimy sobie ze wszystkim, jednocześnie służąc wsparciem, radą i pomocą także innym. Musimy jednak pamiętać, by nie dać się zwariować. My też mamy prawo nie być silne, czuć się zmęczone i smutne. Możemy nie mieć już więcej cierpliwości do biegania w codziennym amoku niczym „chomik w kółku”. My też jesteśmy ważne i to od siebie powinnyśmy zacząć, by móc czuć się w pełni szczęśliwe i spełnione. Warto zatem wprowadzić pewne zmiany, nie od razu w formie rewolucji. Wystarczy małymi krokami dochodzić do tego, czego tak naprawdę pragniemy.

Podsumowując:

„Kiedy Cię spotkałam” to słodko-gorzka, momentami zabawna i urocza, ale niepozbawiona życiowej dawki mądrości powieść dla każdej z nas. Opowieść o zawiedzionych nadziejach, trudnych relacjach, w których czasami brak szczerości; rozczarowaniach, których żadna z nas nie uniknie. Ważne jednak, by mieć oczy szeroko otwarte. I to zarówno po to, by w porę ustrzec się przed koszmarem toksycznego związku, ale także, a może przede wszystkim, by nie przegapić okazji na szczęście, które można spotkać za przysłowiowym zakrętem i to w zupełnie nietypowych okolicznościach. To historia o macierzyństwie, które jest największym wyzwaniem i szczęściem każdej z nas. Nie znaczy to jednak, że mamy się w nim zatracić, bo w codziennym kieracie nigdy nie należy zapominać o zachowaniu równowagi oraz o… sobie. Nasze spełnienie jest równie ważne, jak uśmiech naszego dziecka i z całą pewnością można to pogodzić, musimy tylko w to uwierzyć. Polecam!

Czasami patrzymy na życie innych ludzi i czujemy wewnętrzną frustrację. W głowie pojawiają się słowa: dlaczego mi się nie udało? Dlaczego jestem sama/sam, nie byłam w stanie stworzyć szczęśliwej relacji z partnerem/partnerką? Nie zawsze jednak wiemy, co tak naprawdę kryje ten ładny obrazek, który pokazują nam inni lub który widzimy, zbyt zajęci, by skupić się na rysach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy słuszne jest stwierdzenie, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko? Nawet wtedy, kiedy wszelkie znaki na ziemi i na niebie zdają się świadczyć przeciwko tej teorii? Czy możliwe jest, że uczucie tak silnie łączy dwoje ludzi, że nawet jeśli przewrotny los rzuca im pod nogi kolejne kłody, ich serca będą na wieki bić w jednym rytmie? Także wtedy, kiedy usłyszymy ostatnie uderzenie, to ich wspólna melodia będzie wybrzmiewać nadal…?
Anna Rybakiewicz oddaje w ręce czytelników kolejną poruszającą powieść. Gra na strunach naszej wrażliwości, splatając losy młodych ludzi. Tych, którym przyszło żyć w czasach wojennej zawieruchy, i tych, którzy spotkali się teraz, zupełnie przypadkowo, by wspólnie zgłębiać przeszłość. A może jeśli chodzi o pewne uczucia, nic nie jest dziełem przypadku…?
Autorka kreśli opowieść, prowadząc fabułę dwutorowo. Dzięki czemu mamy okazje poznać dwie historie: Moszki i Heniutki oraz Agaty i Benjamina. Pierwsza z nich jest niezwykle przejmująca. Lektura tych fragmentów napełnia nasze serce lękiem, nie mamy bowiem pewności, czy dla tych dwojga jest nadzieja w obliczu wojennego piekła. Muszę przyznać, że początkowo to właśnie opowieść z przeszłości wywoływała we mnie więcej emocji. Zwłaszcza wówczas, kiedy autorka kolejny raz łamała serce swojej bohaterce, a wraz z nią, łamała i moje, które wciąż wypełnione było nadzieją, że jej los się w końcu odmieni… Jednak w miarę upływu czasu, a tym samym dochodzenia do momentu, kiedy przeszłość zaczynała się namacalnie splatać z teraźniejszością, moje emocje były podzielone między dwie opowieści o losach tych, którzy dla miłości byli zdolni do wszystkiego…
W nowej książce Anna Rybakiewicz poświęca wiele miejsca historii Żydów, która nierozerwalnie wiąże się w niej z Łomżą. Dzięki czemu mamy okazję wspólnie z bohaterami spacerować liczkami miasta, by odkrywać miejsca, które odegrały ważną rolę dla tej społeczności w czasie wojny. Wielu takich lokalizacji już nie ma, zostały zniszczone lub nagryzione zębem czasu. Jesteśmy także poniekąd świadkami relacji ze wspomnień tragedii, jaka rozegrała się w Lesie Giełczyńskim, gdzie Niemcy przeprowadzili masowe egzekucje Żydów z łomżyńskiego getta. Autorka wplata prawdziwe wydarzenia w fikcyjną opowieść z dużą wrażliwością i szacunkiem dla tych, którzy spoczęli w bezimiennym zbiorowym grobie.

Podsumowując:

„Ocaleni dla miłości” Anny Rybakiewicz to poruszająca podróż w czasie. Opowieść o wielkiej miłości, która była skłonna do wszelkich poświęceń. O uczuciu, które rozkwitało na wojennym ugorze, które musiało zmierzyć się z przewrotnością losu, który nie szczędził zakochanym wielu przeszkód. To także historia, która pokazuje, że czasem miłość, jeśli nie jest jej dane spełnienie, nie popada w próżnię. Może się bowiem zdarzyć, że zostaną nią obdarowani inni ludzie, niejako w spadku. By dwie dusze mogły zaznać ukojenia. By dwa serca mogły zaznać szczęścia. To historia, która uświadamia, że nadzieja na połączenie zakochanych nigdy nie umiera. Nawet jeśli przychodzi kres naszego życia... Nienachalne wplecenie przez autorkę prawdziwych wydarzeń sprawia, że powieść jest wiarygodnie zakotwiczona w realiach przez nią opisanych. To sprawia, że nie jest to wyłącznie opowieść o miłości, ale także świadectwo wydarzeń, które nie powinny zostać przykryte przez kurz zapomnienia.

Czy słuszne jest stwierdzenie, że prawdziwa miłość przezwycięży wszystko? Nawet wtedy, kiedy wszelkie znaki na ziemi i na niebie zdają się świadczyć przeciwko tej teorii? Czy możliwe jest, że uczucie tak silnie łączy dwoje ludzi, że nawet jeśli przewrotny los rzuca im pod nogi kolejne kłody, ich serca będą na wieki bić w jednym rytmie? Także wtedy, kiedy usłyszymy ostatnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Łatwo jest nam szufladkować ludzi. Przypisywać określone etykiety. Dysfunkcyjny, problematyczny, dziwny, odmieniec, źle skończy... To dużo prostsze niż próba rozwiązania problemu, z którym być może napiętnowana osoba się boryka. Setki tłumaczeń, które mają zagłuszyć poczucie winy, wystarcza na jakiś czas. Odcięcie się od niej, podrzucenie "kukułczego jaja” komuś innemu - bo tak łatwiej, szybciej... Problem pojawia się wtedy, kiedy ta naznaczona „szkarłatną literą” ostracyzmu społecznego osoba, coraz bardziej zapada się w sobie. Pochłania ją poczucie beznadziei i płynąca w żyłach nienawiść, która ją napędza do destrukcyjnych zachowań...
Świat nie akceptuje odmienności. Na powodzenie w życiu mogą liczyć ci, którzy się dostosują, zaadaptują do panujących reguł, nie będą się wychylać. A jednak nigdy nie jest tak, że każdy będzie żył w ten sposób. Wielu z nas nie zgadza się na to, by nie móc wyrażać własnej odmienności. Zarówno, jeśli chodzi o poglądy, wyznanie, orientację. Wydaje się, że tolerancja wzrasta. Czy aby na pewno? W nowej książce Magdalena Majcher snuje historię, która mną wstrząsnęła. Nawet nie tyle przez wzgląd na jej brutalny finał, ile na cały proces zmian, jakie zachodziły u dwójki nastolatków. Wszak zbrodnia, którą w 2014 roku żyła cała Polska rozpisana była na dwie osoby… Ona – córka samotnej matki, on – chłopak z dobrego domu. W obu przypadkach doszło do swego rodzaju załamania, co pokazuje, że to, jaki mamy start w dorosłe życie, nie zawsze gwarantuje nam, że nie zboczymy na ścieżkę zła. Majcher pokazuje nie tylko niemy krzyk wołania o pomoc w przypadku Majki, która była odbierana jako dysfunkcyjna, ale także proces negatywnej przemiany Kacpra, który został z góry zaszufladkowany. Nikt nie próbował poznać istoty problemu. Od razu założono, że to wpływ zbuntowanej koleżanki, bez chęci dotarcia do obaw, lęków i potrzeb coraz bardziej zagubionego chłopaka.
W czasie lektury w czytelniku narasta coś na kształt frustracji, swego rodzaju świdrujący w głowie dysonans. Z jednej strony, mamy morderstwo, wyjątkowo brutalne, które piętnujemy, a z drugiej, dwoje młodych ludzi. W tym dziewczynę, która od dziecka walczyła o uwagę, o bliskość drugiego człowieka, o zainteresowanie jej uczuciami, czego się, jak sama powiedziała – nie doczekała i nie wierzyła, że się doczeka. Majcher pokazuje genezę narodzin nienawiści. Wspólnie z nią, śledząc historię inspirowaną tragedią w Rakowiskach, próbujemy zrozumieć, jak to się stało? I czy można było uniknąć tej zbrodni, gdyby... Matka dziewczyny nie była stale zajęta wyłącznie pracą; rówieśnicy nie okazali większej tolerancji dla odmienności, szkoła nie pozbyła się zbędnego uciążliwego balastu, wymuszając zmianę placówki. Aż wreszcie - gdyby zainteresowano się tą dwójką, która wykazywała widoczne i wręcz krzyczące o uwagę symptomy problemów natury psychologicznej. Czy można było tego uniknąć? To pytanie chyba na zawsze pozostanie bez jednoznacznej odpowiedzi...

Podsumowując:

Czy nową książkę Magdaleny Majcher można traktować jako ostrzeżenie? Chciałabym w to wierzyć… Czy jest w stanie uwrażliwić nas – otoczenie na problemy ludzi młodych? Na niebagatelizowanie pierwszych symptomów zła, które zaczyna kiełkować w umysłach naszych dzieci? Oby tak było... Mam jednak wrażenie, że system, w którym jesteśmy jedynie trybikami, coraz skuteczniej odziera nas z empatii. Zbyt skupieni na spełnianiu ludzkich oczekiwań, dążeniu do akceptacji, ciągle pędzący za zaspokojeniem, choć podstawowych potrzeb, przetrwaniu w tym często zimnym i pozbawionym uczuć świecie... To nie pomaga. Nie jest to jednak żadne usprawiedliwienie, wszak to my jesteśmy kreatorami rzeczywistości, praw i panujących reguł. I powinniśmy je konstruować tak, by chronić tych, którzy tego potrzebują najbardziej. Dlatego, warto zatrzymać się choć na moment, by zrozumieć, że wokół jest wciąż wielu nastolatków, którzy nie radzą sobie z codziennością. Dorosłość wcale nie dla każdego jest darem, nie każdy do niej dojrzał. Dlatego to do nas – rodziców należy wychowanie dzieci tak, by wiedziały, że zawsze mają nas po swojej stronie. A także do systemu edukacji, który powinien być uwrażliwiony na potrzeby uczniów, także a może przede wszystkim te, które wykraczają poza wtłoczenie wiedzy do ich głów. Te połączone siły być może wystarczą, by nie dochodziło do takich koszmarnych wydarzeń, jak te w Rakowiskach. Bo one nie są wynaturzeniem, ale jawną konsekwencją czegoś głębszego. Nawet jeśli wolelibyśmy myśleć, że tak okrutnej zbrodni dokonały potwory… Książka Magdaleny Majcher to wstrząsający obraz narodzin nienawiści, obnażająca luki w systemie edukacji opowieść, która poraża tragedią, która rozegrała się nie tylko tej konkretnej, grudniowej nocy, ale rozgrywała się miesiącami, a nawet latami na oczach wielu ludzi... Polecam!

Łatwo jest nam szufladkować ludzi. Przypisywać określone etykiety. Dysfunkcyjny, problematyczny, dziwny, odmieniec, źle skończy... To dużo prostsze niż próba rozwiązania problemu, z którym być może napiętnowana osoba się boryka. Setki tłumaczeń, które mają zagłuszyć poczucie winy, wystarcza na jakiś czas. Odcięcie się od niej, podrzucenie "kukułczego jaja” komuś innemu - bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami myślimy, że w życiu prześladuje nas jakiś pech. Bo jakże wyjaśnić splot negatywnych zdarzeń, które nas dotykają? Kiedy jeszcze wciąż mamy nadzieję, że to już ostatni raz, gdy los znów z nas zakpił, on znowu szydzi, zsyłając pod nogi przeszkody. Przeklinamy go, upatrujemy winy w fatum, które nad nami ciąży niczym gradowa chmura. Tymczasem może to nie pech ani zabobonne przekonania kierują naszą codziennością, tylko my sami, bo… takie po prostu jest życie?
Bardzo czekałam na ostatni tom „Lwowskiej odysei”. To zawsze taki moment, kiedy z jednej strony, tak trudno się pogodzić, że to już koniec, a z drugiej, kieruje nami ciekawość, kiedy z buzującymi emocjami przewracamy kolejne strony, by dowiedzieć się, jaki finał zgotowała autorka swoim bohaterom.
„Krąg życia” to tytuł bardzo wymowny. Zdaje się bowiem, że historia zatacza koło a kobiety z rodziny Lindnerów powielają pewne... schematy? Nie sposób dostrzec bowiem analogii między losami potomkiń i tych, których losy śledziliśmy w poprzednich tomach. Magdalena Kawka mimochodem, niejako między wierszami, wplotła refleksję na temat udziału przeznaczenia w kreowaniu naszej rzeczywistości. Czy prawdziwe może być przekonanie, że ktoś lub coś może przynosić pecha? Że można obarczyć kogoś lub coś winą za wszelkie niepowodzenia? Autorka prowadzi fabułę dwutorowo, przypominając wydarzenia sprzed lat, nawiązując do niezamkniętych jeszcze wątków z przeszłości, a jednocześnie kreśląc opowieść o codzienności tych, które żyją współcześnie. Piszę współcześnie, bowiem znaczna część akcji toczy się w 2022 roku. To właśnie tu poznajemy Agnieszkę i jej córkę, które niepodważalnie odziedziczyły po swojej babce oraz prababce siłę i odwagę, by zmierzyć się z trudnościami. Nawet tymi, przez które serce pęka, a umysł wypełniają piętrzące się wątpliwości, które potrafią skutecznie zatruć rzeczywistość.
Zamknięcie serii jest pełne wzruszeń. Autorka nie szczędzi nam bowiem konieczności pożegnania się z niektórymi bohaterami. Odkrywa stopniowo kolejne karty, by tajemnice z przeszłości w końcu mogły zostać dopuszczone do głosu. Zwłaszcza te, na których ujawnienie długo przyszło nam czekać. Te, które nie tylko są ujawnieniem tego, co było skrywane przez lata, ale przede wszystkim stanowią swego rodzaju katharsis. Są oczyszczeniem i zrzuceniem brzemienia poczucia winy dla tych, którzy z wiadomych tylko sobie powodów, postanowili zamilknąć niemal do samego końca…

Podsumowując:

W nowej książce Magdalena Kawka pokazała, że nie tylko doskonale potrafi odmalować przeszłość, ale równie dobrze odnajduje się w teraźniejszości. Obie linie czasowe spina piękną klamrą, która, choć okraszona bólem, łzami rozczarowania i żalu za tymi, którzy odeszli, porusza nas i niesie spokój. Autorce udało się w sposób nienachalny zamknąć poszczególne wątki, a dodatkowo wpleść w losy bohaterów, których przeszłość poznawaliśmy przez poprzednie tomy, odmalowany z dużą wrażliwością obraz życia ich potomków. Czy istnieje coś takiego jak fatum? Czy pecha i nieodłączną stratę możemy niejako dziedziczyć? Czy warto wierzyć, że mogą w naszym otoczeniu funkcjonować przedmioty, które wbrew pozorom nie są cennym skarbem, który należy zachować dla siebie, ale czymś, czym należałoby się podzielić z innymi? Czy życie jest dziełem przypadku, a może dla każdego z nas jest już przygotowany „plan”, który każdego dnia realizujemy, często zupełnie nieświadomie? „Krąg życia” to poruszająca opowieść o nieuchronności losu, o ludzkich tragediach, które są nieodzownym elementem dnia codziennego każdego z nas. O wielkiej miłości, która czasami okazywana jest poświęceniem, na jakie niewielu stać. O rodzinnych tajemnicach, kobiecej sile, a także o wyjątkowej więzi między poszczególnymi pokoleniami, którą należy docenić, dopóki obok są ci, którzy przeszli tak wiele. Mimo doświadczeń, także tych bolesnych, a może właśnie dzięki nim, są dla nas nie tylko cudownym wparciem, ale także źródłem wiedzy o przeszłości. Dlatego warto wsłuchać się w ich słowa, by ocalić ją od zapomnienia. Polecam.

Czasami myślimy, że w życiu prześladuje nas jakiś pech. Bo jakże wyjaśnić splot negatywnych zdarzeń, które nas dotykają? Kiedy jeszcze wciąż mamy nadzieję, że to już ostatni raz, gdy los znów z nas zakpił, on znowu szydzi, zsyłając pod nogi przeszkody. Przeklinamy go, upatrujemy winy w fatum, które nad nami ciąży niczym gradowa chmura. Tymczasem może to nie pech ani...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rozwód zawsze jest bolesny. Dla obu lub jednej ze stron. Rozwód nigdy nie jest winą jednej osoby. Zawsze jest sumą wspólnych „kamyków” wrzucanych do ogródka nieporozumień. Z czasem ten ogródek nie przypomina niedawnej sielanki, ale staje się miejscem, w którym nie chcemy przebywać. Tak jak nie mamy już ochoty być z tym kimś, kto był dla nas całym światem. Smutne, ale tak się czasami dzieje, że dwoje ludzi, którzy kiedyś tak bardzo się kochali, z różnych powodów, oddala się od siebie… Ale choć boli, może czasem tak jest lepiej, niż tkwić po uszy w bagnie wzajemnych pretensji i niechęci.
Ta powieść jest na pewno uniwersalna. Każdy odbierze ją na swój własny sposób, przefiltruje przez swoje doświadczenia. Czy czytając o emocjach każdego z bohaterów, unikniemy oceniania i szukania winnego? Moim zdaniem nie. Nawet jeśli widziałam, iż wina leży po każdej ze stron, ja nie uchroniłam się przed większym zrozumieniem dla racji jednej z nich. I chociaż zazwyczaj nie piszę w recenzjach o bohaterach, bo są różni, jednych lubimy a innych nie, to chyba pierwszy raz zdarzyło mi się, że bohaterka tak negatywnie wpłynęła na mój odbiór książki. Jeśli taki był cel autorki – to się udało. Powieść, mimo że nie mam doświadczeń takich, jak opisana w niej para, uruchomiła we mnie lawinę wyłącznie negatywnych emocji. Byłam zła, sfrustrowana, miałam ochotę potrząsnąć jedną z postaci, z którą nie chciałabym się przyjaźnić, ani tym bardziej nie potrafiłam poczuć empatii dla jej odczuć związanych z rozwodem. Nie współczułam jej, bo nigdy nie zbuduje się relacji, jeśli w związku króluje… egoizm. Jeśli obwiniamy partnera za całe zło tego świata, nie widzimy w sobie żadnej wady... Nie ma szans. Próbowałam wykrzesać dla niej choć odrobinę pozytywnych uczuć, mając na uwadze jej traumę z przeszłości, ale w kontekście rozpadu małżeństwa, nie udało się. Możecie uznać, że jestem nieczuła, ale w tym przypadku jestem w stanie powiedzieć tylko tyle – i tak długo ze sobą wytrzymali…
Autorka na pewno zrobiła dobrze, że pokazała całą sytuację z obu stron. To świadczy o jej chęci przedstawienia tej relacji niejako z szerokiej perspektywy. Dlatego jeśli lubicie bardzo opisowe analizy psychologiczne postaci, to ta książka będzie dla was ciekawa. Jeśli interesuje was wiwisekcja rozpadającego się związku i pobudki, jakimi kierowała się każda ze stron, kiedy nastąpił moment przełomowy, który uruchomił negatywną lawinę zdarzeń – przeczytajcie.
Podsumowując:

„Rozwód” to książka o manipulowaniu uczuciami i skrajnym egoizmie. Nie tylko ze strony każdego z partnerów, ale także ich dzieci. Ale w sumie patrząc na zachowanie rodziców, nie ma się czemu dziwić, że wychowali potomstwo na swój obraz i podobieństwo. To na pewno książka, która w sposób bezkompromisowy pokazuje, jak bycie głuchym na potrzeby, problemy i odmienność partnera (co dla mnie mimo wszystko po tylu latach było niepojęte), prędzej czy później doprowadzi do katastrofy. Zwłaszcza kiedy do tego najbliższa rodzina „bawi się” w mediatora, a raczej bierze stronę jednego z małżonków, pogrążając tym samym drugiego… I trochę nie rozumiem, że bohaterowie, zamiast załatwić to między sobą, pozwolili wtrącać się w ICH problemy i związek osobom trzecim. Na pewno to powieść, którą każdy odbierze po swojemu. Dla mnie była pełną frustracji i negatywnych emocji literacką podróżą z nieco zbyt rozwleczoną fabułą. Może i tak trzeba było, aby sięgnąć sedna problemu? Polecam samemu sprawdzić. Być może moje doświadczenia są inne i dlatego nie potrafiłam dostrzec istoty tej historii? Może wy ją dostrzeżecie?

Rozwód zawsze jest bolesny. Dla obu lub jednej ze stron. Rozwód nigdy nie jest winą jednej osoby. Zawsze jest sumą wspólnych „kamyków” wrzucanych do ogródka nieporozumień. Z czasem ten ogródek nie przypomina niedawnej sielanki, ale staje się miejscem, w którym nie chcemy przebywać. Tak jak nie mamy już ochoty być z tym kimś, kto był dla nas całym światem. Smutne, ale tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Frunęłam. Z góry ich widziałam. Jego, kiedy kolejny raz wyruszył w podroż skuterem objuczonym niczym muł pociągowy, uciekając od życia. Ją też widziałam… Wciśniętą w fotel pod swoim kraciastym kocem, jak ściskała w ręku ramkę ze zdjęciem, rozpamiętując to, co minęło… I młodego też, gdy znów próbował zaczerpnąć powietrza, kiedy dusił go niewidzialny kamień, ciążący mu na klatce piersiowej. I Grażynę widziałam i „Turnaua”, gdy uśmiechał się szyderczo, niczym król życia. Byli tam. Każdy z nich miał coś na sumieniu. Coś, co uwierało, albo dodawało siły, by przetrwać kolejny, cholerny dzień…
Sięgając po nową powieść Marcina Grzelaka, wiedziałam, że będzie to historia niesztampowa. Opowieść, która wyryje w mojej pamięci i sercu trwały ślad, która będzie niczym tatuaż. Wiedziałam i… nie myliłam się, bowiem już po pierwszych kilku stronach ponownie mogłam zakosztować kunsztu pisarskiego, który cechuje tego autora.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tytuł książki, w mojej głowie zaczęła odtwarzać się kaseta magnetofonowa i słowa starej piosenki popłynęły mimowolnie:
„Prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze
Prawdziwy mężczyzna nie wie co łzy
Prawdziwy mężczyzna nie zna rozpaczy
Mężczyzna i łzy to śmieszne to wstyd”.
W książce Grzelaka poznajemy dwóch mężczyzn. Buli i Irek, Irek i Buli. Dwóch facetów, których pozornie nic nie łączy, a jednak my śledzimy z zapartym tchem ich historie, które wybrzmiewają naprzemiennie i prowadzą nas do momentu, kiedy zostaną połączone. Autor snuje swą opowieść o smutnym wydźwięku. Otula nas budowany przez niego klimat niepokoju, społecznego odrzucenia, osamotnienia… To bezkompromisowa historia, która uderza w nas z całą mocą. Momentami niezrozumiała, przytłaczająca, porażająca świadomością, że los potrafi być bezlitosny dla każdego. Że jesteśmy czasem bezwolnymi marionetkami w jego rękach, kiedy kolejny raz rzuca nas życiu na pożarcie. Myślimy, że w końcu obraliśmy właściwy kierunek, szukamy swojej drogi, ale także siebie w tym brutalnym świecie. Upadamy, podnosimy się z kolan… Jedni walczą do końca, inni zaś popadają w odmęty niezrozumienia, które skutecznie odcina od rzeczywistości. Tak łatwo jest bowiem odpłynąć z dala od trosk – myślimy. Jesteśmy przekonani, że tak się da, że jeśli już raz oberwaliśmy, to zostawi nas w spokoju. Ale los śmieje się do rozpuku z nas – naiwnych marzycieli, szykując kolejny precyzyjnie wymierzony cios…
Nowa powieść Marcina Grzelaka to opowieść o relacjach, które nie zawsze są oczywiste, łatwe, akceptowalne... Czasem porzucone niczym bezpański pies, innym zaś razem, wypełniające nas toksycznymi emocjami, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić. Łatane, klejone, wskrzeszane bezustannie, nawet koloryzowane — niektóre można uratować, wybaczyć, wyjaśnić, zapomnieć to, co złe. Są jednak też takie, które lepiej odciąć niczym destrukcyjną pępowinę, by móc w końcu oddychać pełną piersią. Pytanie, czy zawsze się da...?

Podsumowując:

Łzy niosą oczyszczenie, a mimo to mężczyźni płaczą w ukryciu. Jaki jest ich motyw? Boją się ośmieszenia, obnażenia słabości, wyśmiania, a może płakać tak jawnie… nie wypada? Marcin Grzelak niczym wirtuoz kreśli opowieść, która jest wyjątkowa. Utkana z trudnych wspomnień, bólu niezabliźnionych ran, deficytu tak potrzebnych w życiu każdego z nas wzorców, wzajemnych pretensji, nieukojonego żalu i strachu. To literacka podróż w głąb siebie, skłaniająca do refleksji historia tych, których los nie oszczędzał. Raczył kolejnymi razami, by zobaczyć, czy będą w stanie podnieść się z kolan. Kolejny raz… To jednocześnie opowieść o ucieczce od tego, z czym trudno nam się pogodzić, zrozumieć, porzucić, kiedy uwiera nas niczym kamień w bucie, gdy próbujemy podążać własną ścieżką. To „coś” jest niczym cień, który kładzie się na naszej codzienności i nie pozwala wyplenić ze wspomnień tych, które wolelibyśmy zamieść pod dywan zapomnienia. „Beksa” to również powieść, która was zaskoczy mrocznym wątkiem, który został wpleciony niby mimochodem, gdzieś między perlistym śmiechem bawiących się gości a dźwiękiem szkła, które są niczym akompaniament pozornego szczęścia, jakie wybrzmiewa z murów lokalu Floryda. Pod woalką metafor autor skrywa głębię, która trafi do tych, którzy noszą w sobie wrażliwość i się jej nie wstydzą. Niesztampowa, przejmująca, oryginalna, ważna – kolejny dowód na to, że Marcin Grzelak jest jednym z najciekawszych męskich piór polskiej literatury.

Frunęłam. Z góry ich widziałam. Jego, kiedy kolejny raz wyruszył w podroż skuterem objuczonym niczym muł pociągowy, uciekając od życia. Ją też widziałam… Wciśniętą w fotel pod swoim kraciastym kocem, jak ściskała w ręku ramkę ze zdjęciem, rozpamiętując to, co minęło… I młodego też, gdy znów próbował zaczerpnąć powietrza, kiedy dusił go niewidzialny kamień, ciążący mu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasem ciężko żyć na własnych zasadach. Pod obstrzałem oczekiwań innych osób, obawiamy się przeciwstawić otoczeniu. Łatwiej się wszak dostosować, wtopić w tłum, podporządkować panującym regułom. Życie pod prąd nie jest łatwe, szczególnie kiedy musimy postawić na szali to, co kochamy i zestawić z inną miłością. Decyzja zdaje się wówczas niemożliwa, jak bowiem wybrać to, co właściwe, kiedy wewnątrz trwa wciąż walka między sercem a rozumem…? Są jednak w życiu każdego z nas takie momenty, kiedy musi postawić wszystko na jedną kartę. Zaryzykować, mając nadzieję, że wybór okaże się słuszny, lub żyć w cieniu własnych pragnień, które nigdy nie będą miały szansy się ziścić…
W czwartym tomie serii Karolina Wilczyńska ponownie zabiera nas do Wrzosowej Polany, byśmy wspólnie z bohaterami mogli się zmierzyć z przeciwnościami losu. A te zdają się mnożyć, bowiem niemal każdy z nich snuje wewnętrzne rozważania, a niektórzy dają się ponieść niepewności, która została zasiana na dnie serca. Autorka w wiosennej odsłonie cyklu stanowczo postawiła na rozterki natury sercowej, dlatego też czytelnik z wypiekami i ekscytacją oczekiwania, wypatruje rozwikłania tych wątków, oczywiście mając nadzieję, że ci, którzy są sobie pisani, odnajdą do siebie drogę… Nawet jeśli będzie ona wyboista, pełna niedopowiedzeń, niepewności oraz wątpliwości, czy warto zaryzykować dla miłości.
W najnowszej powieści Karoliny Wilczyńskiej najbardziej poruszył mnie wątek Grety. W końcu autorka odsłania wszystkie karty i rozwiewa mgłę niejasności związanych z jej przeszłością. A ta jawi się w smutnych barwach, bowiem kobieta wiele przeszła i równie wiele musiała poświęcić, by żyć na własnych warunkach. I choć ta decyzja była momentami podszyta goryczą, to staruszka jest idealnym przykładem na to, że egzystencja w zgodzie ze sobą, nawet w obliczu społecznego ostracyzmu, jest najważniejsza. Bowiem jeśli dane jest nam kreować naszą codzienność tak, jak tego pragniemy, to cała reszta prędzej czy później również się ułoży.
„Wiosna przynosi ukojenie” to także rozwikłanie wątku około kryminalnego. Autorka wplotła go nienachalnie, dodając całej historii szczyptę niepokoju, podszytej strachem codzienności. Intryga, jaka wyłania się na światło dzienne, okazuje się bowiem nie tak oczywista, jak mogłoby się wydawać, a przeszłość znów dochodzi do głosu, uświadamiając bohaterkom, że coś, co lata temu nie zostało wyjaśnione, może w człowieku narastać, wypełniać go goryczą, by wreszcie uderzyć ze zdwojoną siłą i niestety uderzyć w tych, którzy zupełnie przypadkowo znaleźli się na drodze do… wyrównania rachunków.
Podsumowując:

Jak wiosna budzi do życia uśpioną naturę, tak Karolina Wilczyńska budzi do życia uśpione dotąd uczucia. Jedne niczym pąki kwiatów rozkwitną od razu dosyć niespodziewanie, inne zaś będą musiały poczekać na swój czas. Nowa powieść autorki to ciepła historia, która niesie ukojenie. Która pokazuje, jak wiele wsparcia możemy otrzymać od obcych kiedyś nam osób. To one mogą stać się zalążkiem naszej nowej rodziny i fundamentem domu, kiedy w końcu zdamy sobie sprawę, że oto w końcu odnaleźliśmy swoje miejsce na ziemi. Osnuta mgłą tajemniczości opowieść, w której króluje miłość, ludzka dobroć i szczerość. To również kolejna próba pogodzenia się z przeszłością, która wciąż chce wtargnąć do naszej codzienności, by wyjaśnić wszystkie sprawy, jakie zostawiliśmy na potem z własnego wyboru, albo z konieczności… Na wskroś kobieca, traktująca o naszych codziennych troskach i radościach historia, która otula wyjątkowym klimatem, na myśl przywodzącym pełny znajomych zapachów... dom. To tutaj chce się zaglądać, tutaj odwiedzać znane kąty, a może i odnaleźć ulubioną literacką destynację, do której będzie się często wracać.

Czasem ciężko żyć na własnych zasadach. Pod obstrzałem oczekiwań innych osób, obawiamy się przeciwstawić otoczeniu. Łatwiej się wszak dostosować, wtopić w tłum, podporządkować panującym regułom. Życie pod prąd nie jest łatwe, szczególnie kiedy musimy postawić na szali to, co kochamy i zestawić z inną miłością. Decyzja zdaje się wówczas niemożliwa, jak bowiem wybrać to, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie da się odciąć jednoznacznie od przeszłości. Ona niczym cień będzie padać na naszą rzeczywistość, by udowodnić, że dziś łączy się z wczoraj. Kiedy sekrety skrywane przez lata wychodzą na światło dzienne, czasami trudno jest się nam pogodzić z niektórymi prawdami. Bo nie wszystko jest piękne, czasem fakty spowija mrok czynów, o których wolelibyśmy nie pamiętać. One na zawsze powinny zostać w ukryciu… Przeszłość ma wpływ na nasze życie, dlatego tak ważne jest, byśmy wsłuchali się czasem w jej echo. To może pozwoli nam zrozumieć, jaki jest sens teraźniejszości…
Wielki finał i rozwiązanie zagadek, które czytelnicy serii Agnieszki Krawczyk próbowali odkryć wspólnie z bohaterami. I jeśli myślicie, że ostatni tom jest prostą drogą do prawdy, to nic bardziej mylnego. Mam wręcz wrażenie, że autorka w ostatniej części dostarcza nam dużo więcej wrażeń, kreśląc fabułę, która wydaje się jeszcze bardziej zagmatwana i tajemnicza. I to jest to, czego oczekiwałabym po powieści zamykającej serię, bowiem, gdyby rozwiązanie było tak oczywiste i podane niejako na tacy, czułabym się rozczarowana. A tutaj jest prawdziwa uczta, w której sekret goni sekret, a my z zapartym tchem przewracamy kolejne strony, by dowiedzieć się wszystkiego. By poznać przeszłość, która tak bardzo wpłynęła na losy przedstawicieli późniejszych pokoleń.
Agnieszka Krawczyk niczym strateg lubujący się w łamigłówkach zapętla fabułę, podrzuca kolejne tropy, wodzi nas za nos i robi to w brawurowy sposób! Nie tylko stopniowo buduje napięcie, ale wręcz tka emocjonalną sinusoidę zdarzeń, które śledzimy z wypiekami na twarzy. Kto jest winny? Co stało się z Adą? Czy Róży Jabłonowskiej uda się wreszcie rozwikłać tajemnicę krewnej?
W najnowszym tomie tytułowa burza staje się pojęciem wielowymiarowym. Przede wszystkim akcja powieści opowiada o losach bohaterów, którzy musieli stawić czoła wielu przeciwnościom, w tym tej największej – wojennemu piekłu, które wprowadzi zamęt. To wybuch wojny diametralnie zmieni ich codzienność, ale jednocześnie stanie się okazją do wyrównania rachunków. Agnieszka Krawczyk z dużą dbałością o szczegóły oddała klimat tamtych czasów, dzięki czemu przenosimy się w przeszłość, która nie wróży nic dobrego. Permanentny strach, ludzka zawiść, walka o przetrwanie i ocalenie najbliższych – przed bohaterkami wiele wyzwań. Nie każda z nich wyjdzie cało z tego nierównego starcia, trzeba będzie pogodzić się ze stratą. Ale w każdym mroku można dostrzec wątły płomień nadziei, która jest w stanie rozproszyć ciemność...
Tutaj burza jest także tożsama z uczuciami, jakich będą doświadczać współcześni bohaterowie. Dojście do prawdy będzie bowiem okupione wieloma zwrotami akcji, koniecznością udziału wielu osób. Pojawią się także sekrety, z którymi ciężko się będzie pogodzić, na które lepiej, by opadł całun zapomnienia… Burza zagości również w niejednym sercu… Dla kogo zaświeci słońce, a kto będzie musiał pogodzić się z życiową szarugą?

Podsumowując:

Zarówno ten tom, jak i poprzednie części serii Agnieszki Krawczyk to doskonała proza dla miłośników tajemnic. Dla tych z was, którzy lubią nieoczywiste opowieści, w których teraźniejszość splata się z przeszłością. I te dwie stałe się ze sobą przenikają, mieszając w życiu tych, którzy są spadkobiercami wydarzeń z lat minionych. Powieść „Wśród burz” to prawdziwy rollercoaster emocji, które będą niczym sinusoida opadać i zabierać was na wyżyny przeżyć, kiedy kolejny raz będziecie o włos od odkrycia całej prawdy. Autorka nie pozwoli wam się nudzić, do końca prowadząc krętą ścieżką, u której finału znajdziecie satysfakcjonujące, a czasem i zaskakujące, rozwiązanie wszystkich wątków. Polecam!

Nie da się odciąć jednoznacznie od przeszłości. Ona niczym cień będzie padać na naszą rzeczywistość, by udowodnić, że dziś łączy się z wczoraj. Kiedy sekrety skrywane przez lata wychodzą na światło dzienne, czasami trudno jest się nam pogodzić z niektórymi prawdami. Bo nie wszystko jest piękne, czasem fakty spowija mrok czynów, o których wolelibyśmy nie pamiętać. One na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak wiele można znieść? Ile ciosów przyjąć, by nadal utrzymać się na powierzchni? Czy raz nadstawiony policzek zapiecze tak bardzo, że drugiego nie będziesz w stanie poświęcić? Jak długo można żyć w matni, niczym osaczone zwierzę w permanentnej gotowości do ataku…? Czy kolejny upadek nie okaże się ostatnim, kiedy nadszarpnięte siły staną się niewystarczające, by podnieść się i stawić czoła całemu złu, które nas otacza? Bez wsparcia, bez stabilnych fundamentów, które lata temu zaczęły kruszeć pozbawione opieki i miłości tych, którzy powinni być w naszym życiu najważniejsi…
Drugi tom serii „Harde babki” od pierwszej strony wywołuje ciarki na plecach. Poruszenie uderza niczym cios celnie wymierzony w drugą stronę. Autorka kreśli bowiem opowieść, która po części jest zlepkiem prawdziwych historii… Dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, które nigdy nie doświadczyły uczucia. Dla których każdy dzień był próbą przetrwania; które nie mogły liczyć, że kiedy upadną, obok pojawi się ktoś, kto wyciągnie do nich pomocną dłoń… Lilka upadała wiele razy. Oczerniana, szykanowana, niekochana… Była balastem dla własnej matki - alkoholiczki, która w niej ulokowała swą winę za niechęć do całego świata. To odcisnęło na dziewczynie piętno, które pogłębiało się wraz z każdym uderzeniem, jaki los dla niej szykował. Toczyła swoją prywatną walkę, resztkami sił próbowała uwierzyć, iż kiedyś nadejdzie dzień, że będzie mogła odciąć się od przeszłości i zacząć żyć od nowa. Mimo wszystko.
Historia Lilki to opowieść, która ma dwojaki przekaz. Dla mnie, jako rodzica, może stanowić swego rodzaju ostrzeżenie, by nie lekceważyć niepokojących symptomów i zachowań moich dzieci. Nigdy bowiem nie wiemy, kiedy niepostrzeżenie zło zaczai się za rogiem, by chwycić w swe macki najbliższą nam osobę… Dla młodych ludzi to może być powieść, która daje nadzieję. Na to, że nawet jeśli nie otrzymali w domu kapitału miłości i wsparcia, jeszcze nie jest za późno. Nie muszą powielać negatywnych wzorców, mogą i powinni zawalczyć o siebie, nawet jeśli są przekonani, że z góry są skazani na porażkę… Może i brzmi to nieco utopijnie, ale bardzo chciałabym w to wierzyć, że taka historia, jak ta opisana przez Sylwię Kubik, może kogoś ocalić przed drogą w jednym kierunku – ku zniszczeniu…
„Bez przebaczenia” to także opowieść o pasji, która może uskrzydlać. Która czasem daje nam przysłowiowego kopa, abyśmy dążyli do wyznaczonego celu. Nie słuchali podszeptów tych, którzy karmią się naszym strachem i lękiem przed porażką. To historia o młodej kobiecie, która odnalazła w sobie wystarczające pokłady siły, by dokonać tego, co sobie założyła. I tak sobie myślę, że jej postawa może być dla wielu nas wzorem odwagi i determinacji, kiedy sami kolejny raz porzucamy swoje marzenia, bo wmawiamy sobie, że nie damy rady… Choć pobudki głównej bohaterki były zbudowane na kanwie piekła, jakiego kiedyś doświadczyła, to jej chęć dotarcia do mety swoich pragnień, trud włożony w przebytą drogę, okupioną bólem, cierpieniem i łzami frustracji, są godne podziwu.

Podsumowując:

Kiedy jesteśmy na dnie, ciężko jest uwierzyć, że można podnieść się po kolejnym upadku. Kiedy nie mamy już nic i nikogo, kto mógłby zmotywować nas do walki o kolejny oddech, musimy polegać wyłącznie na sobie. Są jednak uczucia, które mogą stać się doskonałym orężem i motywatorem, by jeszcze jeden raz postawić wszystko na jedną kartę... „Bez przebaczenia” to opowieść o zemście. O bolesnym dzieciństwie, które naznaczyło naszą duszę i serce razami, których nie potrafiliśmy wówczas odeprzeć. Ale w życiu każdego z nas przychodzi moment, w którym dochodzimy do ściany. Nie mamy już nic do stracenia, a zyskać możemy wiele – życie bez balastu, który towarzyszył nam niczym kula nogi przez ostatnie lata. To opowieść o nadziei, która jest bardzo ulotna. Jednak determinacja, a także wsparcie tych, których los czasami przypadkowo stawia na naszej drodze, muszą wystarczyć za cały kapitał, który posłuży nam w tej ostatniej, decydującej walce… Przejmująca, ale i, mam nadzieję, dająca kopa tym wszystkim, których życie nie rozpieszczało.

Jak wiele można znieść? Ile ciosów przyjąć, by nadal utrzymać się na powierzchni? Czy raz nadstawiony policzek zapiecze tak bardzo, że drugiego nie będziesz w stanie poświęcić? Jak długo można żyć w matni, niczym osaczone zwierzę w permanentnej gotowości do ataku…? Czy kolejny upadek nie okaże się ostatnim, kiedy nadszarpnięte siły staną się niewystarczające, by podnieść...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niepamięć. Rozkosznie otula wspomnienia mgłą zapomnienia. Wyrywamy je z życia, bo tak łatwiej. Odcinamy się od tego, co złe, bo przecież chcemy normalnie egzystować, nie czuć na plecach zimnego oddechu sekretów, które dawno temu pogrzebaliśmy w niepamięci… I jak bardzo byśmy się nie starali, to są takie prawdy, które nie chcą pozostać w ukryciu. Będą się rozpychać, drapać, skomleć o naszą uwagę… Bo są takie wspomnienia, które na zawsze w nas zostają. Zwłaszcza że namacalnie wręcz czujemy przytłaczający ciężar ich obecności…
To było moje pierwsze spotkanie z mroczną stroną Agaty Czykierdy-Grabowskiej. I muszę przyznać, że autorce udało się od pierwszych stron kupić moją uwagę, bo sam pomysł na fabułę mocno mnie zaintrygował. Dlatego wchodziłam w nią krok po kroku niczym do ciemnego lasu, by łączyć kolejne kropki na mapie układanki utkanej przez jej wyobraźnię.
Agata Czykierda-Grabowska w nowej książce oddała niepokojący klimat, który jest wyczuwalny od samego początku. Zlokalizowany z dala wielkiego miasta apartamentowiec, który póki co nie jest zamieszkany. A jednak Iza postanawia skorzystać z propozycji swojego znajomego, by przeczekać kryzys w jej życiu w jednym z pokazowych lokali. Ma nadzieję, że uda się jej otrząsnąć, skończyć pisać powieść i odzyskać równowagę, która przez traumatyczne wydarzenia została mocno zachwiana. Jednak spokój nie jest jej dany, gdyż wokół zaczynają się dziać dziwne rzeczy… Czy to była dobra decyzja, by zamieszkać w tamtym miejscu?
Autorka stopniowo buduje napięcie. Tak naprawdę nie jesteśmy pewni, co takiego dzieje się w otoczeniu głównej bohaterki. Rzeczywistość miesza się z niepokojącymi ją snami, fikcja literacka pisanej przez nią powieści z codziennością, którą próbuje ułożyć sobie od początku. Ta niepewność tego, czym tak naprawdę jest clou całej historii, dodaje jej tylko smaczku i sprawia, że zaciekawienie rozwiązaniem intrygi rośnie. Muszę przyznać, że kiedy dotarłam do finału, byłam wstrząśnięta. Bo o ile w pewnym momencie udało mi się połączyć niektóre elementy w jedną całość, tak nie przewidziałam wszystkich wydarzeń, co oczywiście zapisuję in plus tej opowieści.

Podsumowując:

„Zapach świeżych trocin” to w zasadzie połączenie thrillera psychologicznego z domieszką kryminału, w której odnajdziecie także elementy dramatu obyczajowego. To opowieść o błędach z przeszłości, które niczym cień ciągną się za nami, nawet wtedy, kiedy próbujemy usilnie wymazać je z pamięci. To także nakreślony z dużą empatią obraz żałoby, która odbiera chęci do życia. Która staje się dla niektórych końcem wszystkiego, bowiem nie potrafią się pozbierać po stracie. Jedni, nadal mają nadzieję, na rozwikłanie sekretów, na doświadczenie tej pewności, która pozwoli się pożegnać. Inni zaś wybierają własną ścieżkę… Ciekawy pomysł na fabułę, umiejętnie dobrany sposób budowania napięcia, intrygująca historia, sugestywnie rozwijająca się akcja, która rezonuje w wyobraźni czytelnika oraz zakończenie, które… Zresztą nic więcej nie zdradzę. Sami się przekonajcie, czy mroczne oblicze autorki przypadnie wam do gustu. Ja jestem na tak.

Niepamięć. Rozkosznie otula wspomnienia mgłą zapomnienia. Wyrywamy je z życia, bo tak łatwiej. Odcinamy się od tego, co złe, bo przecież chcemy normalnie egzystować, nie czuć na plecach zimnego oddechu sekretów, które dawno temu pogrzebaliśmy w niepamięci… I jak bardzo byśmy się nie starali, to są takie prawdy, które nie chcą pozostać w ukryciu. Będą się rozpychać, drapać,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak wielka może być tęsknota? Czy jest w stanie przetrwać każdą życiową zawieruchę? Czy może być bodźcem, który każe się podnieść po kolejnym upadku i mozolnie stawiać kolejne kroki, byleby znaleźć się bliżej osoby, która na zawsze zawładnęła naszym sercem? Czy tęsknota może być ocaleniem? W mroku dnia codziennego niczym płomień rozjaśniać ciemność, która wydaje się nieprzenikniona? Jaka jest moc tęsknoty… czy może być wieczna i skończyć się tylko wtedy, kiedy znów połączymy się z człowiekiem, za którym tak tęskniliśmy? A co jeśli nie będzie nam to dane...?
„Odnajdę cię” to finałowy tom przejmującej serii Agnieszki Olejnik. I chociaż każda kolejna część wywołała we mnie ogrom skrajnych uczuć, to mam wrażenie, że to właśnie ostatnia dostarczyła mi najwięcej emocji. Naprzemiennie drżałam ze strachu, płakałam, miałam nadzieję, odwracałam oczy z przerażeniem na kadry, które odmalowała autorka. A może odmalowała je ludzka bezwzględność i nieposkromione w czasie wojny, a także po niej, bestialstwo?
W najnowszej powieści autorka kontynuuje opowieść o losach wykreowanych postaci. Mozaika zdarzeń zapada w serce i umysł czytelnika, który musi się zmierzyć z piekłem na ziemi. Z codziennością, zazwyczaj przepełnioną brutalnością, która swoje piętno odcisnęła na bohaterach. Mam wrażenie, że w obliczu ówczesnych wydarzeń, każdy z nich doświadczył wiele zła, każdego było mi z różnych względów tak po ludzku… żal. Niezależnie od tego, jaka przeszłość się za nimi ciągnęła, daleka byłam od oceniania, czy patrzenia na ich aktualne losy przez jej pryzmat. Agnieszka Olejnik nie oszczędziła swoich bohaterów, przez co nakreślona jej ręką opowieść jest bardzo wiarygodna. Autorka nie romantyzuje jej, nie upiększa, doświadczając każdego niejako „po równo”. I w całym tym piekle najbardziej tragiczną postacią, która znalazła w moim sercu szczególne miejsce, była Marlene. Z jednej strony, miała wiele na sumieniu, a zatajone przez nią informacje, podyktowane zazdrością, nie świadczyły o niej dobrze, jako o osobie. Z drugiej zaś, los obszedł się z nią nad wyraz okrutnie, nie szczędząc jej bólu, cierpienia, straty – ograbił ją ze wszystkiego…
„Odnajdę cię” to pełna emocji opowieść o wielkiej miłości, która podobnie jak tęsknota za ukochaną osobą, może przetrwać wszystko. To ona staje się siłą napędową, która każe walczyć o każdy kolejny dzień, o zaczerpnięty z takim trudem haust powietrza. Agnieszka Olejnik nakreśliła historię miłosną, która daleka jest od ckliwych opowieści rodem z romansów. To uczucie napotkało bowiem na swej drodze wiele realnych przeszkód. Wiele razy opadało z sił, bo jakież miało szansę na przetrwanie, kiedy wokół szalała wojna? Jej kres również nie był gwarantem ponownego spotkania tych, którzy swoje serca oddali sobie dawno temu. Minęło tak wiele lat, wydarzyło się równie wiele… Czy Peterowi i Katrin wystarczy sił, by się odnaleźć? A może los ponownie z nich zakpi, odbierając im nadzieję, która była ostatnią rzeczą w obliczu ówczesnej rzeczywistości?

Podsumowując:

Wojna wymusiła podziały. Polacy, Niemcy, Żydzi… Pomiędzy tymi narodami wybudowano mur, który niewielu zdecydowało się przekroczyć, świadomi byli bowiem zagrożenia. W nowej książce Agnieszka Olejnik pokazuje, że w obliczu wojennego piekła, wiele granic zostało zatartych. Każdemu przyświecał bowiem jeden cel – przetrwać. Nawet jeśli trzeba było poświęcić ideały, na których kanwie zostali wychowani. Nawet jeśli trzeba było stanąć ramię w ramię z „wrogiem”. Także wówczas, kiedy trzeba było podzielić się z takim trudem zdobytym pożywieniem, towarem tak bardzo deficytowym … I choć przetrwanie stało się głównym celem wielu, oni mieli jeszcze jeden – chcieli się… odnaleźć. Ta seria to nakreślony z dużą starannością obraz ówczesnych wydarzeń, zderzenia jednostki z nierównym przeciwnikiem, jaki występował w „osobie” chorej ideologii, nienawiści, okrucieństwa. Ale przede wszystkim to opowieść o wielkiej miłości, która była niczym powietrze, a oni tak bardzo chcieli znów oddychać pełną piersią… Z jednej strony, do bólu realna, a z drugiej, ujmująca i poruszająca – taka jest ta powieść, taki jest cykl Agnieszki Olejnik. Polecam wszystkim miłośnikom dobrych powieści z historią w tle!

Jak wielka może być tęsknota? Czy jest w stanie przetrwać każdą życiową zawieruchę? Czy może być bodźcem, który każe się podnieść po kolejnym upadku i mozolnie stawiać kolejne kroki, byleby znaleźć się bliżej osoby, która na zawsze zawładnęła naszym sercem? Czy tęsknota może być ocaleniem? W mroku dnia codziennego niczym płomień rozjaśniać ciemność, która wydaje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Amerykański sen – synonim dobrobytu, spełnionych marzeń. Lata temu wielu śniło o tym, by wyrwać się z szarej Polski i spróbować szczęścia na Zachodzie. Porzucić uciążliwą rzeczywistość, postawić wszystko na jedną kartę, by zacząć od nowa w warunkach znacznie odbiegających od tych, które w latach 70. i 80. były ich codziennością. I choć wielu się udało, byli i tacy, którzy musieli przełknąć gorzki smak porażki i wrócić na stare śmieci…
Miłość jest największym dobrodziejstwem. Tak myślała młoda Lucyna, kiedy udało się jej szczęśliwie zakochać. Tak bardzo nie chciała powtórzyć historii matki, która całe życie borykała się z ojcem alkoholikiem, który nie stronił nie tylko od kieliszka, ale i towarzystwa innych kobiet. Kiedy jej mąż popada w tarapaty, dziewczyna postanawia wybrać się w zagraniczną podróż z małą córeczką. Nie spodziewa się jednak, że to dopiero początek jej wyprawy. Nie tylko przez kolejne kraje, ale także w głąb siebie…
Anna Stryjewska kreśli przejmującą opowieść, w której główną rolę grają kobiety, a przede wszystkim tytułowa Lucyna. Napisałam kobiety, bo obserwujemy losy jej i jej matki, bowiem autorka zabiera nas w przeszłość do czasów, kiedy główna bohaterka była dzieckiem, byśmy mogli obserwować to, z jakimi trudnościami musiała się mierzyć. W historii Lucyny i jej matki można dostrzec wiele analogii. Obie zakochały się na zabój, obie wierzyły, że wychodząc za mąż, rozpoczną szczęśliwe życie i obie musiały zderzyć się z goryczą rozczarowania, kiedy ich nadzieje okazały się płonne. Powieść Anny Stryjewskiej to opowieść, która ukazuje meandry kobiecej duszy. Strach, obawa przed tym, co nowe i nieznane, ból zdrady, konieczność pozostawienia za sobą tego, co dawało poczucie bezpieczeństwa, szara rzeczywistość w siermiężnej Polsce – to tylko niektóre przeszkody, z jakimi musiały mierzyć się kobiety, którym przyszło żyć w latach 70. i 80. Dziś wielu nie pamięta, jak wyglądała ówczesna codzienność. Z jakim trudem zdobywało się produkty, które dziś niemal wylewają się ze sklepowych półek. Autorka odmalowała obraz tamtych czasów z dużą dokładnością, pokazując jednocześnie miejsce jednostki w tak trudnych okolicznościach, kiedy kombinatorstwo i zaradność, niekoniecznie zawsze zgodne z literą prawa, dawały, choć cień szansy na normalną egzystencję.
„Lucyna. Zerwana nić” jest powieścią „drogą". Tą, którą musiała podążać bohaterka, bo życie, a nade wszystko postępowanie tych, którym zaufała, ją do tego zmusili. Ścieżką, która zaczęła się w pewnym momencie rozwidlać, wcale nie dając tym samym wyboru, ale potęgując strach przed tym, co miało czekać za zakrętem… A mimo to, ta odważna i zdeterminowana kobieta, napędzana siłą miłości, postanowiła iść za jej głosem, nawet jeśli u celu miałoby ją spotkać rozczarowanie… Kiedy czytamy o losach tej postaci, kiedy przeżywamy emocje, jakie były jej udziałem, dociera do nas, że jej historia jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Choć tak trudno uwierzyć, że pewne doświadczenia, z jakimi musiała stanąć twarzą w twarz, zwłaszcza te rodem z filmu sensacyjnego, miały miejsce w rzeczywistym życiu. To wszystko sprawia, że powieść Anny Stryjewskiej staje się jeszcze bardziej trójwymiarowa, a jej czasami gorzki wydźwięk, wyczuwalny podczas czytania.

Podsumowując:

„Lucyna. Zerwana nić” to powieść, która na pewno dostarczy Wam wielu emocji. To podróż do lat, kiedy nasz kraj wyglądał zupełnie inaczej. I choć może w czasie czytania zabrzmieć głos sprzeciwu, zwłaszcza w podejściu niektórych z bohaterek, że lepszy mąż okrutnik, niż żaden, to równocześnie pojawia się refleksja, czy akurat w tym względzie cokolwiek się zmieniło? Czy wokół nie znajdziemy wielu przykładów kobiet, które żyją na łasce mężczyzn, bowiem nigdy nie próbowały być samodzielne, nie widzą szansy na odejście, dlatego zgadzają się na trudy codzienności? A może nikt ich tego nie nauczył? Może wyniosły przykład z domu, który przekażą swoim dzieciom…? To słodko-gorzka historia o niszczącej sile miłości, która potrafi być ślepa, o gonitwie za marzeniami, które czasem ewoluują pod wpływem naszych doświadczeń. Ale również o rodzinie, nadziei, a także sile i odwadze kobiet, które potrafiły, i nadal potrafią, odnaleźć się niemal w każdych okolicznościach. I mają tę moc! Muszą tylko w to uwierzyć…

Amerykański sen – synonim dobrobytu, spełnionych marzeń. Lata temu wielu śniło o tym, by wyrwać się z szarej Polski i spróbować szczęścia na Zachodzie. Porzucić uciążliwą rzeczywistość, postawić wszystko na jedną kartę, by zacząć od nowa w warunkach znacznie odbiegających od tych, które w latach 70. i 80. były ich codziennością. I choć wielu się udało, byli i tacy, którzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami przeszłość ma okrutne oblicze. Odpychającą aparycję, której widok wolelibyśmy wymazać z pamięci. Wyzierające niczym demony z dna duszy wspomnienia, ciążą tym, który dopuścili się zła… Ono nie daje o sobie zapomnieć. Wciąż dopomina się odkupienia. Bo jest czas winy i czas kary, a ta nie może zostać odpuszczona…
Nie miałam do tej pory okazji poznać twórczości Anny Olszewskiej, więc tym bardziej byłam ciekawa jej nowej powieści. Nowej, ale i niejako debiutanckiej w gatunku, jakim jest kryminał. Jak wypadła jej pierwsza próba wzięcia na tapet mrocznej historii? W moim odczuciu bardzo dobrze!
Ależ to miało świetny klimat! To moim zdaniem jeden z wielu plusów powieści „Osada”. Autorka osadziła fabułę w realnych okolicznościach, zaczerpnęła garściami z prawdziwych wydarzeń związanych z budową zapory oraz przesiedleniem mieszkańców wsi Maniowy. To one stały się kanwą dla fikcyjnej historii, która od pierwszych stron otula nas wyjątkowo mroczną atmosferą. Coś złego i przerażającego zarazem jest wyczuwalne niczym swąd spalenizny, który unosi się w powietrzu mimo upływu czasu… Majaczące w oddali budynki osady odpychają swoim wyglądem, są miejscem, w którym przebywanie wywołuje ciarki na plecach. I takie uczucia udało się autorce przenieść niejako z postaci na czytelnika. Ja bawiłam się doskonale, próbując rozwikłać zagadkę. A ta jest utkana z dużą pomysłowością i starannością. Olszewska prowadzi nas krok po kroku do okrycia prawdy, która swoje korzenie ma w przeszłości…
„Osada” to opowieść, której fabuła toczy się dwutorowo. Z jednej strony, wspólnie z bohaterami próbujemy rozwikłać tajemnicę kolejnych morderstw. Z drugiej zaś, autorka odsłania stopniowo sekrety z przeszłości, które nie dają o sobie zapomnieć… My niemalże wyczuwamy ten mroczny klimat, który otula stare domy. Próbujemy wyłuskać ze skąpych tropów podrzucanych przez autorkę, co takiego wydarzyło się lata temu, a czego pokłosiem są bieżące makabryczne czyny. Był moment, w którym udało mi się odkryć, kto może za nimi stać. Wciąż jednak nie wiedziałam, jaki ma motyw. I tak było niemal do samego końca.

Podsumowując:

„Osada” to opowieść o błędach z przeszłości, które dla jednych są wciąż żywym wyrzutem sumienia, a dla innych, uciążliwą prawdą, którą chcą powstrzymać przed wyjściem na światło dzienne. To historia, która stanowi świetny mariaż rzeczywistych wydarzeń i fikcji literackiej, a całość tworzy bardzo ciekawą i tajemniczą łamigłówkę, którą chcemy rozwiązać. Jeśli do tego dorzucimy bohatera, który ma za sobą traumatyczne przeżycia, a sam nie chce do końca pokazać swojego wnętrza, stając się człowiekiem-zagadką, to poziom zaintrygowania rośnie. Bardzo zaciekawiły mnie wątki historyczne, które autorka zgrabnie wplotła w fabułę. Fakt, iż cienka linia dzieląca prawdę od wydarzeń będących wynikiem wyobraźni, się zaciera, sprawia, że całość nabiera innego wymiaru. Jeśli lubicie lżejsze kryminały, w których klimat oraz interesujące tło stanowią największą wartość historii, to mroczne oblicze Anny Olszewskiej na pewno przypadnie wam do gustu.

Czasami przeszłość ma okrutne oblicze. Odpychającą aparycję, której widok wolelibyśmy wymazać z pamięci. Wyzierające niczym demony z dna duszy wspomnienia, ciążą tym, który dopuścili się zła… Ono nie daje o sobie zapomnieć. Wciąż dopomina się odkupienia. Bo jest czas winy i czas kary, a ta nie może zostać odpuszczona…
Nie miałam do tej pory okazji poznać twórczości Anny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami życie wymusza na nas dokonanie wyboru z serii tych niemożliwych. Bo jakże wybrać między głosem serca a rozumu, kiedy wszystko zdaje się przemawiać przeciwko uczuciu. Trudno jest nie ulec emocjom, których doświadczamy pierwszy raz, nawet jeśli rozsądek każe nam się od nich odciąć. Wydawać by się mogło, że w świetle pewnych wydarzeń wybór jest jednoznaczny. Łatwo jest jednak oceniać kogoś, kiedy nie przeszło się „mili w jego butach”…
Kolejny debiut, który mnie zaintrygował. Nie mogło być inaczej, skoro powieść została zaklasyfikowana do kategorii „z historią w tle”. Jako miłośniczka tego gatunku miałam wobec niej wysokie oczekiwania. Czy Magdalenie Wojtkiewicz udało się je spełnić?
„Błękitna wstążka” to opowieść, która na pewno dostarcza czytelnikowi emocji. Nie sposób bowiem przejść obojętnie wobec piekła wojny, w którego środku musiały żyć nasze bohaterki, a szczególnie ona – Anna, dziewczyna z niebieską wstążką we włosach. Autorce udało się odmalować brutalne zderzenie dwóch rzeczywistości – tej przed i po wybuchu II wojny światowej. Osamotniona młoda kobieta musiała uciekać z obleganej Warszawy, a schronienia szukała u wujostwa na Pomorzu. Gdańsk okazał się jednak równie niebezpieczny co stolica, a dziewczyna trafiła pod dach niemieckiego oficera. W tym miejscu rozpoczyna się historia, która jest dosyć przewidywalna, bowiem fabuła powieści Magdaleny Wojtkiewicz jest zbudowana na utartym schemacie – miłości Niemca i Polki w obliczu wojennej rzeczywistości.
Przyznaję, że były chwile, kiedy obawiałam się romantyzowania wojny, bo w niektórych fragmentach autorka się o nią otarła. Ostatecznie udało się jej tego uniknąć, a to głównie poprzez wplecenie w fabułę prawdziwych wydarzeń, które nadają opowiedzianej przez nią historii bardziej realnego wydźwięku. Codzienność w obozie Stutthof, czy też brutalna egzekucja polskiej inteligencji w Piaśnicy – te wydarzenie wywołują na pewno wiele emocji.
Poza wątkiem miłosnym czytelnik ma okazję obserwować swego rodzaju metamorfozę głównej bohaterki, która dokonuje się dosyć dynamicznie. Doświadczenia i strata, z jaką musiała się zmierzyć, a także kiełkujące w niej zakazane uczucie, hartują ją i sprawiają, że przechodzi ona przyspieszony kurs dorastania. Z beztroskiej dziewczyna z błękitną wstążką we włosach staje się kobietą, która podejmuje walkę o przetrwanie oraz wyrwanie z serca miłości, która nigdy nie powinna była w nim zakiełkować.

Podsumowując:

„Błękitna wstążka” to poprawny debiut, ale w moim odczuciu za mało, by nazwać go powieścią z historią w tle. Dla mnie to raczej romans z wątkiem II wojny światowej, który wpisuje się w schemat innych książek jemu podobnych. Interesującym elementem było na pewno wplecenie w fabułę fragmentów historii Pomorza, ale sama opowieść o losach Anny i Horsta zdaje się nierzeczywista, zwłaszcza jej finał. To jedna z takich książek, które z pewnością uczą nas tolerancji dla ludzkich zachowań, powstrzymywania się od oceniania podjętych przez innych decyzji, zwłaszcza w tak trudnych okolicznościach. Obyśmy nigdy nie musieli doświadczyć konieczności dokonywania podobnych wyborów…

Czasami życie wymusza na nas dokonanie wyboru z serii tych niemożliwych. Bo jakże wybrać między głosem serca a rozumu, kiedy wszystko zdaje się przemawiać przeciwko uczuciu. Trudno jest nie ulec emocjom, których doświadczamy pierwszy raz, nawet jeśli rozsądek każe nam się od nich odciąć. Wydawać by się mogło, że w świetle pewnych wydarzeń wybór jest jednoznaczny. Łatwo jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zło czai się w różnych miejscach. Cicho drzemie, by uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie. Może tkwić w ludziach, których na co dzień zupełnie byśmy nie podejrzewali, bowiem maskują się, świadomie lub nieświadomie, nie pokazując swojej prawdziwej twarzy. Zło ma różny wymiar. Ten, który kojarzy się z pozornie błahą niesubordynacją, niepoprawnym zachowaniem, które nikomu nie szkodzi… Ale czy na pewno? Czy nie wystarczy zaledwie moment, by niezauważone doszło do głosu? By rozpanoszyło się tak bardzo, że zniszczenie, które za sobą przyniesie, ciężko będzie powstrzymać…?
Zawsze jestem ciekawa debiutów. Choć kiedyś podchodziłam do nich z dużym dystansem, to ostatnie lata pokazały, że zupełnie niesłusznie. Być może miałam szczęście, a może naprawdę na naszym rynku pojawia się coraz więcej utalentowanych pisarzy i pisarek, którzy postanawiają podzielić się swoją twórczością z czytelnikami. Cieszę się, że taką decyzję podjął również Rafał Glina.
W Suchaniu, niewielkim miasteczku w województwie zachodniopomorskim, zostaje uduszona kobieta. Zabójstwo jest dosyć „niewybredne”. Biorąc to pod uwagę, prowadzący sprawę podkomisarz Okoński podejrzewa, że policja ma do czynienia z seryjnym mordercą, bowiem sposób pozostawienia ofiary nosi znamiona jego działania. Zwłaszcza że wkrótce dochodzi do kolejnego zabójstwa, które wykazuje analogiczne cechy. Czy Okoński ma rację? Czy jego intuicja i doświadczenie zdobyte w przeszłości, go nie zawodzą?
Muszę przyznać, że od początku wsiąknęłam w tę historię. Dałam się porwać fabule, która rozwija się raczej niespiesznie, ale dynamicznie. I choć zrozumiałe jest, że najbardziej ciekawi nas odkrycie prawdy, to sposób, w jaki autor odmalował całe tło, a także opisał poszczególne etapy pracy policji, sprawia, że lektura książki była bardzo zajmująca. Od pierwszych stron czujemy na szyi oddech przeszłości, który uwidacznia się przez strzępki retrospekcji z życia Okońskiego. On sam jawi się w powieści jako rasowy glina, który jest skoncentrowany na śledztwie od początku do końca. Trudno tu mówić o nakreśleniu jego portretu psychologicznego, a jednak pewne przebłyski prywaty zostały wplecione w fabułę, nadając całej sprawie innego wymiaru i charakteru. Autor w pełni koncentruje się na pokazaniu śledztwa, na dochodzeniu mozolnie krok po kroku do prawdy, na postępowaniu, które czasami każe zawierzyć intuicji, nawet jeśli wszystkie poszlaki i pierwsze dowody zdają się przeciw. Okoński to postać niezwykle enigmatyczna, a jednocześnie intrygująca. Z jednej strony, miałam poczucie, że jest dobry w swoim fachu, a z drugiej, coś kryje się na dnie jego duszy. I poznanie tego „czegoś” dołączyłam do mojego prywatnego śledztwa, które próbowałam zgłębić podczas lektury.

Podsumowując:

„Jednorożec” to niezwykle wciągający kryminał, który oddaje klimat hermetycznej społeczności. Autor świetnie odmalował małomiasteczkową atmosferę, wprowadzając na spokojny dotąd teren sprawę większego kalibru. Od pierwszej strony czytelnik podejmuje wyzwanie odkrycia, kto jest mordercą, do czego prowadzą pozostawione przez niego tropy, a przede wszystkim – czym się kieruje, dokonując kolejnych zabójstw. I jeśli wydaje Wam się, że szybko odgadniecie, jaka jest prawda, to się mylicie. Zakończenie… Muszę przyznać, że kiedy przeczytałam ostatnie słowa, musiałam wrócić kilka stron wcześniej i przeczytać je jeszcze raz, bowiem nie byłam pewna, czy dobrze je zrozumiałam. Autor nieźle miesza czytelnikowi w głowie, dlatego jego powieść to historia wymagająca permanentnej uwagi - nigdy nie wiemy, kiedy umknie nam istotny w całej układance szczegół... I chociaż styl, który skupia się w głównej mierze na analizie i zgłębianiu śledztwa, a co za tym idzie, jest pozbawiony dużej ilości dialogów, może być dla niektórych ciężki w odbiorze, to książkę czyta się z dużą ciekawością. Debiut Rafała Gliny to bardzo dobry, kryminał, który na pewno was zaskoczy. To opowieść o złu, które przybiera różne oblicza. Czasami ciężko jest je utrzymać na wodzy, musi dojść do głosu sprawiedliwość. Tylko czy zawsze wymiar kary będzie adekwatny…?

Zło czai się w różnych miejscach. Cicho drzemie, by uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie. Może tkwić w ludziach, których na co dzień zupełnie byśmy nie podejrzewali, bowiem maskują się, świadomie lub nieświadomie, nie pokazując swojej prawdziwej twarzy. Zło ma różny wymiar. Ten, który kojarzy się z pozornie błahą niesubordynacją, niepoprawnym zachowaniem, które nikomu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Matka. Powinna być największą opoką i wsparciem. Od dziecka dawać poczucie bezpieczeństwa, kochać bezgranicznie. Matka to osoba, która zawsze jest obok, która ochroni nas przed każdym złem, nawet kosztem własnego szczęścia. Otrze łzy smutku, wyciągnie pomocną dłoń, kiedy kolejny raz upadniemy. Matka. Ktoś ważny i niezastąpiony. Bez niej świat dziecka, a potem osoby dorosłej jest niepełny. Jak poradzić sobie, kiedy odejdzie…?
Książka „Czereśniowy sad” była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Aleksandry Rochowiak. Okładka sugerowała opowieść iście wiosenną. I chociaż motyw tytułowych czereśni jest istotny w całej historii, to nie spodziewałam się jednak, że wywoła ona we mnie tak wiele emocji, ze wzruszeniem na czele.
Autorka kreśli opowieść o trudnych relacjach na linii matka – córka. I ta więź, a raczej jej strzępki są niejako powtarzalne w kolejnym pokoleniu. Nie tyle sama oziębłość i nieczułość wobec własnego dziecka, ile deficyt obecności i wsparcia kobiety, która powinna być dla niego przystanią. Bezpieczną zatoką, do której może zawsze „podpłynąć” pokiereszowane przez kolejny życiowy sztorm. A jednak bywa różnie… Aleksandra Rochowiak odmalowuje obraz macierzyństwa, które nie zawsze jest tożsame z bezgraniczną miłością i czułością. Bywa, że jest niczym bryła lodu, której nie jest w stanie skruszyć nawet najbardziej kochające dziecięce serce. Ten chłód zostaje w latorośli, która jako dorosła osoba, nie potrafi sobie poradzić z odtrąceniem, a często także próbuje zrekompensować niejako z nawiązką brak uczucia, którego nigdy nie doświadczyła, swojemu własnemu dziecku…
Powieść autorki to historia o drugiej szansie o wielu obliczach. O tej, którą daje nam niespodziewanie los, ale nie chcemy jej przyjąć. Okopujemy się w zakorzenionym w nas żalu, nie pozwalając dojść do głosu ciepłym uczuciom, które pogrzebaliśmy dawno temu, tak jak pamięć o osobie, która kiedyś zniknęła z naszego życia, stała się dla nas martwa… Ale to także opowieść o szansie, która może być swego rodzaju nagrodą za wszystkie bolesne momenty, jakie zaserwowała nam rzeczywistość. O okazji na szczęście, o którym przestaliśmy marzyć, zbyt poranieni przez kolejne wydarzenia, które ukształtowały nas, które podcięły nasze skrzydła, a także odebrały nadzieję… A jednak los bywa przewrotny i nigdy nie wiemy, co też wyciągnie dla nas z rękawa.
Opowieść Aleksandry Rochowiak jest niezwykle poruszająca. Fakt, że pokazała ona ją z różnych perspektyw, widzianą oczami zaangażowanych w nią bohaterów, daje czytelnikowi możliwość spojrzenia na historię Marii i jej córki Elizy z szerszej perspektywy. Może on wziąć pod uwagę wszelkie za i przeciw, a także spróbować zrozumieć racje każdej z kobiet. Mam wrażenie, że taki wybór poprowadzenia fabuły pozbawia ją jednocześnie jednoznacznie oceniającego wydźwięku. Każdy z nas bowiem może przeanalizować podejmowane przez kobiety decyzje, ich uczucia i wyciągnąć własne wnioski. Całość składa się na bardzo dojrzałą, choć bolesną historię, która zapada w serce.

Podsumowując:

„Czereśniowy sad” to opowieść o wielkiej miłości. Takiej, która potrafi przetrwać nawet największą życiową zawieruchę. Ale także o uczuciu matki do dziecka, które nie mija, nawet kiedy los postanawia zerwać łączące ich więzi. Powieść Aleksandry Rochowiak to historia o tajemnicach, wybaczeniu, popełnionych błędach, ale także o żalu, który ewoluuje przez lata, tworząc mur, który ciężko skruszyć… Chociaż podczas lektury nie zabraknie emocji, a także łez wzruszenia, to opowieść ta niesie nadzieję na to, że nawet jeśli wiatr ciągle dmie nam w oczy, to zawsze znajdą się w naszym życiu rzeczy, z których możemy się cieszyć. Choćby ta radość miała trwać zaledwie przez chwilę…

Matka. Powinna być największą opoką i wsparciem. Od dziecka dawać poczucie bezpieczeństwa, kochać bezgranicznie. Matka to osoba, która zawsze jest obok, która ochroni nas przed każdym złem, nawet kosztem własnego szczęścia. Otrze łzy smutku, wyciągnie pomocną dłoń, kiedy kolejny raz upadniemy. Matka. Ktoś ważny i niezastąpiony. Bez niej świat dziecka, a potem osoby dorosłej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy istnieją granice okrucieństwa? Czy można powstrzymać lawinę zniszczenia, która rozpędzona do granic możliwości, zbiera krwawe żniwo? Za nic ludzkie życie, za nic cierpienie. Ślepa, bezduszna polityka nie oszczędziła nikogo. Nawet dzieci… A czy to nie właśnie dzieci powinny być okryte szczególnym płaszczem bezpieczeństwa? Wojna pokazała jednak, że tak nie jest...
Jak dziś pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi podczas lektury pierwszego tomu serii Sabiny Waszut. Jak bardzo byłam rozdarta… Dlatego z pewną dozą nieśmiałości, ale i zaciekawieniem podeszłam do czytania „Czasu ucieczki”. Wewnętrznie czułam bowiem, że i ona zostawi we mnie trwały ślad. Nie myliłam się…
Mur zaczyna kruszeć. Nie tylko ten będący fundamentem potęgi Niemiec, które czują na plecach oddech porażki, ale także ten utkany z manipulacji, kiedy przedstawiciele narodu zaczynają dostrzegać fałsz wodza, który przestał o nich dbać. A może nigdy nie dbał? Wstrząsającą prawdę, do której dochodzi wielu, autorka zestawia niejako, na zasadzie kontrastu, z odczuciami tych, którzy mimo jawnych dowodów na całe okrucieństwo, jakie wyrządził Hitler i jego wyznawcy, ślepo wierzą w słuszność jego polityki. Bez żadnej refleksji, a nawet próby dostrzeżenia mrocznej strony prowadzonych dotąd działań, nadal mają nadzieję… Sabina Waszut stąpa po cienkim lodzie, próbując bezstronnie ukazać sytuację niemieckich kobiet w 1945 roku. I muszę przyznać, że, mimo iż wzięła w swoje pisarskie ręce delikatną materię, to udało się jej dokonać tego, co w moim odczuciu, chciała uświadomić – że świat, również w tamtym okresie, nie był wyłącznie czarno-biały. Że nie można jednoznacznie ocenić kogoś, w kogo skórze nigdy się nie było...
„Czas ucieczki” to powieść o walce. Bo choć wybrzmiały echa odgłosów z placu boju, to gówna bohaterka - Ruth wciąż toczy wewnętrzną walkę między dawnymi ideałami, a tym, czego dowiedziała się, przebywając z Domu Matek. Rozważania na temat tego, co wydarzyłoby się, gdyby nie wybuchła wojna, jak wyglądałoby jej życie w idealnej bańce bycia żona i matka, kotłują się w jej głowie, tak jak lęk przed wyjawieniem prawdy dotyczącej polskich dzieci. To również opowieść o walce, która zmierza do poznania samego siebie. O próbie odnalezienia się w trudnych okolicznościach i przetrwania mimo „odwrócenia ról”…
Nowa książka Sabiny Waszut to również opowieść o ucieczce. Przed niebezpieczeństwem, a może także… poczuciem winy, które próbowano zagłuszyć, a które dopominało się uwagi, na każdym kroku przypominało o sobie. Widoczne w twarzach cierpiących byłych więźniów Rzeszy, w opowieściach skrzywdzonych, w pełnych nienawiści oczach tych, którzy z ofiar stali się katami. Te winy były niczym kolejne kamienie rzucane na barki tych, które musiały iść nadal przez życie z ciężarem uczynków narodu, którego były przedstawicielkami. Nawet jeśli miały świadomość, iż po obu stronach barykady byli dobrzy i źli ludzie...
Autorka w na wskroś przejmujący sposób kreśli obraz niemieckich kobiet, które musiały przyjąć na siebie wszystko to, co było pokłosiem działań przedstawicieli ich narodu. To, czego doświadczyły z rąk Sowietów, było okrutną karą za nieswoje winy… Gwałt był kolejnym pociskiem wymierzonym za bestialskie uczynki, których dopuścili się Niemcy. Czytając, ciężko nie czuć wewnętrznego rozdarcia. Z jednej strony siła uderzeniowa całego zła hitlerowskiej propagandy, a z drugiej one – kobiety. Pozostawione na pastwę losu i niełaskę ludzi, którzy widzieli w nich tylko… Niemki. Kogoś, kto powinien odpokutować za cierpienie innych. I kiedy o tym czytałam, było mi ich… tak bardzo żal. Nie usprawiedliwiam ślepej wiary w ideologię, którą kultywowały niektóre z opisanych bohaterek, jednak patrzę na nie jak na kobiety. Po prostu... Bez znaczenia, jakiej były narodowości. Gwałcone, potraktowane jak bezwolne lalki, ofiary systemu... Skrajnie różne, bowiem Sabina Waszut portretuje postaci, które wciąż wierzyły w jego sens i te, które dawno przestały... Które zostały wrzucone do jednego worka pogardy, połączone wspólnym strachem i poczuciem beznadziei, która zdawała się wyzierać z zimnych murów, będących świadkami tego, jak zostały potraktowane przez sowieckich żołnierzy.

Podsumowując:

Bardzo przeżyłam tę powieść... Płakałam, śmiałam się przez łzy bezsilności. Byłam wewnętrznie rozdarta, a jednocześnie pełna zrozumienia dla tych wszystkich kobiet. Tych, zaślepionych, tych ocalałych, tych, które nie miały już więcej siły do walki, tych, które chciały żyć, bawić się, ale i tych, które wierzyły, że… trzeba jeść, bo „na troski najlepiej pomaga smalczyk"... Ta historia w pewnym stopniu mnie pokiereszowała i ulepiła na nowo. Emocji, jakie towarzyszyły mi podczas lektury, nie potrafię nawet dokładnie nazwać, doświadczyłam ich bowiem tak wielu... Dla mnie to powieść, która jest niczym tatuaż — pozostawia na duszy trwały, ale jakże ważny ślad. Takie chcę czytać, takie będę polecać! I choć wiem, że mamy dopiero kwiecień, to mimo to mogę z przekonaniem stwierdzić, że „Czas ucieczki” znajdzie się w gronie najlepszych powieści przeczytanych przeze mnie w tym roku! To opowieść o kobietach i dla kobiet. Nie tyle o samej wojnie, ile o życiu ze świadomością, iż nasz świat runął i pozostało nam umrzeć za życia albo urodzić się na nowo... Polecam, polecam, polecam!

Czy istnieją granice okrucieństwa? Czy można powstrzymać lawinę zniszczenia, która rozpędzona do granic możliwości, zbiera krwawe żniwo? Za nic ludzkie życie, za nic cierpienie. Ślepa, bezduszna polityka nie oszczędziła nikogo. Nawet dzieci… A czy to nie właśnie dzieci powinny być okryte szczególnym płaszczem bezpieczeństwa? Wojna pokazała jednak, że tak nie jest...
Jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dorastanie nie jest łatwe. Z pewnością patrząc na ten okres z perspektywy czasu, już jako ludzie dorośli, może uśmiechamy się pod nosem. Wszak problemy, które wówczas wydawały nam się końcem świata, dziś są w naszym odczuciu błahe, może nawet śmieszne, a już na pewno niewarte wylanych łez. A jednak wtedy troski dnia codziennego urastały do rangi wielkich i ciężko było je udźwignąć, jeśli nie otrzymaliśmy rodzicielskiego wsparcia…
Rzadko sięgam po książki młodzieżowe, chyba że są one potencjalną lekturą skierowaną do moich dzieci. „Najukochańsza” mnie zaciekawiła, bo opis zdawał się odbiegać od wielu powtarzalnych teraz na rynku historii. Autorka kreśli opowieść o młodej dziewczynie, którą życie wcześnie doświadczyło. Jako mała dziewczynka zamieszkała z babcią, bo jej matka nie była w stanie się nią zająć. I chociaż Miłka kochała seniorkę, to wciąż czuła wewnętrzny żal i deficyt obecności kobiety, która na co dzień powinna być jej największym oparciem…
Książka Joanny Jagiełło to snuta z ogromną wrażliwością historia o emocjach. O tych, które w okresie dorastania najczęściej kierują naszym postępowaniem. Autorka skupia się w swojej powieści na uczuciach Miłki, która musi zmagać się z buzującymi w niej przeżyciami. Z bólem straty, poczuciem odrzucenia, łaknieniem bliskości drugiego człowieka, potrzebą akceptacji rówieśniczej, a także z normalną w jej sytuacji ciekawością związaną z chęcią odkrycia, kto jest jej ojcem. Joanna Jagiełło stąpa ostrożnie po delikatnym gruncie, u którego fundamentów są rodzinne relacje. Te na linii matka – córka, które zdają się w pewnym stopniu powtarzalne. Zarówno babka, jak i matka nie potrafiły się porozumieć, i ich brak porozumienia przełożył się na dziewczynę, która próbuje zrozumieć swoje uczucia. Z jednej strony, wypełnia ją bowiem niechęć do rodzicielki, brak akceptacji tego, że kiedyś postanowiła ją oddać, a z drugiej, ta młoda kobieta musi się przyznać przed sobą, że potrzebuje jej bliskości, jakakolwiek by ona nie była… Nie jest to łatwe, bo zwyczajnie jej nie zna. Obie dostają drugą szansę od losu, by naprawić zerwaną kiedyś relację. Choć trafniej byłoby powiedzieć, że okazję, by zbudować ją od podstaw...
Wydźwięk książki Joanny Jagiełło jest momentami bardzo gorzki, bo zarówno emocje Miłki, ale także wydarzenia z przeszłości jej matki, nie zawsze są pozytywne. A mimo tej goryczy w całej historii jest również wiele ciepłych momentów, które wywołują uśmiech na twarzy czytelnika. Ten dorosły, przypomni sobie swoje własne nastoletnie doświadczenia. Ten młodszy, odkryje świat przeżyć, w których być może odnajdzie analogię do własnych, co sprawi, że łatwiej będzie mu je zrozumieć, a prawdopodobnie także zaakceptować. Bo są takie sytuacje w życiu każdego człowieka, że gorycz i żal są normalne, nawet jeśli negatywne uczucia są skierowane do ludzi nam najbliższych…
Myślę, że najbardziej ujmującym wątkiem jest ten związany z nastoletnią miłością. Uczucie ukazane przez Joannę Jagiełło jest bardzo subtelne, oparte na wzajemnym zaufaniu, stopniowym poznawaniu się, na… porozumieniu dusz – przychodzi zupełnie naturalnie. Tu nie ma miejsca na epatowanie nadmiernymi czułościami, czy cielesnością w negatywnym tego słowa znaczeniu. Autorce udało się bowiem uchwycić piękno emocji, które wywołują trzepoczące po raz pierwszy motyle skrzydła, ale także dojrzałą, jak na wiek zakochanych, kiełkującą niespiesznie silną i ważną dla obojga relację.

Podsumowując:

„Najukochańsza” to opowieść o miłości o wielu obliczach. Zarówno o tej młodzieńczej, tożsamej z ekscytacją z każdego kolejnego spotkania, jak i tej trudnej, wymagającej, która przecież wciąż jest, ale by ją okazać, czasem trzeba wyjść ze swojej skorupy. Pozwolić skruszyć mur, który został zbudowany przez lata z żalu, goryczy, poczucia samotności i rozczarowania… To opisana z dużą wrażliwością słodko-gorzka historia emocji matki i córki, dojrzałej kobiety i młodej dziewczyny. Opowieść o drugiej szansie na zbudowanie tego, co zostało kiedyś zaniedbane. O poznawaniu siebie na nowo, o otwartości na odmienność drugiego człowieka, akceptacji tego, z czym nie możemy walczyć. Ale także o nastoletnich problemach, poszukiwaniu prawdy i swoich korzeni, nawet jeśli skrywane przez lata sekrety mogłyby wywołać rewolucję w naszym życiu. Ciekawym pomysłem było wplecenie w całą opowieść wątku… palenia czarownic – na pewno jego wykorzystanie będzie dla was zaskakujące! Myślę, że to bardzo wartościowa pozycja wydawnicza, w której odnajdą się zarówno młodsi, jak i dorośli czytelnicy. Polecam!

Dorastanie nie jest łatwe. Z pewnością patrząc na ten okres z perspektywy czasu, już jako ludzie dorośli, może uśmiechamy się pod nosem. Wszak problemy, które wówczas wydawały nam się końcem świata, dziś są w naszym odczuciu błahe, może nawet śmieszne, a już na pewno niewarte wylanych łez. A jednak wtedy troski dnia codziennego urastały do rangi wielkich i ciężko było je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Często słyszymy, że mamy coś po mamie, coś po tacie. Odziedziczyliśmy rysy twarzy, cechy charakteru, a nawet sposób, w jaki się uśmiechamy. Podobieństwo może być fizyczne, ale bywa i tak, że stwierdzenie, że jesteś wierną kopią swojego rodzica, nabiera innego wymiaru. Czy można jednak odziedziczyć gen zła? Coś, co może płynąć w naszych żyłach niczym trucizna, która z jednej strony w pewien sposób nas wyniszcza, a z drugiej, napędza do działania?
Po rewelacyjnych thrillerach Agnieszki Peszek z ciekawością sięgnęłam po jej kryminał. Nie znam wprawdzie poprzednich tomów serii, ale „Gen zabójcy” to powieść, którą można czytać niezależnie. Od pierwszych stron autorka nieźle miesza w głowie czytelnika, rozwijając niczym kłębki wełny kolejne wątki, które toczą się, pozornie każdy w innym kierunku, by wywołać chaos i konsternację. Bo niby nic tu się nie „klei”, ale czy aby na pewno…?
To, co mnie zaskoczyło, to na pewno rozbudowana warstwa obyczajowa, która dotyczy głównej bohaterki. Jej odczucia związane z nową dla niej rolą matki i partnerki, przeplatały się ze scenami dotyczącymi prowadzonego śledztwa, odwracając nieco uwagę od sprawy kryminalnej, a jednocześnie dodając tej historii innego wymiaru, który nie kluczy wyłącznie wokół kolejnych zabójstw. Przypadek Czerwińskiej pokazuje, że pod skorupą i maską twardej pani aspirant, kryje się osoba pełna obaw, strachu, a także niepokoju. Że ma drugą twarz, tą zwyczajną, daleką od oblicza, które musi niejako na co dzień pokazywać światu, który oczekuje od niej bezkompromisowości i chłodnego podejścia do prowadzonych spraw. Czy jednak da się odciąć od emocji…?
Śledztwo jest naprawdę wielopłaszczyznowe i były momenty, że trudno było mi się odnaleźć w dosyć rozbudowanych opisach. Jednak znając twórczość autorki, przeczuwałam, że w pewnym momencie „machina ruszy” i tak też się stało. Bowiem w końcowej części fabuła przyspiesza, a z mgły, w jakiej momentami się znajduje policjantka, ale także my – czytelnicy, zdaje się w końcu przerzedzać, przynosząc zaskakujące zakończenie. Nie polubicie za nie autorki …

Podsumowując:

Nowa powieść Agnieszki Peszek to wielowymiarowy kryminał, który przynosi zaskakujące rozwiązanie prowadzonych spraw. Niespieszny początek, okraszony intrygującym prologiem, sprawia, że wydaje nam się, iż akcja będzie płynęła raczej w mozolnym tempie, dostarczając nam kolejnych dowodów w kluczowej sprawie. Jednak okazuje się, że autorka dopiero się rozkręca, a im głębiej zanurzamy się w nakreślonej jej ręką historii, tym rośnie apetyt na rozwikłanie zagadki, której poszczególne fragmenty zaczynają się zazębiać. To opowieść o złu, które niczym krew krąży w żyłach, dostarczając adrenaliny temu, kto czerpie satysfakcję z kolejnych zatrważających czynów. Wystarczy moment, punkt zapalny, by uruchomić lawinę zniszczenia… Czy może być dziedziczne? Świat show-biznesu, rodzinne tajemnice, traumy z przeszłości, zemsta, kłamstwa, miłość, nienawiść - „Gen zabójcy” to kompilacja powieści obyczajowej i kryminalnej, która przykuwa uwagę do ostatniej strony. Aż do zakończenia, które zostawia nas z „wykrzyczanym” w geście sprzeciwu niemym NIE! na ustach…

Często słyszymy, że mamy coś po mamie, coś po tacie. Odziedziczyliśmy rysy twarzy, cechy charakteru, a nawet sposób, w jaki się uśmiechamy. Podobieństwo może być fizyczne, ale bywa i tak, że stwierdzenie, że jesteś wierną kopią swojego rodzica, nabiera innego wymiaru. Czy można jednak odziedziczyć gen zła? Coś, co może płynąć w naszych żyłach niczym trucizna, która z jednej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielu ludziom wydaje się, że synonimem szczęścia jest majątek. Nieograniczony dostęp do funduszy otwiera wiele drzwi i wymazuje z naszego życia problemy. Bo przecież tak dużo można kupić za pieniądze, a beztroska wynikająca z możliwości rozporządzania fortuną zdaje się taka fascynująca. A jednak bogactwo wcale nie jest gwarantem szczęścia. Bo czymże jest perspektywa opływania w dostatki, kiedy u naszego boku nie ma ukochanej osoby…?
W najnowszym tomie „Serii Nadmorskiej” Agata Przybyłek zabiera nas do Łeby. I muszę przyznać, że zachwycił mnie klimat, który autorka odmalowała w tej powieści. Wystarczy zamknąć oczy, by choć w ten sposób przy pomocy wyobraźni i plastycznych opisów przenieść się nad Bałtyk. Czytając, niemal czujemy podmuch nadmorskiej bryzy, wsłuchujemy się w kojący szum fal. Kubki smakowe szaleją, kiedy w Dwóch Płotkach serwowane są kolejne smakołyki – dary morza. Agacie Przybyłek udało się oddać piękno tamtejszego krajobrazu, którego kadry odmalowane w powieści, uspokajają i kołyszą nas podczas czytania.
Nowa książka autorki to opowieść o miłości. Niespodziewanym uczuciu, które połączyło ludzi, zdaje się z dwóch różnych światów. A jednak wyraźnie czuć, że ich serca biją w rytm tej samej melodii. Historia relacji Marii i Łukasza jest na wskroś romantyczna, nawet nieco bajkowa. On, tancerz oddany swojej pasji. Ona, ornitolożka, którą los wystawia na próbę, gdy zmarły ojciec postanawia uczynić ją swoją spadkobierczynią. Jedni oddaliby wszystko za taką fortunę, ale ona… Agata Przybyłek w swojej książce uświadamia, że pieniądze to nie wszystko, że nie zawsze potrafią zawładnąć czyimś umysłem, zwłaszcza gdy ta osoba wyżej stawia swoją pasję i spokojne życie, niż codzienność w blasku fleszy. Nawet jeśli to oznaczałoby egzystencję w dużo skromniejszych warunkach.
Agata Przybyłek poza miłością, która zrodziła się przy dźwięku fal, pokazuje także, niejako między wierszami, trudne rodzinne relacje. Rozwód rodziców zostawia na psychice dziecka wyraźne piętno, zwłaszcza jeśli drogi między jednym z nich a latoroślą się rozchodzą. Autorka porusza także motyw związany z niezadowoleniem rodziców, kiedy dziecko postanawia pójść własną zawodową ścieżką, zupełnie niepasującą do ich wyobrażeń. Niektórzy potrafią to przyjąć do wiadomości, są wsparciem i motywują do działania. Inni zaś jawnie okazują swoje niezadowolenie, tracąc tym samym tę wyjątkową więź, która powinna być pielęgnowana niezależnie od wyborów drugiej strony…

Podsumowując:

Morza szum, ptaków śpiew, melodia dwóch serc, które unoszone na skrzydłach marzeń, celebrują swoje uczucie. Powieść Agaty Przybyłek to historia po brzegi wypełniona muzyką. Tą, wywodzącą się ze zmysłowego tanga, które łączy dwa ciała płonące namiętnością, ale i tą, którą serwuje nam natura. Kojący dźwięk fal rozbijających się o brzeg, może być bowiem najpiękniejszym akompaniamentem dla miłości... W tę romantyczną powieść autorka wplata także trudne tematy, jak: niełatwe rodzinne relacje, odmienne podejście do życia w związku, zagubienie i młodzieńcze zauroczenie, które może sprowadzić na złą ścieżkę… Zanurz się w tej opowieści i poczuj kojący podmuch wiatru na twarzy. Ta historia otula, okrywa serce całunem czułości, aż wreszcie - wywołuje tęsknotę za pięknem nadmorskiego krajobrazu. Idealna pozycja dla romantycznych dusz, które lubią niespieszne opowieści o miłości z szumem fal w tle.

Wielu ludziom wydaje się, że synonimem szczęścia jest majątek. Nieograniczony dostęp do funduszy otwiera wiele drzwi i wymazuje z naszego życia problemy. Bo przecież tak dużo można kupić za pieniądze, a beztroska wynikająca z możliwości rozporządzania fortuną zdaje się taka fascynująca. A jednak bogactwo wcale nie jest gwarantem szczęścia. Bo czymże jest perspektywa...

więcej Pokaż mimo to